Trwające przez dwa tygodnie walki między siłami rządowymi a rebeliantami w Sudanie Południowym kosztowały życie ponad 300 osób. Tysiące innych musiało się ratować, opuszczając domy i ukrywając się w lasach. Informacje o sytuacji we wschodniej części kraju rząd przekazał w czwartek 8 sierpnia.
Armia Południowego Sudanu zmaga się z rebelią kierowaną przez Davida Yau Yau (pochodzącego z plemienia Murle) w rozległym, zajmującym ponad 120 tysięcy kilometrów kwadratowych, stanie Jonglei we wschodniej części państwa. Walki zakończyły się trzy tygodnie temu, jednak władze lokalne do tej pory nie były w stanie określić liczby zabitych i rannych. Możliwe stało się to w momencie, gdy uciekinierzy zaczęli powracać do domów. Najnowsze walki wybuchły pomiędzy plemionami Lou Nuer i Murle. Lokalni urzędnicy doliczyli się 328 ofiar śmiertelnych. Wszystkie należą do plemienia Murle, wiele z nich to kobiety i dzieci. Liczba ofiar po stronie Lou Nuer pozostaje nieznana. Łącznie od czasu uzyskania przez kraj niepodległości 9 lipca 2011 roku w walkach plemiennych w Sudanie Południowym zginęło już ponad 1600 osób.
Władze spodziewają się znacznego wzrostu liczby ofiar, mimo że armia rządowa zapanowała nad sytuacją. Wojsko i organizacje humanitarne nie były w stanie potwierdzić rządowego raportu. Istnieją obawy, że konflikty wewnętrzne mogą się przerodzić w regularną wojnę domową, co doprowadziłoby do destabilizacji młodego państwa, które jest pełne broni pochodzącej z czasów walk o niepodległość z Sudanem.
Według ONZ tysiące ludzi wciąż ukrywa się w lasach w okolicach miasta Pibor, bojąc się o życie w przypadku eskalacji konfliktu pomiędzy Yau Yau i armią rządową. Zgodnie z raportem organizacji w wyniku walk zostało bezpośrednio pokrzywdzonych ponad 100 tysięcy ludzi.
(reuters.com)