Wobec problemu z zakupem Fighting Falconów Turcja zaczęła się rozglądać za innymi opcjami wzmocnienia swoich sił powietrznych. Wybór – przynajmniej wstępnie – padł na Eurofightera Typhoona. W grę wchodzi odkupienie aż czterdziestu maszyn użytkowanych obecnie przez brytyjskie i hiszpańskie wojska lotnicze. Transakcję mogą jednak zablokować – i obecnie blokują – Niemcy.
Jak informuje Reuters, minister obrony Yaşar Güler oświadczył przed Wielkim Zgromadzeniem Narodowym (parlamentem), że trwają rozmowy nie tylko Turków z Brytyjczykami i Hiszpanami, ale także Brytyjczyków i Hiszpanów z Niemcami, tak aby skłonić tych ostatnich do dania transakcji zielonego światła. Sama Turcja nie kontaktuje się jednak w tej sprawie z Berlinem.
Ten ostatni punkt jest szczególnie interesujący. Güler powiedział to w czwartek 16 listopada. Tymczasem już następnego dnia prezydent Recep Tayyip Erdoğan odwiedził Niemcy (po raz pierwszy od 2020 roku) i spotkał się z kanclerzem Olafem Scholzem. Mogła to być dobra okazja, żeby przekonać Berlin do zmiany stanowiska. Ale ze zrozumiałych względów tematem wiodącym była wojna w Strefie Gazy. A Erdoğan przywiózł ze sobą najcięższą artylerię retoryczną: stwierdził, że Niemcy stoją po stronie Izraela ze względu na piętno Holokaustu.
– Mogę mówić otwarcie, ponieważ my [Turcy] nie mamy żadnego długu wobec Izraela – oznajmił prezydent, podkreślając, że Izraelczycy bombardują meczety i szpitale oraz zabijają dzieci. Temat myśliwców został w tym kontekście zepchnięty na margines. Podczas konferencji prasowej Erdoğan wspomniał tylko, że jeśli Niemcy zablokują sprzedaż, Turcja ma inne opcje.
"Look, I can talk freely because we don't owe Israel anything."
Speaking before talks with German Chancellor Olaf Scholz in Berlin, Turkish President Recep Tayyip Erdogan said the Israel-Hamas conflict should not be looked at "with a psychology of indebtedness." pic.twitter.com/C1O2aGAtcb
— DW Politics (@dw_politics) November 17, 2023
Te jednak wydają się palcem na wodzie pisane. Skoro nie Typhoon, to co? Nie F-16, bo przecież od braku zgody na sprzedaż tych maszyn zaczęła się cała afera. Z tego samego względu odpadają F/A-18. Rafale? Też nie. Francja nawiązała ścisłą współpracę wojskową z Grecją. Gdyby teraz Paryż zaczął się przymilać do Ankary, a już zwłaszcza gdyby był gotów sprzedać jej takie same myśliwce jak Grecji, ta ostatnia wpadłaby w szał.
Teoretycznie Emmanuel Macron mógłby przepchnąć taką transakcję, ale w praktyce jej koszt polityczny daleko wykroczyłby poza ewentualny zysk. Grecja znalazła się bowiem na dobre w orbicie wpływów Francji i pozostanie tam, jeśli Francja przez własną głupotę Greków nie wypchnie. Tymczasem dla Turcji, realizującej ogromnie ambitny program rozwoju własnego przemysłu lotniczego, nowe samoloty bojowe byłyby tylko rozwiązaniem pomostowym do czasu wprowadzenia do służby rodzimego myśliwca Kaan. Trzeba też pamiętać o innych poważnych sporach na linii Ankara–Paryż, na przykład jawnej wrogości na tle wojny domowej w Libii, gdzie oba kraje popierają przeciwne obozy.
Pozyskanie samolotów z Wielkiej Brytanii i Hiszpanii mogłoby zaś stanowić element transakcji wiązanej, ponieważ z oboma tymi krajami Turcja już realizuje wspólne interesy na niwie zbrojeniowej. TUSAŞ Motor Sanayii ma opracowywać silniki dla Kaana wespół z brytyjskim Rolls-Royce’em, chociaż sprawę utrudnia spór o kwestie własności intelektualnej. Natomiast hiszpańska Navantia zaprojektowała wielozadaniowy okręt desantowy TCG Anadolu (L-400), a Erdoğan zapowiedział niedawno zamiar budowy drugiej jednostki opartej na tym samym – choć zmodyfikowanym – projekcie. Miałaby się ona nazywać Trakya.
Cumhurbaşkanı Erdoğan: "TCG ANADOLU’nun büyük kardeşi olacak yeni nesil bir uçak gemisi inşa etmek için kolları sıvadık.
Bölgemizdeki son gelişmeler; tam bağımsız Türk savunma sanayiinin ne kadar hayati, ne kadar acil bir mesele olduğunu tekrar hatırlatmıştır." pic.twitter.com/fcuCV9wyIN
— SavunmaSanayiST.com (@SavunmaSanayiST) November 15, 2023
Jeżeli transakcja dojdzie do skutku, Turcy pozyskają zapewne najstarsze maszyny z serii Tranche 1. Są to samoloty praktycznie tylko myśliwskie, mające jedynie symboliczne zdolności rażenia celów naziemnych, ale mają też dwie istotne zalety z perspektywy kupującego. Po pierwsze – będą tanie. Po drugie – sprzedający chętniej się z nimi rozstaną.
Nie po raz pierwszy słyszymy o możliwości przekazania używanych Typhoonów Tranche 1 innym krajom. Najgłośniejszy był casus Austrii, która trzy lata temu chciała je sprzedać Indonezji. Pojawiały się informacje (ostatecznie zdementowane), jakoby włoskie Typhoony Tranche 1 miały trafić do Polski. Krążyły także pogłoski o możliwym przekazaniu Typhoonów Ukrainie.
Samo Royal Air Force posiada obecnie trzydzieści Typhoonów Tranche 1 (z czego dwadzieścia w służbie liniowej i dziesięć zmagazynowanych w rezerwie), a Hiszpania – kolejne siedemnaście. Brytyjskie „jedynki” mają pozostać w służbie tylko do 2025 roku, pomimo że będą wówczas miały zapas około 40% resursu. Jeśli Turcja potrzebuje samolotu czysto myśliwskiego, te maszyny stanowiłyby smakowity kąsek.
Nie ma jednak pewności, czy faktycznie zostaną skreślone ze stanu. Plany co do ich losów już kilkakrotnie zmieniano, a coraz częściej słychać głosy, że pozbycie się względnie nowych Typhoonów byłoby marnotrawstwem. W lutym BAE Systems zaprezentowało tamtejszemu parlamentowi inny scenariusz: modernizację do standardu Tranche 2 lub Tranche 3. Notabene jako przykład zasadności takiego kroku podano właśnie Hiszpanię. Pierwszy zmodernizowany egzemplarz przekazano hiszpańskim siłom powietrznym już w lutym 2019 roku. Notabene gdyby hipotetyczne tureckie Typhoony miały posłużyć dłużej (żadne rozwiązanie nie jest tak trwałe jak rozwiązanie pomostowe…), również mogłyby przejść taką modernizację.
Niemniej wszystkie te rozważania okażą się czysto teoretyczne, jeżeli Scholz nie ugnie się pod presją sojuszników. Gdyby wszystko rozgrywało się tylko na linii Ankara–Berlin, nie byłoby nawet o czym pisać. Po tym, jak Erdoğan wytarł sobie usta Holokaustem, trudno byłoby wyobrazić sobie inne rozstrzygnięcie. A jakby tego było mało, od razu po powrocie do Turcji w przemówieniu do związku studentów w Stambule oznajmił, że w Niemczech widział nastawienie „krzyżowca imperialisty” u prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera i… „u tego drugiego” – znaczy się Scholza. Na szczeblu głów państw i rządów takie słowa to jawna obelga.
A przecież są też inne argumenty „na nie”. Scholz mógłby na przykład przywołać zakup rosyjskich systemów przeciwlotniczych S-400 Triumf, który doprowadził do usunięcia Turcji z programu F-35. Mógłby też wskazać na tradycyjnie restrykcyjne niemieckie przepisy regulujące eksport uzbrojenia i oświadczyć, że wobec łamania praw człowieka przez Turcję Niemcy nie będą jej uzbrajać. Na tej samej podstawie Berlin blokuje sprzedaż czterdziestu ośmiu Typhoonów Arabii Saudyjskiej.
Ale oczywiście sprawa nie jest taka prosta. Na presję z Ankary można by machnąć ręką, na presję z Londynu i Madrytu – niekoniecznie. Jeżeli minister Güler mówił prawdę, oznacza to, że w obu stolicach uznano, że sprzedaż starych Typhoonów jest zasadna. W grę wchodzą tu czynniki inne niż tylko operacyjne. Obok wspomnianej wyżej współpracy wojskowej z Turcją oba kraje muszą też uwzględnić potrzeby własnych sił powietrznych.

Hiszpański Typhoon pobierający paliwo z amerykańskiego KC-130J.
(US Marine Corps / Staff Sgt. Vitaliy Rusavskiy)
W przypadku Hiszpanów, którzy postanowili nie redukować floty Typhoonów i dopiero co uruchomiły procedurę pozyskania kolejnych dwudziestu pięciu egzemplarzy, musiałoby to oznaczać złożenie jeszcze jednego zamówienia na nowe samoloty. To z kolei oznacza zamówienia i miejsca pracy, a więc trzeba brać pod uwagę ewentualne naciski przemysłu (konkretnie Airbusa) i polityków spoza resortu obrony.
Z drugiej strony – może Güler jednak kłamał?
Turcja posiada obecnie 270 Fighting Falconów. Jest trzecim pod względem skali użytkownikiem tego typu – po Stanach Zjednoczonych i Izraelu. Jesienią 2021 roku wystąpiła z prośbą o zgodę na sprzedaż czterdziestu kolejnych w najnowszej wersji Block 70 oraz modernizację siedemdziesięciu dziewięciu już posiadanych. Choć minęły już dwa lata, zgody jak nie było, tak nie ma. Vipery stały się narzędziem nacisku i kontrnacisku dyplomatycznego. W tle wciąż widnieje sprawa S-400, ale pojawiły się też kolejne kwestie, jak choćby przyjęcie Szwecji i Finlandii do NATO.

F-16C Block 50 tureckich sił powietrznych
(Alan Wilson, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic)
We wrześniu Erdoğan oznajmił wprost: jeśli Amerykanie zatwierdzą sprzedaż F-16, Turcja wpuści Szwecję do NATO. Waszyngton odwraca kolejność: najpierw akcesja, a potem pogadamy o myśliwcach. Partia Erdoğana uruchomiła więc procedurę, niejako na zachętę, ale ponieważ USA nie odwzajemniły tego ruchu, komisja spraw zagranicznych Wielkiego Zgromadzenia Narodowego kilka dni temu odłożyła głosowanie w sprawie akcesji Szwecji.
Typhoony mogą być częścią tej samej rozgrywki – nie w stosunku do nich Turcja ma „inne opcje”, ale to właśnie one same są inną opcją w stosunku do F-16, przynajmniej na pokaz. Turcy nie ukrywają, że chcą całkowicie uniezależnić swoje lotnictwo od Stanów Zjednoczonych i w ogóle każdego innego mocarstwa, ale to zajmie im jeszcze kilka dekad. Na razie mogliby jednak uniezależnić się od Amerykanów częściowo. Jeśli zdołają ich przekonać, że są gotowi na taki krok, być może zmuszą decydentów w Białym Domu i Kapitolu do ustępstw.
Jeśli bowiem tureckie lotnictwo przesiadłoby się częściowo na maszyny made in Europe, proporcjonalnie o tyle mniej Ankara musiałaby się użerać z Waszyngtonem. Jednolita flota ma niezaprzeczalne zalety finansowe i logistyczne, ale dywersyfikacja ma zalety polityczne, o czym doskonale pamięta bliski sojusznik Turcji – Katar.
Na koniec przypomnijmy, że nawet jeżeli Turcy używają Typhoona jedynie w roli środka nacisku, Brytyjczycy najzupełniej poważnie promowali te samoloty nad Bosforem. Już w czerwcu ubiegłego roku dowódca tureckich wojsk lotniczych generał Hasan Küçükakyüz odwiedził Wielką Brytanię i zapoznał się między innymi z działaniem RAF-owskich par dyżurnych na Typhoonach. Minęło pół roku i usłyszeliśmy nawet o skali potencjalnego zamówienia: od dwudziestu czterech do czterdziestu ośmiu (fabrycznie nowych) maszyn.
Zobacz też: Następcy Mi-2 i po co AW101 w kawalerii powietrznej