Słowa oskarżające przywódców Izraela padły z ust premiera Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana. Według niego sprawcami wojskowego zamachu stanu, w wyniku którego obalono prezydenta Egiptu Muhammada Mursiego, są siły polityczne i wojskowe Izraela. Rząd w Ankarze ma na to dowody, a w zasadzie jeden. W 2011 roku we Francji doszło do spotkania izraelskiego ministra sprawiedliwości z francuskim intelektualistą pochodzenia żydowskiego. Ten ostatni – według premiera Erdoğana – powiedział, że Bractwo Muzułmańskie nie dojdzie do władzy, nawet po zwycięstwie w demokratycznych wyborach. Trudno to nazwać dowodem. Wydaje się, że mogą to być jedynie przypuszczenia, a wnioski tureckiego premiera są zbyt daleko idące.

Krótko mówiąc: oznacza to, że izraelskie tajne służby zinfiltrowały środowisko wojskowe w Egipcie i nakłoniły generała Abd al-Fattaha as-Sisiego do przejęcia władzy. A generał posłusznie wyprowadził wojsko na ulice. Scenariusz ten jest nadmiernie naciągany, a słowa są wyraźnie wrogie Izraelowi, z którym Turcy mają oziębłe relacje. Mimo podjęcia prób ich ocieplenia w marcu 2013 roku nadal nie wygląda to najlepiej. Ponadto szef umiarkowanie islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) jest wyraźnie niezadowolony z obalenia Mursiego, którego zdecydowanie popierał, twierdząc, że w Egipcie zwyciężyła demokracja i Bractwo Muzułmańskie jest w pełni uprawnione do sprawowania władzy.

(haaretz.com)