Tematyka zatapiania okrętów zajmuje dużo miejsca w analizach wojny w Ukrainie. Trudno byłoby przewidzieć taki stan rzeczy przed 24 lutego, ale też kto by przewidział, że rosyjska marynarka wojenna straci krążownik Moskwa w tak kompromitujących okolicznościach? Późniejsze doniesienia o zatopieniu fregaty Admirał Makarow i okrętu logistycznego Wsiewołod Bobrow, mimo że ostatecznie okazały się nieprawdziwe, jeszcze podbiły zainteresowanie tym zagadnieniem.
Właśnie z tego powodu szczególnie interesujący jest test, który 28 kwietnia przeprowadziło na wodach Zatoki Meksykańskiej amerykańskie Laboratorium Badawcze Sił Powietrznych (AFRL). W ramach programu o kryptonimie Quicksink myśliwiec wielozadaniowy F-15E Strike Eagle zrzucił zmodyfikowaną bombę GBU-31/B JDAM o wagomiarze 907 kilogramów na poruszający się statek. Jak można zobaczyć na poniższym nagraniu, efekt trafienia był druzgocący.
Jak mówi pułkownik Tony Meeks z AFRL, „Ouicksink to odpowiedź na pilne zapotrzebowanie na zdolność neutralizacji morskich zagrożeń dla wolności”. Tłumacząc na ludzkie: neutralizacji chińskich i rosyjskich okrętów. Obecnie podstawową bronią sił powietrznych do zwalczania dużych poruszających się okrętów jest kierowana laserowo bomba GBU-24 o wagomiarze 907 kilogramów, która nie spełnia już wymagań współczesnego pola walki, zwłaszcza gdy przeciwnik dysponuje porównywalnymi zdolnościami walki powietrznej.
Podstawowym problemem jest oczywiście konieczność ciągłego podświetlania celu, wobec czego nosiciel wskaźnika laserowego (co w warunkach wojny na morzu oznaczałoby samolot zrzucający bombę albo inny statek powietrzny – ta druga opcja żargonowo nazywa się buddy lasing) musi pozostawać w pobliżu aż do momentu trafienia. Stąd właśnie wynika zmniejszenie przeżywalności, o którym mówi major Swanson. Ale standardowy JDAM to bomba naprowadzana za pomocą GPS, co ogranicza jego użycie do celów stacjonarnych, a przeciw okrętom używa się bomb kierowanych laserowo, których wskaźnik celu można przesuwać wedle potrzeby.
O programie Quicksink pisaliśmy po raz pierwszy we wrześniu ubiegłego roku. Zwróciliśmy wówczas uwagę, że USAF nie powiedział niczego na temat sposobu modyfikacji JDAM-ów umożliwiającego im rażenie celów ruchomych. Istnieje oczywiście wariant kierowany laserowo – Laser JDAM – jednakże w ten sposób wracamy do punktu wyjścia. Należy więc przypuszczać, że mamy do czynienia z zupełnie innym rozwiązaniem.
Pewien trop daje nam inne nagranie przygotowane przez AFRL. Widzimy tam morski samolot patrolowy P-8A Poseidon w roli samolotu wskazującego cel. Następnie bomba zrzucona z F-35A podąża w rejon celu, po czym jej własna głowica poszukiwawczo-śledząca (określona jako all-weather maritime seeker) namierza cel i naprowadza bombę w trybie autonomicznym.
Amerykanie mają stosunkowo nową bombę naprowadzaną za pomocą radaru milimetrowego i termolokatora: GBU-53/B StormBreaker. Jest to względnie mała (wagomiar 49 kilogramów) bomba ślizgowa o zasięgu do 110 kilometrów, ale fakt, że jest przeznaczona do precyzyjnego rażenia celów ruchomych, sprawia, że doświadczenia z jej prób mogą mieć bezpośrednie przełożenie na stworzenie JDAM-ów naprowadzających się autonomicznie. Warto też pamiętać, że pod koniec ubiegłego roku przeprowadzono testy systemu Golden Horde, czyli StormBreakerów wyposażonych w elementy sztucznej inteligencji, umożliwiające im działanie w roju.
Niestety wszystkie udostępnione zdjęcia bomb Quicksink – zarówno stare, jak i nowe – przedstawiają je ze zdjętymi zapalnikami i głowicami śledzącymi. Jeśli jednak mielibyśmy zgadywać, wydaje się, że zaadaptowanie rozwiązania ze StormBreakera to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Druga opcja to bomby współpracujące ze sobą jako rój w środowisku sieciocentrycznym. Dwukierunkowe łącze wymiany danych mogłoby umożliwić JDAM-om atakowanie celów ruchomych bez instalowania dodatkowych urządzeń celowniczych. JDAM mógłby zostać wpięty w rój i otrzymywać komendy kierujące wprost z innych bomb, dysponujących radio- lub termolokatoram (jak StormBreaker), ale zbyt małych, aby same w sobie mogły stanowić zagrożenie dla okrętów.
Niezależnie od użytej metody kierowania może się wydawać, że w dobie nowoczesnych pocisków przeciwokrętowych używanie bomb do niszczenia okrętów jest niepotrzebnym powrotem do przeszłości. Nie ma jednak róży bez kolców, a w przypadku AGM-158C LRASM najostrzejszym jest cena. Poza tym LRASM to broń trudna w użyciu pod względem logistycznym, ma też głowicę bojową o masie o połowę mniejszej niż GBU-31/B.
Osoby odpowiedzialne za program Quicksink podkreślają więc, że jest to rozwiązanie niskokosztowe. Stany Zjednoczone posiadają ogromne zapasy bomb Mk 84 i zestawów kierujących JDAM. Do tego dochodzi elastyczność. Weźmy na przykład F-15E, które nie są zintegrowane z LRASM-ami. Eskadra przebazowana na odległe lotnisko mająca do dyspozycji zapas JDAM-ów z demontowalnymi zestawami Quicksink będzie mogła równie łatwo przygotować się do lotów bojowych przeciwko celom morskim, jak i lądowym.
Oczywiście działa tu zasada: coś za coś. LRASM jest drogi i ma mniejszą głowicę bojową, ale za to ma zasięg ponad 500 kilometrów, porusza się z prędkością bliską prędkości dźwięku i może wykonywać manewry, aby zmylić systemy samoobrony celu. Tymczasem GBU-31 nawet z rozkładanymi skrzydłami zmieniającymi go de facto w bombę szybującą ma zasięg rzędu kilkudziesięciu kilometrów. Trudno więc sobie wyobrazić użycie bomb przeciwko najważniejszym i najlepiej bronionym celom, takim jak lotniskowce. Właśnie tutaj potrzebna jest broń klasy stand-off. Bomby można za to wykorzystać przeciw celom o słabszej obronie przeciwlotniczej.
Druga z dwóch głównych broni przeciwokrętowych, tyle że pozostająca w gestii US Navy, a nie US Air Force, to torpeda Mk 48 ADCAP, również z głowicą bojową o masie 450 kilogramów. Jest to broń szczególnie niebezpieczna głównie dlatego, że uderza poniżej linii wodnej. Cios w rejonie śródokręcia daje duże prawdopodobieństwo przełamania okrętu w pół. Skutek uderzenia we fregatę typu Oliver Hazard Perry można obejrzeć poniżej. Warto zwrócić uwagę na to, jak podobny jest efekt detonacji torpedy do efektu detonacji JDAM-a Quicksink. Nie bez kozery mówi się, że przeciwokrętowe JDAM-y mają dorównywać skutecznością torpedom. Niestety torpedy są również kosztowne. Do tego ich użycie powoduje dekonspirację okrętu podwodnego. Ich użycie powinno więc być rozwiązaniem ostatniej szansy. W przypadku wielozadaniowych samolotów bojowych takie obawy w ogóle nie wchodzą w grę.
I tu wracamy – po bardzo długim objeździe – do Moskwy. Tydzień temu pisaliśmy o pierwszych wnioskach z zatopienia krążownika. Zwróciliśmy tam uwagę na to, jak wielu pocisków teoretycznie potrzeba do zatopienia danego okrętu. Konwencjonalna mądrość głosi, że do unieszkodliwienia okrętu potrzeba ekwiwalentów bomb tysiącfuntowych (454 kilogramy) w liczbie odpowiadającej w przybliżeniu pierwiastkowi sześciennemu z jednej tysięcznej tonażu jednostki.
Dla okrętu rozmiarów Moskwy powinno to być pięć pocisków z głowicą o wagomiarze 150 kilogramów każdy. W przypadku zatopionego na Falklandach brytyjskiego niszczyciela Sheffield teoretycznie potrzeba było dwóch pocisków. Tymczasem wystarczyły odpowiednio dwa i jeden (do tego w tym jednym nawet nie detonowała głowica bojowa). Oczywiście trzeba brać poprawkę na wyszkolenie załogi czy wady konstrukcyjne okrętu, ale pozostaje faktem, że stara mądrość wymaga korekty w dół.
Czytelnicy zechcą zwrócić uwagę, że na filmie z testu Quicksink wyraźnie widać, iż bomba uderza nie w statek, ale w wodę przy jego burcie. W ten sposób bomba ma razić cel identycznie jak torpeda – poniżej linii wodnej. Ba, wręcz poniżej kadłuba. Taka metoda działania pozwala ostrożnie zakładać, że nawet pojedynczy JDAM mógłby unicestwić okręt taki jak chiński niszczyciel typu 052D (7500 ton wyporności pełnej) czy fregatę typu 054A (3900 ton, mniej niż fregaty typu OHP). A jeżeli F-15E i F-35A z JDAM-ami zajmą się mniejszymi niszczycielami i fregatami, bombowce z LRASM-ami będą mogły skupić się na największych niszczycielach typu 055 i okrętach lotniczych.
Zobacz też: Stare libańskie Hawkery Huntery mają znowu latać – w Kanadzie