Kiedy ktokolwiek – nawet, powiedzmy sobie, przeciętny historyk – usłyszy hasło „dywizja Waffen SS”, zaświtają mu dwie myśli: zbrodniarze wojenni lub/i elita wojskowa. Ten skrót myślowy jest i nie jest prawdą, w zależności od tego, o jakiej dywizji, jednostce, formacji mówimy. Rudolf Pencz przybliża tym razem polskiemu Czytelnikowi historię jednostki w składzie Waffen-SS, której nie można nazwać ani elitarną, ani zbrodniczą. Książka pod polskim tytułem „31. Dywizja Grenadierów Waffen-SS. Grenadierzy dunajscy i szwabscy” ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa Bellona w serii „Zbrodnicze dywizje SS”.

Co do samej decyzji o publikacji tejże książki, należy się wydawnictwu ogromna piątka z plusem, jednak pozycja ta średnio nadaje się do wyżej wymienionej serii i wydaje mi się, że sztucznie został nieco zmieniony oryginalny tytuł, aby dopasować go do serii. Tytuł oryginału, który ukazałasię nakładem wydawnictwa Stackpole, brzmi: „For the Homeland: The 31st Waffen-SS Volunteer Grenadier Division in WWII”. Szczerze mówiąc, tytuł oryginału bardziej do mnie przemawia, choć tytuł polski trafniej przedstawia poruszane zagadnienia. Książkę urozmaicono dobrze dobranymi zdjęciami, choć trzeba zaznaczyć, iż jest ich niewiele, i mapami, które przedstawiają ruchy dywizji na poszczególnych teatrach działań wojennych. Co do map, wyglądają estetycznie, ładnie i przejrzyście, jednak chyba komuś nie chciało się czegokolwiek tłumaczyć, ponieważ są wprost wyjęte z oryginału, a szkoda – niewiele jest tam do tłumaczenia, a wyglądałoby lepiej i profesjonalnej. Pencz oddaje w ręce Czytelnika pozycję wśród innych książek tego typu wyróżniającą się pozytywnie. Jest to na pewno jedna z najbardziej szczegółowych książek monograficznych jakiejś jednostki w bellonowskiej serii, a także najbardziej szczegółowych i wartościowych dostępnych na naszym rynku prac o historii jakiejś jednostki bojowej III Rzeszy w ogóle.

Autor podzielił książkę na dwadzieścia rozdziałów, w których przedstawia historię 31. Dywizji Waffen-SS od powstania jej upadku, to znaczy do zakończenia wojny. Trzeba powiedzieć za autorem słowa wstępnego i redaktora – Kamilem Janickim – że jednostka to zbieranina ludzi z przypadku, często nawet nie ochotników, którzy znaleźli się w składzie dywizji Waffen-SS będącej raczej marną próbą stworzenia elitarnej jednostki niż jednostką naprawdę dorównującą wartością bojową dywizjom „LSSAH”. „Das Reich”, „Wiking”, Totenkopf” czy „Hitlerjugend”. Została stworzona, a raczej rozpoczęło się jej formowanie ad hoc, późnym latem 1944 roku, kiedy na Bałkany wkraczała Armia Czerwona. W jej skład weszła niemiecka kadra dowódcza i podoficerska z rozformowanej dywizji Waffen-SS „Kama” (2. chorwacka), która tak jak „Handschar” (1. chorwacka) składała się z bośniackich muzułmanów, oraz poborowi i ochotnicy z Węgier, a dokładnie z terytoriów Szwabii Tureckiej oraz Baczki i Nowego Sadu. Równie dobrze można by z tych ludzi sformować zwykłą dywizję Wehrmachtu, jednak skoro kadra pochodziła z Waffen-SS, to i dywizję sformowano w Waffen-SS.

Przy okazji Czytelnik pozna również pokrótce choć szczegółowo zarys historii właśnie dywizji „Kama”. Trzeba powiedzieć, że momentami polski Czytelnik może się nie zgadzać lub nawet oburzać niektórymi fragmentami książki, na to zwraca uwagę także redaktor tomu, jednak trzeba przyznać: Rudolf Pencz oddał i przedstawił co do joty historię dywizji. W poszczególnych rozdziałach i podrozdziałach analizuje nie tylko, dlaczego dywizja powstała, kto nią dowodził i jak walczyła, jak to bywa zazwyczaj w tego rodzaju publikacjach. Autor przedstawia nad wyraz szczegółowo obsadę każdego większego i mniejszego oddziału wchodzącego w skład dywizji do poziomu podoficera, ukazuje rejonu, w których formowano dane oddziały, oraz relacje Niemców z władzami węgierskimi i z ich oddziałami. Pencz ukazuje, jakie trudności napotykano w ostatnich miesiącach wojny przy realizacji planu stworzenia nowej dywizji. Że brakowało broni, amunicji, środków transportu, benzyny i doświadczonych dowódców – tego mniej więcej każdy znawca tematu może się spodziewać, ale że brakowało butów, mundurów, płaszczy, hełmów, to już przypomina opis armii sowieckiej, a nie Wehrmachtu, a tym bardziej Waffen SS. Czytelnik poznaje ze szczegółami walki dywizji w obronie rodzinnych stron, linii Dunaju wspólnie z jednostkami węgierskimi i niemieckimi, a potem walki na Węgrzech, skąd dywizję przerzucono na Śląsk, gdzie wzięła udział w zaciętych walkach o Lubań.

Polecę tę książkę każdemu, kto interesuje się historią nie tylko II wojny światowej, ale i historią tego typu jednostek niemieckich i nie tylko. Treść może nie jest porywająca, a opisy walk trudno porównać z opisem bitwy pod Borodino w „Wojnie i pokoju” Dostojewskiego, jednak śmiało i z pełną odpowiedzialnością wystawię za kronikarskie przedstawienie historii 31. Ochotniczej Dywizji Grenadierów Waffen-SS ocenę 9,5 na 10 punktów. Pół punktu muszę odjąć za formę wydania.