Pod względem operacyjnym wojna Hamasu z Państwem Żydowskim weszła – zapewne na krótko – w stan upiornej stabilizacji. Od wczoraj na terytorium Izraela trwają działania zabezpieczające oraz zliczanie ofiar śmiertelnych (ich liczba przekroczyła już 1300) i zawiadamianie rodzin zarówno zabitych, jak i uprowadzonych osób. Z kolei oblężona i odcięta od zaopatrzenia Strefa Gazy próbuje przetrwać zmasowane bombardowania mające stanowić preludium do inwazji lądowej.

Izraelskie siły powietrzne posłały do walki wszystkie typy samolotów bojowych – F-15, F-16 i F-35, prawdopodobnie ze wszystkich eskadr, a także śmigłowce uderzeniowe AH-64. Oczywiście nie chodzi o to, że terroryści dysponują nowoczesną zintegrowaną obroną powietrzną, która wymagałaby użycia Adirów. W grę wchodzi staromodna kwestia honorowa – aby każda jednostka Chejl ha-Awir mogła dokonać pomsty za przelaną krew rodaków, aby każdy lotnik i technik czuł, że miał swój udział. Według informacji z dzisiejszego popołudnia zrzucono 6 tysięcy bomb.



Trwa koncentracja ciężkiego sprzętu przy granicy ze Strefą Gazy. Na razie trudno ocenić, jak duże siły zostaną wprowadzone do walki, przede wszystkim dlatego, że nie wiemy, co chce osiągnąć Cahal. Pełnoskalowa inwazja w gęsto zabudowanym terenie, do tego upstrzonym ruinami, w których tym łatwiej przygotować zamaskowane punkty oporu, nie obejdzie się bez wysokich strat w sprzęcie i ludziach. Rząd Netanjahu stoi jednak w trudnym położeniu.

Owszem, może kontynuować blokadę Strefy Gazy połączoną z bombardowaniem i ostrzałem artyleryjskim. Za najdalej kilkanaście dni Gazańczykom zacznie brakować żywności. Niedługo potem zacznie się klęska głodu. Tym sposobem, jeśli tylko Izrael by chciał, można by dokonać zagłady całej Strefy Gazy, zamieszkanej przez blisko 2,5 miliona ludzi. Ale trudno sobie wyobrazić, żeby świat, czy ściślej: szeroko rozumiany Zachód, będący jedynym sojusznikiem Izraela, przyzwolił na coś takiego. Nie mógłby wprawdzie temu zapobiec bez wszczynania otwartej wojny z Izraelem, ale Państwo Żydowskie stałoby się pariasem na arenie międzynarodowej.

Jest też mało prawdopodobne, aby samemu Izraelowi zależało na dokonaniu ludobójstwa. Celem jest unicestwienie samego Hamasu, a choć Izrael dał do zrozumienia (i pokazał w praktyce), że nie będzie się liczył z ofiarami cywilnymi, nic nie wskazuje, aby chciał zmaksymalizować ich liczbę. Ludobójstwo w Gazie mogłoby też pchnąć kraje arabskie do aktywniejszego zaangażowania się w konflikt.

Hamas zaczął formować przekaz propagandowy właśnie pod tym kątem. Służba prasowa organizacji zapewnia, że jej członkowie atakowali niemal wyłącznie cele wojskowe, podczas gdy ataki na cele cywilne to sprawka prostych Palestyńczyków, którzy jakoby skorzystali z okazji, żeby dokonać pomsty za wcześniejsze krzywdy. Celem operacji „Potop Al-Aksa” rzekomo miało być uwolnienie kilku tysięcy Palestyńczyków siedzących w izraelskich więzieniach.



A więc jeśli nie zagłodzenie – to inwazja lądowa. Hamas oczywiście także przygotowuje się do wojny na swoim terytorium. W internecie pojawiają się ulotki mające instruować cywilów, jak radzić sobie z izraelskim „żelastwem”. Ciekawą tezą, jaką można wyciągnąć z ulotki Hamasu, jest wrażliwość aktywnego systemu ochrony Me’il Ruach, znanego na świecie pod nazwą Trophy HV, na działanie „głupich” granatów przeciwpancernych z granatników RPG-7 w przypadku ich odpalenia z niewielkiej odległości.

Zalecana odległość strzału (czyli około 50 metrów) wskazuje na to, że Trophy nie jest w stanie reagować dostatecznie szybko na nagłe wykrycie niekierowanych naddźwiękowych pocisków przeciwpancernych, a co za tym idzie – jego skuteczność w walkach miejskich może być znacznie niższa. Jeżeli te wnioski są poprawne, sztab Cahalu ma przed sobą kolejną zagwozdkę – jak użyć czołgów Merkawa, jeżeli poziom ochrony, którą zapewniają załogom, nie jest tak wysoki, jak dotąd sądzono.

Wróćmy jeszcze do tematu postawy, jaką może przyjąć szeroko rozumiany świat muzułmański – nie tylko arabski. Przypomnijmy: 10 marca dwaj śmiertelni wrogowie – Iran i Arabia Saudyjska – zdecydowali się pod egidą Chińskiej Republiki Ludowej odbudować relacje dyplomatyczne. Pisaliśmy wówczas, że jest to odprężenie na kruchych podstawach. Pół roku później owe podstawy trochę okrzepły. A dziś prezydent Iranu Ebrahim Raisi i saudyjski następca tronu Muhammad ibn Salman, będący faktycznym władcą królestwa, rozmawiali przez telefon właśnie o wojnie Izraela z Hamasem.



Według kancelarii Raisiego obaj przywódcy podkreślili konieczność zakończenia „zbrodni wojennych wobec Palestyny” i znaczenie jedności wśród muzułmanów. W komunikatach strony irańskiej zwrócono uwagę na wątek „zielonego światła od Stanów Zjednoczonych”, tymczasem Saudowie oświadczają, że książę mówił o znaczeniu międzynarodowego prawa humanitarnego i o tym, jak bardzo niepokoi go sytuacja ludności w Strefie Gazy. Według najnowszych danych zginęło tam 1417 osób, a rannych zostało ponad 6 tysięcy.

Minister energii Jisra’el Kac zapowiedział, że nie ma mowy o wznowieniu dostaw energii elektrycznej i paliw do Strefy Gazy, dopóki Hamas nie zwolni wszystkich zakładników.

Tymczasem wojna powoli rozlewa się poza granice Izraela i Palestyny. Do tej pory dochodziło jedynie do sporadycznych przypadków wymiany ognia na pograniczu libańskim. Dzisiaj rano izraelskie lotnictwo zbombardowało jednak zarówno port lotniczy w Damaszku, jak i ten w Aleppo. Wprawdzie ataki na syryjską infrastrukturę to nic nowego, ale dostępne informacje wskazują, że siła dzisiejszego uderzenia na Damaszek wykroczyła daleko poza dotychczasową normę. Takie wrażenie może jednak być skutkiem trafienia w skład amunicji, jeżeli to właśnie było celem Izraelczyków.

Niedługo po nalocie na Damaszek miał tam lądować Airbus A340 irańskiej linii Mahan Air, mającej ścisłe powiązania z Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej. Na pokładzie maszyny znajdował się minister spraw zagranicznych Hosejn Amir Abdollahijan, a prawdopodobnie również oficerowie Pasdaranów. Oczywiście samolot nie mógł wylądować w Damaszku. I być może właśnie o to chodziło Izraelczykom, kiedy zdecydowali się na podwójny nalot.



Trzeba też pamiętać, że za chwilę zaczyna się (a w Izraelu już się zaczął) piątek. Niestety dla Żydów na całym świecie to nie będzie „piąteczek, piątunio”, ale dzień wypełniony obawami o własne bezpieczeństwo. Wczoraj Chalid Maszal, były przywódca Hamasu, wezwał wszystkich muzułmanów na świecie, zarówno w krajach muzułmańskich, jak i żyjących w diasporze, aby właśnie jutro „okazali gniew” wobec syjonistów i Ameryki oraz wsparli Al-Aksę zarówno finansowo, jak i własną krwią.

Izraelskie ministerstwo spraw zagranicznych i rada bezpieczeństwa narodowego wspólnie zaapelowały do Izraelczyków przebywających za granicą o zachowanie jutro szczególnej ostrożności. Możliwe są zarówno bezpośrednie ataki na Izraelczyków, jak i sytuacje, w których manifestacje poparcia dla Palestyny staną się zarzewiem przemocy wymierzonej w Żydów. W izraelskich placówkach dyplomatycznych będą jutro stosowane zaostrzone środki ostrożności.

Siły Obronne Izraela