W teorii wydaje się to proste. Korea Północna wystrzeliwuje w stronę Stanów Zjednoczonych pociski balistyczne. Salwy amerykańskich przeciwrakiet niszczą je, kończąc międzykontynentalną wymianę ciosów, jeszcze zanim ta się na dobre rozpoczęła. W praktyce jednak – jak dowodzi, cytując opinie specjalistów, strona Defense One – mogłoby to się okazać dużo bardziej skomplikowane.
Rozważania dotyczą głównie systemu Ground-Based Midcourse Defense (GMD). W przypadku niedawnego przelotu północnokoreańskiej rakiety nad terytorium Japonii jej wysokość lotu (770 tysięcy metrów) była bowiem za duża, aby możliwe było jakiekolwiek inne skuteczne przeciwdziałanie. Systemy przeciwrakietowe THAAD, Aegis i Patriot byłyby więc zredukowane do roli zaledwie obrony obszarowej.
Pierwszym problemem byłby dobór punktu przechwycenia i zestrzelenia północnokoreańskich rakiet. Jedna z najkrótszych dróg dla pocisków podążających nad amerykański kontynent biegnie nad biegunem północnym. Przy użyciu drugiej z nich w chwili zestrzelenia znajdowałyby się one najprawdopodobniej w kontrolowanej przez Rosjan przestrzeni powietrznej bądź nawet nad samym terytorium Rosji.
Takie naruszenie podniosłoby alarm w rosyjskim systemie wczesnego ostrzegania. Mimo propagandy rosyjscy wojskowi wysokiego szczebla mogą być zbyt rozsądni, aby uwierzyć, że przeciwrakiety były wycelowane w Rosję. Nikt normalny nie użyłby do takiego ataku głowic niszczących cel jedynie swoją energią kinetyczną. Ale ryzyko potraktowania nadlatujących amerykańskich rakiet jako prowokacji zawsze istnieje.
ICYMI: If North Korea Fires an ICBM, the US Might Have to Shoot It Down Over Russia https://t.co/UpZEpcYr6J | @DefTechPat pic.twitter.com/bi6jSGSg9g
— Defense One (@DefenseOne) October 21, 2017
Można byłoby więc czekać, aż nieprzyjacielskie pociski balistyczne przejdą w finalną fazę zbliżania się do celu. Ostatnią rubieżą obrony przeciwrakietowej Stanów Zjednoczonych są jednak tylko dwie bazy GMD z przeciwpociskami GBI, Vandenberg w Kalifornii i Fort Greely na Alasce. Jeśli więc kontratak nastąpiłby zbyt późno, w akcji przeciwko nadlatującym głowicom nie byłoby szans na żadne poprawki.
W teorii można by nie czekać, aż pociski znajdą się w drodze do celu, i zniszczyć je tuż po odpaleniu. Wtedy jednak krążownik lub niszczyciel z systemem Aegis w wersji do obrony przeciwrakietowej musiałby być gotów do oddania strzału w ciągu jednej, dwóch minut, bardzo blisko wyrzutni. Ponadto miejsca, w których taka reakcja byłaby możliwa, praktycznie ograniczałyby się do wód terytorialnych Korei Północnej.
Na dodatek niektórzy analitycy i byli wojskowi nie zostawiają na systemach przeciwrakietowych suchej nitki. Mówią, że nazwy typu „tarcza” lub „kopuła” mogą dawać użytkownikom fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Twierdzą, że ich testy są obliczone na sukces i przeprowadzane w warunkach uproszczonych, a prawdopodobieństwo trafienia prawdziwego pocisku jest takie jak przy rzucie monetą.
Źródło zwraca uwagę na fakt, że postępów Kim Dzong Una w kwestii zbrojeń nie można lekceważyć. Sprawując władzę od sześciu lat, wykonał on o trzydzieści procent więcej testów broni nuklearnej niż jego poprzednicy, Kim Dzong Il i Kim Ir Sen, razem wzięci. Szef NORAD-u, generał Lori Robinson, wyraża jednak przekonanie, że Stany Zjednoczone są dobrze przygotowane do ewentualnej obrony.
Zobacz też: Hawaje obawiają się ataku impulsem elektromagnetycznym
(defenseone.com)