Czy wyrywanie skrzydeł motylom może mieć jakikolwiek sens? Wydaje się, że tak – pod warunkiem, że chodzi o sprawę tak poważną jak wykrywanie skażeń bojowymi środkami trującymi. Pewien naukowiec z Akademii Sił Powietrznych w Colorado Springs sądzi, że można w ten sposób szybko i skutecznie stwierdzić, czy dany obszar został zaatakowany bronią chemiczną.
Podpułkownik Joshua Kittle wyjaśnia, że do analizy wystarczy jedno skrzydło znalezionego w terenie motyla. Pod wpływem gazów bojowych cienka i półprzeźroczysta struktura skrzydeł owada zaczyna przepuszczać światło w wyraźnie odmieniony sposób, co łatwo stwierdzić, używając specjalnej latarki.
Choć tą metodą można wykryć jedynie związki chemiczne podobne do tych, które występują w iperycie i sarinie, badacz twierdzi, że jej skuteczność dorównuje analizie spektralnej. Co ma niebagatelne znaczenie, wynik „testu motyla” jest natychmiastowy i nie potrzeba do tego w pełni wyposażonego laboratorium.
Sam pomysł narodził się po przeczytaniu przez podpułkownika, będącego z profesji chemikiem, cywilnego opracowania sprzed dekady. Skrzydło motyla ma być trampoliną do opracowania jeszcze dokładniejszych metod wykrywania broni masowego rażenia i jest tylko małym fragmentem wartych łącznie 38 milionów dolarów prowadzonych przez US Air Force akademickich programów badawczych.
Zobacz też: Korea Północna nadal groźna
(stripes.com)