Wobec groźby inwazji ze strony Chińskiej Republiki Ludowej tajwańskie przywództwo rozgląda się za potencjalnymi sojusznikami. Na pierwszym miejscu są oczywiście Stany Zjednoczone, ale nie tylko.
W wywiadzie udzielonym CNN prezydent Tsai Ing-wen stwierdziła, ze Tajwan jest w stanie wytrzymać pierwsze uderzenie, ale liczy, że wkrótce potem Chiny znajdą się pod silną presją całego świata. Z kolei burmistrz stołecznego Tajpej znalazł się w ogniu krytyki po podaniu w wątpliwość zdolności sił zbrojnych Republiki Chińskiej do wytrwania dwóch dni walk po tym, jak zniesiono obowiązkową służbę wojskową.
Tajwańscy wojskowi od dawna są przekonani o swojej zdolności do przetrwania i powstrzymania pierwszego rzutu sił inwazyjnych, ale przyznają, że w razie pełnoskalowego konfliktu z Chinami konieczna będzie pomoc z zewnątrz.
Przepytywany na ten temat przez parlament minister obrony Yen Teh-fa wskazał na możliwą pomoc nie tylko USA, ale też Japonii. Chińska agresja na Tajwan zachwiałaby regionalnym systemem bezpieczeństwa, dlatego też interwencja leżałaby w dobrze pojętym interesie Waszyngtonu i Tokio. Yen podkreślił, że chociaż Republika Chińska dysponuje odpowiednimi zdolnościami, nie rozpocznie ona konfliktu i nie dokona uderzenia wyprzedzającego na kontynent.
Ze strony amerykańskiej relacje z Tajwanem reguluje ustawa z roku 1979 – Taiwan Relations Act. W jej zapisach nie ma jednak jednoznacznego stwierdzenia, jak Waszyngton zachowa się w wypadku inwazji ze strony Chin. W USA pojawiają się już głosy za jak najszerszym rozpostarciem nad wyspą parasola ochronnego. Bardziej skomplikowana jest sytuacja z Japonią. Rząd i Siły Samoobrony coraz bardziej otwarcie szykują się na możliwość konfrontacji z Chinami. Na przeszkodzie bardziej aktywnym działaniom stoi jednak pacyfistyczna konstytucja i niechęć opinii publicznej do powrotu kraju do roli mocarstwa.
Zobacz też: Zmiany w strategii USA na zachodnim Pacyfiku
(japantimes.co.jp)