Zatopienie krążownika Moskwa i późniejszy zamęt informacyjny wokół fregaty Admirał Makarow stanowią doskonałą pożywkę dla rozważań na temat przyszłości wojny morskiej. Oczywiście trzeba odrzucić skrajność w postaci wieszczenia zmierzchu i upadku okrętów w obliczu nabrzeżnych systemów obrony. Równie chybione jest ocenianie przeżywalności jednostek nawodnych i skuteczności pocisków przeciwokrętowych w oparciu o doświadczenia drugiej wojny światowej.

Zacznijmy od przypadku Moskwy i dotychczasowych ustaleń poczynionych na bazie źródeł OSINT. Jak w rozmowie z USNI News zwraca uwagę komandor US Navy w stanie spoczynku, a obecnie analityk Chris Carlson, z dostępnych zdjęć wynika, że radary obserwacji przestrzeni powietrznej na krążowniku najprawdopodobniej nie były aktywne. Skąd ten wniosek? Anteny radarów obserwacyjnych MR-800 Woschod i MR-710 Friegat są w tych samych pozycjach co na większości dostępnych zdjęć Moskwy. Sugeruje to, że urządzenia były wyłączone, a anteny – ustawione w pozycji marszowej. Gdyby bowiem anteny przestały się obracać w wyniku odcięcia dopływu energii, prawie na pewno zatrzymałyby się w innym położeniu.



Ma to daleko idące implikacje. Jeżeli radary obserwacji przestrzeni powietrznej nie pracowały, załoga krążownika była ślepa. Nie wiedząc o zbliżaniu się zagrożenia, nie uruchomiła radarów kierowania ogniem systemów przeciwlotniczych Fort i Osa-MA, o zestawach obrony bezpośredniej AK-630 nie wspominając.

Carlson zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny szczegół. Być może jeden z ukraińskich Neptunów uderzył na wysokości przedniej maszynowni. Oprócz uszkodzenia turbin tak cios mógłby również doprowadzić do wypaczenia wału napędowego, a w konsekwencji do uszkodzenia przekładni redukcyjnej. Tym samym zredukowana zostałaby zdolność okrętu do przemieszczania się. Nie jest to jednak czynnik kluczowy w tym konkretnym przypadku. Poważne uszkodzenia w przedziale napędowym oznaczają spadek, a nawet utratę zasilania w energię elektryczną. To z kolei prowadzi potencjalnie do wyłączenia automatycznych systemów kontroli uszkodzeń na okręcie.

Pojazdy i personel baterii nadbrzeżnej systemu Neptun.
(Administracija Prezydenta Ukrajiny)

Osobną kwestią pozostaje faktyczny stan techniczny radarów i systemów ratunkowych i gaśniczych. Równie istotny jest poziom wyszkolenia załogi w radzeniu sobie z usuwaniem skutków trafienia i powstałych w jego rezultacie uszkodzeń. Możemy spokojnie założyć, że nie był on najwyższy, a utrata zasilania w ciągu pierwszych minut od trafienia jedynie pogłębiła problemy.

Odporność okrętów

Zwróćmy jednak uwagę, że mimo tych wszystkich braków Moskwa utrzymywała się na powierzchni morza jeszcze kilkanaście godzin, a nawet udało się wziąć ją na hol. Można więc spekulować, że gdyby okręt był w lepszym stanie technicznym, to jest przeszedł pełną modernizację, a załoga była lepiej wyszkolona, jednostkę udałoby się doprowadzić do Sewastopola. Takich gdybań w historii wojen morskich jest wiele.



Na łamach majowego numeru miesięcznika Proceedings zatopieniu flagowca Floty Czarnomorskiej od strony technicznej przyjrzał się komandor porucznik w stanie spoczynku Alan D. Zimm. Swój wywód zaczął od przytoczenia ugruntowanej reguły, że do unieszkodliwienia okrętu potrzeba ekwiwalentów bomb tysiącfuntowych (454 kilogramy) w liczbie odpowiadającej w przybliżeniu pierwiastkowi sześciennemu z jednej tysięcznej tonażu jednostki. Masa głowicy bojowej Neptuna wynosi około 150 kilogramów, tak więc w myśl przytoczonej zasady do zatopienia Moskwy potrzeba by pięciu pocisków. Wystarczyły dwa.

Płonąca i tonąca Moskwa.

Co istotne, zasada zdezaktualizowała się już czterdzieści lat temu podczas wojny o Falklandy – niszczyciel HMS Sheffield zatonął po trafieniu pojedynczym Excocetem, chociaż w teorii potrzeba by do tego dwóch lub trzech pocisków. Skąd ta rozbieżność teorii z praktyką? Reguła ekwiwalentów bomb tysiącfuntowych pochodzi jeszcze z drugiej wojny światowej, a od tamtego czasu okręty i środki ich zwalczania bardzo się zmieniły.

Zimm zwraca uwagę, że współczesne jednostki są w porównaniu z poprzednikami sprzed osiemdziesięciu lat pływającymi bombami. Głównym uzbrojeniem nie jest już artyleria, ale pociski rakietowe. To olbrzymie iloci ładunków wybuchowych i paliwa rakietowego przechowywanego w niechronionych magazynach. Jak wynika z dostępnych zdjęć, Moskwa została trafiona w magazyn pocisków systemu przeciwlotniczego Osa-MA, co wywołało bardzo trudny do ugaszenia pożar. Oprócz pocisków rakietowych współczesne okręty pełne są łatwopalnych przewodów elektrycznych, ułatwiających rozprzestrzenianie się ognia.

Odpalenie pocisku przeciwokrętowego NSM z wyrzutni bezzałogowej NMESIS.
(Raytheon)

Okręty z czasów drugiej wojny światowej były więc mniej łatwopalne, a na krążownikach i pancernikach magazyny amunicji były chronione pancerzem. Oczywiście nie gwarantowało to całkowitego bezpieczeństwa, jednak zatopienia wskutek eksplozji amunicji były relatywnie rzadkie, najbardziej znane przypadki to brytyjski krążownik liniowy HMS Hood i włoski pancernik Roma. Przy czym Hood miał przestarzałe opancerzenie, a Roma zaliczyła bezpośrednie trafienie półtoratonową bombą lotniczą w komorę amunicji. Kolejną ofiarą wybuchu amunicji był japoński pancernik Yamato, który jednak poszedł na dno po trafieniu co najmniej jedenastoma torpedami i sześcioma bombami. Do zatopienia bliźniaczego Musashiego potrzeba było siedemnastu bomb i dziewiętnastu torped. W obu przypadkach było to dużo powyżej przewidzianego ekwiwalentu bomb tysiącfuntowych.



Takie dywagacje są dobrą pożywką dla regularnie powracających dyskusji o przydatności pancerników we współczesnej wojnie morskiej. Zdaniem zwolenników budowy okrętów oznaczonych roboczo BBGN mimo dużych kosztów takie okręty dzięki bogatemu zestawowi uzbrojenia świetnie nadają się do zwalczania wrogich jednostek nawodnych i przełamywania stref antydostępowych A2/AD. Nowe możliwości bojowe dają drony, amunicja precyzyjna, działa elektromagnetyczne i broń laserowa. Z kolei pancerz ograniczałby się do newralgicznych punktów jednostki, jednak byłby wykonany z kevlaru.

Krążownik Moskwa, okręt flagowy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, w czasach (pozornej) świetności.
(Inctructor Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Tego typu dywagacje nie są czysto teoretyczne. Program budowy pancernika przyszłości ogłosiła już w roku 2015 Wielka Brytania, chociaż przeszło to bez większego echa. Dreadnought 2050 ma charakteryzować się solidną ochroną bierną i aktywną, a na jego uzbrojenie wejdą działa elektromagnetyczne i lasery. Okręty mają także otrzymać częściowo holograficzne systemy dowodzenia.

Zimm przytacza jeszcze jeden anegdotyczny przykład na temat wrażliwości współczesnych okrętów wojennych. Dowodząc niewymienioną jednostką US Navy, zaproponował pewnego razu swojej załodze grę intelektualną: jak unieszkodliwić okręt za pomocą pistoletu pneumatycznego i dwóch pocisków. Kreatywność marynarzy przeszła najśmielsze oczekiwania dowódcy. Okazało się, że w teorii faktycznie da się wyeliminować z walki nowoczesną jednostkę przy pomocy dwóch odpowiednio umieszczonych pocisków z wiatrówki. Sam Zimm ze zrozumiałych względów nie wdał się w szczegóły.

Duńska wyrzutnia nadbrzeżna z pociskami Harpoon Block 1. System wycofano z użytku w roku 2003.
(Marinens Biblioteks Arkiv)

Pociski przeciwokrętowe

Przejdźmy jednak do głównego zagrożenia dla okrętów, czyli pocisków przeciwokrętowych. Zdaniem Carlsona radary Moskwy i tak miałyby problemy z wykryciem Neptunów nadlatujących tuż nad powierzchnią morza (sea-skimming). W pewnym stopniu potwierdza to poprawność przyjętych na Zachodzie założeń rozwoju relatywnie niedużych pocisków osiągających prędkości pod- i okołodźwiękowe. Umożliwia to zmniejszenie rozmiarów i lot na małej wysokości, a tym samym utrudnia przeciwnikowi wykrycie zagrożenia. Doświadczenia wyniesione między innymi z wojny o Falklandy wykazały, że pocisk przeciwokrętowy jest tym skuteczniejszy, im później zostanie wykryty.



W Związku Radzieckim, a następnie Rosji, a do pewnego stopnia również w Chinach i Indiach przyjęto odwrotne założenia. Większe pociski mogą zabrać cięższe głowice bojowe, a tym samym zwiększają się szanse wyeliminowania celu jednym trafieniem. Jak najcięższa głowica ma tez kluczowe znaczenie, gdy projektuje się pocisk z myślą o zwalczaniu lotniskowców. Większe pociski jednak łatwiej wykryć, tak więc aby ograniczyć czas obrony na reakcję, muszą osiągać większe prędkości. Stąd rozwój pocisków naddźwiękowych, a następnie hipersonicznych.

Jak jednak pokazują doświadczenia Sheffielda i Moskwy, masa głowicy bojowej nie jest aż tak istotna. Równie duże, jeśli nie większe zagrożenie niż ładunek wybuchowy stwarzają pozostałe w pocisku resztki paliwa. To właśnie zapłon i rozprzestrzenienie się niewykorzystanego paliwa Excoceta przypieczętowało los Sheffielda. Prawdopodobniejsze tak samo było w przypadku rosyjskiego krążownika. Efekt ten został spotęgowany w rezultacie trafienia jednego Neptuna w magazyn pocisków systemu Osa-MA.

Prowadzi to Zimma do ciekawych wniosków. W spodziewanych realiach ewentualnej wojny na Pacyfiku przeciwko Chinom kluczowe znaczenie będzie miał większy zasięg pocisków. Do tego rozwój sztucznej inteligencji umożliwia stworzenie układu naprowadzania zdolnego celować w najbardziej wrażliwe miejsca okrętu. Tą drogą idzie izraelski Sea Breaker przedstawiony na ubiegłorocznej edycji targów DSEI. Pocisk ujawniono w czerwcu 2021 roku i już jest oferowany US Navy jaku uzbrojenie okrętów klasy LCS i nawodnych bezzałogowców.

Zimm wskazuje trzy kluczowe wyzwania w rozwoju pocisków przeciwokrętowych: większy zasięg, precyzyjniejsze układy naprowadzania i miniaturyzacja. Ta ostatnia ma pozwolić na stosowanie na przykład czteropaków pocisków w uniwersalnych wyrzutniach, a tym samym zwiększenie ilości zabieranej amunicji. Każda akcja powoduje reakcję, czeka nas więc przyspieszony rozwój systemów defensywnych, również wykorzystujących elementy sztucznej inteligencji.

Zobacz też: Dachau Afryki. Jak Francisco Macías Nguema przemienił cały kraj w prywatny obóz koncentracyjny

George Chernilevsky