182 zabitych, 727 rannych – tak według libańskiego ministerstwa zdrowia wygląda bilans ofiar w ludziach po kolejnej serii izraelskich nalotów. Nie wiadomo, jak wiele z tych ofiar to członkowie Hezbollahu, a jak wiele to cywile, ale jeśli liczby są prawidłowe, 23 września stał się najkrwawszym dniem w toku obecnego konfliktu między Państwem Żydowskim a Partią Boga. Izraelskie wojska lotnicze poinformowały, że uderzenia objęły łącznie około 300 celów.

Służby informacyjne Cahalu zapowiedziały już, że naloty bynajmniej nie dobiegły końca, oraz zaapelowały do Libańczyków i Libanek przebywających w pobliżu budynków używanych przez Hezbollah o jak najszybszą ewakuację. Apel jest sensowny – Hezbollah stworzył w Libanie swoiste państwo w państwie, a ludność wie, gdzie w okolicy znajdują się udzielne księstewka Partii Boga.

Podobny apel wystosowano przed poranną serią nalotów. Wykorzystano wówczas SMS-y, automatyczne połączenia telefoniczne i… pirackie transmisje radiowe.

Dzień rozpoczął się od ataku na Izrael za pomocą (prawdopodobnie) kilku dronów. Wszystkie zostały zestrzelone przez myśliwce lub rozbiły się, zanim dosięgły celu. Odpowiedzialność za atak wzięła na siebie szyicka koalicja Islamski Ruch Oporu w Iraku.

Naloty na Liban rozpoczęły się około godziny 6.00 rano czasu polskiego. Ponownie większość celów znajdowała się w dolinie Bekaa. Bombardowano stanowiska startowe pocisków rakietowych, stanowiska dowodzenia i składy amunicji. Terroryści często ukrywają broń w domach osób prywatnych niemających związku z organizacją – albo pod przymusem, albo za opłatą. Cahal oświadczył, że prowadzić będzie również ataki na takie domy.

Libańskie ministerstwo zdrowia nakazało szpitalom na południu kraju przełożyć wszystkie zabiegi chirurgiczne niemające statusu pilnych, tak aby personel mógł zająć się ofiarami izraelskich nalotów. Zginąć mieli także dwaj prominentni klerycy powiązani z Hezbollahem: Ali Abu Rija i Muhammad Salih.

– Zapewnimy bezpieczny powrót mieszkańców do domów – obiecał wczoraj ramatkal (szef sztabu Cahalu) Herci Halewi, mówiąc o kilkudziesięciu tysiącach ewakuowanych osób z miejscowości na północnym pograniczu. – A jeśli Hezbollah jeszcze tego nie zrozumiał, otrzyma jeszcze jeden cios, i jeszcze jeden, aż zrozumie.

– W tej nowe fazie konfliktu, w którą wkroczyliśmy, nasz sukces uzależniony jest również od właściwego zachowania na froncie krajowym – podkreślił dziś minister obrony Joaw Galant. – Czekają nas dni, w których ludność będzie musiała wykazać się opanowaniem.

Hezbollah szybko odpowiedział salwą dwudziestu pięciu pocisków rakietowych wymierzonych w Safed – najwyżej położonego miasta w Izraelu. Ranny został jeden człowiek. Później kolejna salwa kilkunastu pocisków pomknęła na Dolną Galileę. Jeden dom we wsi Giwat Awni, na wschód od Jeziora Tyberiadzkiego, został bezpośrednio trafiony, ale nikomu nic się nie stało, ponieważ domownicy skryli się w umocnionym pomieszczeniu przygotowanym na takie okazje.

Przed godziną 14.00 czasu polskiego Cahal zapowiedział, iż kolejne ataki nastąpią w ciągu dwóch godzin. Mieszkańcy domów używanych jako kryjówki broni Hezbollahu mają się się oddalić na co najmniej kilometr. Wszystko wskazuje, że celem dzisiejszej operacji nie jest jedynie usunięcie zagrożenia ze strony pocisków krótkiego zasięgu – niekierowanych pocisków rakietowych (w Izraelu zwanych zbiorczo z oczywistych względów „katiuszami”) i przeciw­pan­cer­nych pocisków kierowanych.

Rozległość nalotów wskazuje, że Izrael dąży również do degradacji arsenału pocisków o większym zasięgu (co w tym kontekście oznacza pociski mogące razić cele odległe o sto kilometrów i więcej), zdolnych sięgnąć Tel Awiwu, Aszdodu, a może i Beer Szewy. Zbudowanie tego arsenału, swoistego klejnotu koronnego Partii Boga, zajęło kilkanaście lat i wymagało ogromnego wysiłku (i wydatków) ze strony patronów Hezbollahu – irańskich Pasdaranów.

Premier Binjamin Netanjahu oświadczył, że Cahal prowadzi działania mające zmienić stosunek sił na północy. – Niszczymy tysiące pocisków wycelowanych w izraelskie miasta i izraelskich obywateli – podkreślił Bibi.

Tymczasem Hezbollah wypuścił kolejną salwę, liczącą ponad trzydzieści pocisków rakie­to­wych. Nie ma informacji o rannych ani zabitych.

Aktualizacja (16.55): Trwa druga faza nalotów. Eksplozje rozlegają się nie tylko na południu Libanu, ale też w jego centralnej części. A Hezbollah jakby potwierdził, że Izraelczycy wzięli na cel arsenał pocisków rakietowych dużego zasięgu. Po raz pierwszy w toku obecnej wojny syreny alarmowe rozbrzmiały na Zachodnim Brzegu, w izraelskich osiedlach (przypomnijmy: nielegalnych z punktu widzenia prawa międzynarodowego) na wysokości Tel Awiwu.

Spośród dziesięciu pocisków część została strącona, reszta uderzyła z dala od zabudowań. Mniej więcej w tym samym czasie wystrzelono kolejne trzydzieści pocisków w kierunku Dolnej Galilei.

Tymczasem libańskie ministerstwo zdrowia podało zaktualizowaną liczbę ofiar: 274 osoby zabite i 1024 ranne. Tysiące mieszkańców miejscowości na południu Libanu poczuło się zmuszonych do opuszczenia domów i obecnie ucieka na północ, co poskutkowało już zakorkowaniem wszystkich głównych dróg w tej części kraju.

Łączna liczba zbombardowanych celów według rachuby Cahalu wzrosła już do 800.

Aktualizacja (18.30): Służba prasowa Cahalu ogłosiła, że w ostatniej fali nalotów przeprowadziła również uderzenie na Bejrut. Określono je jako „celowane”, co sugeruje, iż ponownie chodziło o likwidację wysoko postawionego członka Hezbollahu.

I rzeczywiście, niedługo później okazało się, że celem nalotu był Ali Karaki. Uważni Czytelnicy Konfliktów na pewno kojarzą to nazwisko. Wszak pojawiło się ono na naszych elektronicznych łamach przedwczoraj. Ali Karaki i Talal Hamia zostali tymczasowymi następcami szefa „wydziału operacyjnego” Ibrahima Akila, zlikwidowanego w ten sam sposób 20 września.

Na co dzień Karaki jest (był?) dowódcą tak zwanego Frontu Południowego, czyli stał na czele działań pionu wojskowego Partii Boga w południowym Libanie. Oprócz tego, podobnie jak Akil, był członkiem Rady Dżihadu, stanowiącej swoisty sztab generalny Partii Boga. Jeśli nalot się powiódł (na razie tego nie wiemy), Karaki nie nacieszył się długo swoim awansem.

Był to dopiero czwarty nalot izraelski na Bejrut w obecnej wojnie. Poza Akilem i Karakim w styczniu tego roku zlikwidowano w ten sposób zastępcę szefa Hamasu Saleha al‑Aruriego, a w lipcu – Fuada Szukra, prawą rękę wodza Hezbollahu, Hasana Nasr Allaha.

A w międzyczasie okazało się, iż jeden z pocisków odpalonych w kierunku Zachodniego Brzegu spadł na palestyńską wieś Dajr Istija.

Aktualizacja (19.50): Według najnowszego raportu podanego przez Cahal porażono ponad 1100 celów i użyto ponad 1400 bomb i pocisków. Naloty mają być kontynuowane w nocy.

– Likwidujemy infrastrukturę wojskową, którą Hezbollah budował przez dwadzieścia lat – oświadczył Halewi.

Aktualizacja (00.50): Ostatnia aktualizacja na dziś. Izraelskie lotnictwo prowadzi kolejne naloty w ramach operacji, której nazwa – jak ujawniono niedawno – „Strzały Północy”. Jak dotąd porażono 1600 celów. Liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 492, rannych – do 1645. Tymczasem Islamska Republika Iranu jakby schowała głowę w piasek i nijak nie reaguje na straszliwą młóckę, którą zbiera jej najważniejszy poplecznik.

Przedstawiciele Stanów Zjednoczonych przed posiedzeniem Zgromadzenia Ogólnego ONZ zapewniają, iż dążą do ograniczenia eskalacji przynajmniej do tego stopnia, aby uniknąć pełnoskalowej wojny lądowej. Z kolei Francja chce zwołania obrad Rady Bezpieczeństwa w sprawie sytuacji w Libanie.

twitter.com/IAFsite