W Pakistanie i Afganistanie talibowie mają coraz większe problemy z pasztuńskimi klanami, które nie chcą mieć nic wspólnego z islamskimi radykałami. Taka postawa miejscowych oczywiście została przez talibów natychmiast okrzyknięta herezją i zdradą. Nie zrobiło to jednak większego wrażenia na Pasztunach, którzy zaczęli formować milicje do obrony ich terytorium przed talibami. Są oni przy tym wspierani finansowo i poprzez dostawy broni przez rządy obu państw.
Szukając rozwiązania na swoją korzyść, a nie chcąc wchodzić w niemożliwy do wygrania konflikt z miejscowymi, talibowie obrali zaczerpniętą od Al-Kaidy taktykę przeprowadzania zamachów na przywódców plemion, szczególnie tych stojących na czele milicji.
Było to widoczne szczególnie w ubiegłym roku. W poprzednich pięciu latach, średnio ginęło dziewięciu plemiennych przywódców, a w 2010 roku liczna ta skoczyła do 42. Niektóre z plemion uległy i stały się neutralne względem obu stron. Inne z kolei wypowiedziały talibom wojnę, która chyba przynosi efekty, ponieważ jak dotąd liczba zamachów na przywódców odpowiada wartościom sprzed 2010 roku.
Tym razem talibowie mogli przeliczyć się ze swoimi siłami. Z miejscowymi plemionami, które wbrew powszechnej opinii bardzo mało mają wspólnego z radykalnym islamem, jeszcze nikt nie wygrał. Nie sięga tam ani władza rządu pakistańskiego ani tym bardziej afgańskiego, a w historii nie poradziły tam sobie armie: brytyjska, radziecka a ostatnio amerykańska wsparta sojusznikami.
(strategypage.com)