Niemiecka polityka wobec wojny i pomocy Ukrainie to pasmo lepszych i gorszych decyzji pomieszanych z fatalną polityką informacyjną. Dotyczy to relacji nie tylko z Kijowem, ale także z sojusznikami z NATO, zwłaszcza tymi z Europy Środkowo-Wschodniej. Najnowsza odsłoną tej tragifarsy jest sprawa remontowania ukraińskich haubic samobieżnych PzH 2000 w Polsce.

Po wielu zwrotach akcji Berlin przekazał Ukrainie siedem PzH 2000, które weszły do akcji w czerwcu. W trakcie realizacji ma być dostawa kolejnej transzy, liczącej cztery sztuki. Ponadto rząd Niemiec wydał w lipcu zgodę na sprzedaż Ukrainie stu haubic PzH 2000, ale nie wiadomo, na jakim etapie są negocjacje. Z propozycją wystąpił nie Kijów, ale Krauss-Maffei Wegmann, producent PzH 2000.

Koncern rzekomo już ustalił wszystkie szczegóły ze stroną ukraińską, ale wiele spraw pozostaje niejasnych. Jeżeli Ukraina ma otrzymać fabrycznie nowe haubice, termin dostaw nie będzie szybki, a realizacja zamówienia zajmie kilka lat. Nie wiadomo, w jakim tempie uda się zebrać materiały potrzebne do produkcji, ze stalą pancerną na czele. Przedstawiciele koncernu mają być tutaj optymistyczni, dostępna ma być również wystarczająca liczba pracowników dysponujących odpowiednimi umiejętnościami.



Niezależnie od polityczno-biznesowych perypetii PzH 2000 – siedem sztuk z Niemiec i pięć z Holandii – biorą aktywny udział w walkach. Problemem okazała się nie tyle intensywność wykorzystania, o czym spekulowały niemieckie media, ile brak części zamiennych. To on, a nie jakieś wady konstrukcyjne, odpowiadał za większość strat, które i tak okazują się niższe od pierwotnie zakładanych. Największe problemy mają dotyczyć zresztą nie działa, lecz systemu napędowego, słabo znoszącego szybkie i częste zmiany pozycji. Straty miały osiągnąć 30%, a łatwo się domyślić, że pozostałe wozy potrzebują remontów i przeglądu. Początkowo naprawy organizowano na Litwie.

Podobnie jednak jak w przypadku organizowania serwisu w Niemczech pojawia się problem. Oba państwa są relatywnie daleko od linii frontu, w związku z czym transport PzH 2000 w obie strony zabiera dużo cennego czasu. Pojawił się więc pomysł zorganizowania centrum serwisowego w Polsce. Jak poinformował wczoraj Spiegel, Warszawa miała odmówić, jeśli w całym procesie nie będzie uczestniczyć PGZ. Włączenie polskich firm wymagałoby jednak uzyskania przez nie uprawnień, a to wiąże się częściowym transferem know-how. Berlin odmówił i miał rozpocząć rozmowy ze Słowacją. W świat zaczął iść przekaz o Polsce utrudniającej obronę Ukrainy.

Co ciekawe, polskie władze bardzo szybko odpowiedziały na zarzuty. Według ministerstwa obrony Warszawa przedstawiła Berlinowi kilka propozycji lokalizacji centrum serwisowego PzH 2000 i teraz czeka na odpowiedź.

Natomiast pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej Stanisław Żaryn zarzucił niemieckim mediom rozprzestrzenianie fałszywych wiadomości.



Z dostępnych informacji zaczyna wyłaniać się obraz Warszawy i Berlina grających w typową bezsensowną blame game. Biorąc pod uwagę stosunek polskiego rządu do Niemiec i dotychczasowe „osiągnięcia” niemieckiego rządu w postaci na przykład Ringtausch (wymiana okrężna), można zadać retoryczne pytanie: „co mogło pójść nie tak?”.

Przede wszystkim rozmowy w sprawie utworzenia w Polsce centrum serwisowego PzH 2000 toczą się już od jakiegoś czasu. Niemiecki analityk Thorsten Benner przytacza wywiad, którego w połowie września udzielił Jürgen Trittin, rzecznik parlamentarnej grupy do spraw polityki zagranicznej Zielonych. Polityk stwierdził, że negocjacje trwają już długo i ku zaskoczeniu Niemiec, Polska okazała się nieprzygotowana do zapewnienia niezbędnego wsparcia logistycznego.

Bardzo interesujące informacje, powołując się na źródło z Niemiec, podaje Marek Meissner. Jak już wspomniano, żadne zakłady w Polsce i na Słowacji nie mają autoryzacji do serwisowania PzH 2000. Berlin wystąpił więc z żądaniem udostępnienia infrastruktury i niewtrącania się przez gospodarzy w to, co robią Niemcy. Żeby było jeszcze dziwniej, rząd przedstawił swój pomysł jako propozycję KMW. Słowacja, która jest obok Słowenii jedynym do tej pory udanym przypadkiem Ringtausch, potraktowała to jako wstęp do dalszych negocjacji.

Natomiast Warszawa… No właśnie. Według źródła Meissnera polski rząd zobaczył szansę zagrania kartą „złego Niemca” i na niepoważną propozycję udzielił niepoważnej odpowiedzi. Związane z socjaldemokratami kręgi w niemieckim urzędzie kanclerskim i przemyśle dostrzegły szansę na wywarcie nacisku na Polskę lub zwykłego odgryzienia się i doszło do kontrolowanego przecieku do mediów. Cała rozgrywka może być prowadzona za plecami niemieckiego ministerstwa obrony. Taką wersję wydarzeń potwierdza brak oficjalnych komunikatów na stronie resortu.

Zobacz też: Indie chcą kupić 350 czołgów lekkich

KMW