„Najstrategicz­niej­sze samoloty świata”, jak pieszczotliwie mówi o Spiritach personel US Air Force, po raz pierwszy wykonały zadanie bojowe w Jemenie. Amerykański Departament Obrony poinformował, że siły, w których skład wchodziły B-2A, przeprowadziły uderzenia na instalacje wykorzys­ty­wane przez jemeński Ruch Huti. Analitycy od razu zwrócili uwagę, iż operacja mogła zarazem być pomyślana jako sygnał pod adresem Teheranu.

Celem uderzenia było pięć umoc­nio­nych podziemnych magazynów uzbrojenia. Przecho­wy­wano w nich elementy broni używanej do ataków na statki i okręty w pobliżu Jemenu – na Morzu Czerwonym, w cieśninie Bab al-Mandab i na Zatoce Adeńskiej. W komunikacie pod­kreś­lono, że działalność Hutich zakłóciła swobodny handel międzynarodowy i stworzyła zagrożenie katastrofą ekologiczną, a jednocześnie zagroziła życiu niewinnych cywilów.

Według mediów Ruchu Huti doszło łącznie do piętnastu ataków na ziemi jemeńskiej. Sześć z nich było wycelowane wokół stolicy kraju Sany, pozostałe miały dokonać się w pobliżu Sa’ady – rodzimego regionu Hutich. Reakcje oficjeli Ansar Allah na działania Amerykanów nie odbiegają od poprzednich takich przypadków. Możemy zauważyć mieszankę dekla­racji o determinacji i wytrwałości Jemeńczyków, jak również gróźb i oskarżeń skierowanych w stronę USA, Wielkiej Brytanii i Izraela.

B-2A kołujący w bazie Whiteman.
(US Air Force / Airman 1st Class Bryson Britt)

Komunikat zaznacza również, że była to „wyjątkowa demonstracja zdolności Stanów Zjedno­czo­nych do atakowania instalacji, które nasi przeciwnicy starają się uczynić nietykalnymi – nieważne, jak głęboko są zakopane pod ziemią, umocnione czy ufortyfikowane”.

I właśnie to jedno zdanie jest najciekawsze.

Owszem, zejście Hutich pod ziemię to nic nowego. Właśnie ta umiejętność ukrywania kluczowych zasobów pod ziemią była jednym z czynników, które pozwoliły Hutim oprzeć się rządowi Jemenu, a następnie Saudom i Amerykanom. Była to konieczność w obliczu dominacji technicznej przeciw­nika, a Huti przez długie lata walki byli w stanie dobrze zaadaptować się do takich realiów.

Początki takiego działania Hutich sięgają 2004 roku. Wtedy rolę schronów odgrywały naturalne jaskinie, których nie brakuje w górzystym Jemenie. Oprócz nich bojownicy Ansar Allah wykorzys­ty­wali sieci tuneli stworzone przez wojsko, a z czasem zaczęli tworzyć własne podziemne instalacje lub rozbudowywać istniejące.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują. Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

MARZEC BEZ REKLAM GOOGLE 84%

Projekt budowania i rozwijania schronów przyspieszył w następstwie rozejmu z kwietnia 2022 roku, a co za tym idzie – mniejszej presji militarnej. Intensywność walk na lądzie do teraz nie wróciła do dawnej intensywności, co dało Ansar Allah moment oddechu i możliwość rozwoju infrastruktury. Obecnie schrony Hutich mają być w stanie pomieścić również ciężkie pojazdy. Nie wiadomo jednak dokładnie, jak duże możliwości składowania mają te obiekty. Świeże działania Amerykanów na pewno okażą się istotnym sprawdzianem dla odporności ruchu.

Ale „przeciwnicy”, o których mówi komunikat Pentagonu, to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim Huti. Adresatem tej groźby jest reżim ajatollahów w Iranie.

Konflikty wielokrotnie zwracały uwagę na to, jak skomplikowanym zadaniem było zniszczenie irańskich instalacji jądrowych za pomocą uderzeń lotniczych. Zwłaszcza z perspektywy Izraela, któremu przecież najbardziej na tym zależy. Użycie wielozadaniowych samolotów bojowych wiąże się z koniecznością posłania dużej formacji – w pełni zasługującej na stare miano wyprawy bombowej – wspieranej przez latające cysterny i samoloty wczesnego ostrzegania.

Kręgosłupem irańskiego programu nuklearnego są dwie placówki: w Natanzie i w Fordo w pobliżu świętego miasta Kom. Bez wyeli­mi­no­wania Natanzu i Fordo, gdzie łącznie ma się znajdować około 53 tysięcy wirówek, wszelkie inne sukcesy ewentualnej operacji będą nic niewarte, tymczasem obie placówki są doskonale zabezpieczone przed bombardowaniem.

Ćwiczebna bomba termojądrowa (Joint Test Assembly) B61-12 ładowana do B-2A.
(US Air Force / Airman 1st Class Devan Halstead)

W informacjach o zastosowanej w Fordo technice umacniania stropów jest sporo przesady, ale nie należy mieć wątpliwości, że jest twardym orzechem do zgryzienia. Według większości analityków bomba GBU‑57E/B Massive Ordnance Pene­tra­tor nie będzie mieć problemów z obróceniem obiektu w perzynę, ale Izrael nie ma ani bomb tego typu, ani środków ich przenoszenia. Dysponuje jedynie starszymi bombami GBU‑28 o wagomiarze 2270 kilogramów, które mogą być zrzucane z F-15I/IA.

W analizie opublikowanej dwanaście lat temu w magazynie Tablet Austin Long z Columbia University szacował, że penetracja Fordo wymagałaby użycia dwudziestu pięciu F-15I i siedem­dzie­sięciu pięciu bomb (w tym dwudziestu pięciu GBU‑28), które metr po metrze kolejnymi eksploz­jami drążyłyby dziurę w stropie tak długo, aż dokopałyby się do pomiesz­czenia z wirówkami. Problem w tym, że „długo” oznacza w tym wypadku naprawdę długo: bomby trzeba by zrzucać w co najmniej półminu­to­wych odstępach, co przekłada się na minimum czterdzieści minut bombardowania, a w praktyce zapewne około godziny.

Taka operacja wymagałaby jedno­cześnie chirurgicznej precyzji i zdol­ności do długotrwałego przeby­wa­nia w nieprzy­ja­ciels­kiej przestrzeni powietrznej. Możliwość uzupełniania paliwa w locie staje się wówczas tylko jednym z szeregu problemów. I to nawet nie największym, gdyż zużycie paliwa jest przy­naj­mniej prze­wi­dy­walne i o ile nie nastąpi awaria, można je obliczyć zawczasu z dużą dokładnością. Reakcja irańskiej obrony powietrznej może zaś przybrać różne postaci, zwłaszcza że Iran planuje komplek­sową moderni­zację sił powietrznych we współpracy z Rosją.

Nie ma wątpliwości, że Chejl ha-Awir przygotowuje się do operacji tego typu. Ba, wiemy nawet, że ćwiczy je w realiach bojowych. Taki właśnie wydźwięk miały dwa naloty na port w Hudajdzie. Loty dużych (jak na warunki XXI wieku) wypraw bombowych nad cel odległy o blisko 2 tysiące kilometrów jak ulał odpowiadały temu, z czym trzeba by się zmierzyć w nalotach na Fordo i Natanz. Tyle że cel był słabiej broniony (de facto wcale), dzięki czemu przeciw­nik nie był w stanie skorzystać z faktu, iż duża formacja uderzeniowa daje większe prawdo­po­do­bień­stwo zestrzelenia jej członków.

I tak wracamy do MOP‑ów.

Massive Ordnance Penetrator

Najpierw słowo wyjaśnienia, czym jest MOP w praktyce. Podobnie jak wszystkie inne bomby penetrujące ma ona postać metalowego czopa ze stosunkowo niewielkim ładunkiem wybuchowym w środku. Masa całkowita GBU‑57A/B wynosi 27 125 funtów (12,3 tony). Z tego zaledwie 6094 funty (2,77 tony) – czyli 22% – to wkład wybuchowy, składający się z materiałów AFX-757 (4590 funtów) i PBXN-114 (752 funty). Dla porównania: w bombie Mk 82 materiał wybuchowy to 37% masy bomby. Nie wiadomo, jak bardzo te liczby zmieniły się w zmoder­ni­zo­wa­nej wersji GBU-57E/B, ale zapewne nieznacznie. Bomba jest kierowana za pomocą GPS.

Zrzut bomby GBU-57 Massive Ordnance Penetrator z B-52 Stratofortressa
(DoD)

MOP wykorzystuje masę korpusu po to, aby dzięki energii kinetycznej przebić się przez strop schronu do jego wnętrza. Tam nawet niewielka ilość materiału wybuchowego wystarczy do wyrządzenia potężnych zniszczeń. GBU‑57 jest zdolna do przebicia się przez ośmio­met­rową warstwę zbrojonego betonu o wytrzymałości na ściskanie rzędu 69 megapaskali, 60 metrów klasycznego betonu zbrojonego lub 40 metrów skały o średniej twardości. Ale jej masa i rozmiar (6,3 metra długości) uniemożliwiają użycie jej przez myśliwce wielozadaniowe. W grę wchodzą jedynie pełnokrwiste bombowce, takie właśnie jak B-2A, które mogą zabrać jedno­cześnie po dwie sztuki. Nie wiadomo, ile bomb znajduje się w amerykańskim arsenale. Różne źródła mówią o 30–40 egzemplarzach.

Nalot na Jemen był pierwszym od lat użyciem bojowym Spiritów, powoli zbliżających się do końca służby. Właściwości stealth tych pięknych maszyn nie były oczywiście nikomu do niczego potrzebne, bo jako się rzekło – Huti nie dysponują nowoczesną obroną przeciw­lot­ni­czą. Amerykanie użyli Spiritów, bo potrzebowali ich udźwigu. Oczywiście istnieją inne bunker bustery (choćby wspomniana GBU‑28), ale gdyby USAF chciał zrzucić bomby o mniejszym wagomiarze, po co angażowałby Spirity?

Biały Dom obecnie stara się za wszelką cenę uniknąć dalszej eskalacji na Bliskim Wschodzie. A największe zagrożenie istnieje na osi Izrael–Iran. Jerozolima wciąż nie podjęła decyzji o tym, jak odpowie na irański atak rakietowy, ale Netanjahu miał obiecać Bidenowi, że nie tknie irańskich instalacji jądrowych. W interesie Waszyngtonu byłoby przeprowadzenie przez Izrael ograniczonego uderzenia, takiego, jakie po angielsku nazwano by „klapsem w nadgarstek”. Jeśli tak będzie – jest nadzieja, że na tym się skończy. Ale jeśli nie, Iran zapewne odpowie po swojemu, na co Izrael znów odpowie, na co Iran… I zaraz mamy pełnoskalową wojnę.

W związku z tym Amerykanie mogą zagrać w podwójną grę. Z jednej strony obiecają Iranowi, że powstrzymają Izrael przed nazbyt radykalnym odwetem i że zadbają o bezpieczeństwo irańskich instalacji nuklearnych i naftowych. Z drugiej zaś mogą obiecać Izraelowi, że jeśli Iran przekroczy czerwoną linię, oni sami rozprawią się z irańskimi instalacjami jądrowymi. Nalot na Hutich byłby więc oświadczeniem: „możemy, jeśli tylko zechcemy”.

Warto przypomnieć, że już w 2008 roku ówczesny premier Izraela Ehud Olmert w rozmowach z George’em Bushem starał się o sprzedaż bomb do niszczenia celów umocnionych (mogło chodzić właśnie o bomby GBU-57, które akurat wchodziły w końcową fazę prób) i bombowców strategicznych B-2A Spirit, a także o wypożyczenie dziesięciu latających cystern – nieus­ta­lo­nego typu, najpewniej KC-135R Stratotankerów. Zwolennikiem transakcji był wice­pre­zy­dent Dick Cheney. Oczywiście nic z tego nie wyszło, ale właśnie podczas tych rozmów Amerykanie dali zielone światło do cyberataku na Natanz za pomocą wirusa Stuxnet.

US Air Force / Airman Brianna Vetro