Wydawało się, że kwestię wyposażenia ukraińskich sił powietrznych w amerykańskie Thunderbolty II i francuskie Mirage’e 2000 na dobre odłożono na półkę. Pierwsze były obiektywnie złym wyborem pod względem możliwości oferowanych w stosunku do ograniczeń i koniecznego wkładu pracy. Drugie zaś sami Ukraińcy uznali za nie dość dobre w porównaniu z MiG-ami-29, aby warto było inwestować w nie zasoby. Cały wysiłek miał być skupiony na F-16.
Tymczasem w ubiegłym tygodniu dwaj ukraińscy generałowie sięgnęli na zakurzoną już półkę i ściągnęli z niej oba samoloty. Dowódca wojsk lądowych, generał pułkownik Ołeksandr Syrski, w rozmowie z Reutersem stwierdził, że gdyby Ukrainie dano A-10, byłaby to opcja, którą on, Syrski, byłby skłonny rozważyć.
– Nie jest to nowa maszyna, ale można na niej polegać – wyjaśnił generał. – Wykazała się w wielu wojnach i dysponuje szerokim wachlarzem uzbrojenia do niszczenia celów lądowych, co pomagałoby piechocie. [A-10] służy do niszczenia celów lądowych: czołgów, artylerii, […] wszystkiego, co przeciwdziała piechocie.
Syrski stwierdził również, że do wsparcia piechoty przydałyby się także śmigłowce bojowe, takie jak AH-64 Apache czy AH-1 Cobra/Viper. Zarówno one, jak i poczciwy Warthog mogłyby zdaniem generała odegrać istotną rolę w walce o przejęcie inicjatywy od silnego przeciwnika dysponującego dobrze przygotowaną obroną.
Dowódca ukraińskich sił powietrznych, generał porucznik Mykoła Ołeszczuk, zgodził się z Syrskim w poście na Telegramie i dodał, że podlegli mu piloci mogliby otrzymać nie tylko Thunderbolty II, ale także Mirage’e 2000. Zacytujmy: „Oczywiście nie będziemy mogli od razu zrezygnować z eksploatacji sowieckich samolotów. Dlatego obok F-16 na niebie będzie operował również MiG-29, możliwe, że zdolności bojowe bombowców Su-24M wzmocni Mirage 2000D, a szturmowików Su-25 – A-10 Thunderbolt II”.
Tu musimy się na chwilę zatrzymać. Kiedy poprzednio krążyły pogłoski o Mirage’ach dla Ukrainy, mowa była o wersji 2000C RDI (Radar Doppler à Impulsions, czyli radar impulsowo-dopplerowski). Do wzięcia byłoby trzynaście egzemplarzy wycofanych ze służby latem 2022 roku. Są to samoloty czysto myśliwskie, nadające się świetnie do zwalczania pocisków manewrujących czy samolotów pocisków rodziny Gierań/Szahed, ale zupełnie nieprzydatne do atakowania celów naziemnych.
Tym razem pojawia się jednak Mirage 2000D – czyli wersja uderzeniowa, w odmianie 2000D-R2 zintegrowana między innymi z pociskami manewrującymi SCALP-EG (a więc i z brytyjskimi Storm Shadowami). Dlatego też generał widzi w Mirage’ach uzupełnienie bombowców frontowych Su-24, jedne i drugie mogłyby służyć jako nosiciele pocisków manewrujących, a prawdopodobnie bez kłopotu można by je przystosować do przenoszenia innych typów broni, choćby pocisków antyradiolokacyjnych HARM. Jeśli dodamy do tego, że wersja 2000D zachowuje możliwość użycia pocisków powietrze–powietrze (choć nominalnie tylko do samoobrony), otrzymujemy samolot, który bardzo by się Ukraińcom przydał.
Pozostaje tylko jedno pytanie: czy Francuzi zechcą się rozstać z Mirage’ami 2000D? Na razie nie ma w planach ich rychłego wycofania. Ba, objęte są kontraktem na zapewnienie obsługi technicznej jeszcze przez dwanaście lat. Według raportu World Air Forces 2024 w służbie jest aż sześćdziesiąt pięć egzemplarzy. Armée de l’air et de l’espace mogłaby się zapewne wycofać pewną liczbę ze służby, ale wtedy powstaje inne pytanie: czy warto rozmieniać się na drobne? Czy warto inwestować skromne zasoby – zwłaszcza ludzkie – w pozyskanie aptekarskiej liczby samolotów?
Niemniej Ołeszczuk zadbał o to, aby nie powtórzyć błędu popełnionego wcześniej w temacie Mirage’ów i nie stworzyć wrażenia, iż Ukraina jest niewdzięczna: „Podkreślam, że nie wykluczamy żadnej pomocy ze strony partnerów co do samolotów wielozadaniowych, samolotów uderzeniowych, śmigłowców. Oczywiście opanowanie każdego nowego typu samolotu to dla nas proces trudny i nieszybki, ale damy radę”.
Kwestia A-10 jest bardziej zaskakująca. Dyskusje na temat tych maszyn miały sens w pierwszych tygodniach wojny, kiedy armia najeźdźcza utknęła w kilometrowych korkach pod Kijowem. Wtedy, owszem, eskadra Warthogów urządziłaby młóckę na miarę osławionej irackiej Autostrady Śmierci. Tyle że to było wtedy – a teraz jest teraz. I mamy zupełnie inną wojnę.
The first visual confirmation of a Ukrainian Su-24 holding two Storm Shadow missiles pic.twitter.com/k5rf6jLZHn
— NOELREPORTS (@NOELreports) June 3, 2023
Przede wszystkim Moskale ogarnęli temat obrony przeciwlotniczej. Ich rażące niezgulstwo właśnie w tej dziedzinie pomogło stworzyć legendę tureckiego Bayraktara. Minęło czasu małowiele i Bayraktary de facto przestały wypełniać zadania bojowe, przeniesiono je do zadań czysto rozpoznawczych.
Właśnie rosyjska obrona powietrzna (systemy naziemne i myśliwce) jest głównym czynnikiem, który sprawia, że A-10 nie poradziłby sobie nad ukraińskim frontem. Już wojny lat 90. (z wojną w Iraku włącznie) dowiodły, że Warthog nie radzi sobie w starciu z nowoczesną opl, brakuje mu głównej „tarczy”, czyli prędkości i manewrowości. Maszyna, której brak choć jednej z tych dwóch cech (na przykład śmigłowiec), jest skazana na latanie tuż nad ziemią, poniżej horyzontu radiolokacyjnego. Co Thunderbolt II oczywiście może robić, ale byłby wówczas skazany wyłącznie na używanie działka. To zaś, choć legendarne, nijak się nie nadaje do atakowania okopanej piechoty.
Gwoli sprawiedliwości – nawet do atakowania czołgów nadaje się tak średnio. Nie bez powodu amerykańscy piloci woleli atakować irackie czołgi Maverickami, pozwalało im to uniknąć schodzenia w zasięg tej opl, którą dziś określamy skrótowcem VSHORAD, czyli opl bardzo krótkiego zasięgu (na przykład działek kalibru 23 milimetry). Za optymalną wysokość lotu uznano 4–5 tysięcy metrów, absolutnie nieosiągalną na niebie Ukrainy roku 2024. A w ostatecznym rozrachunku podczas „Pustynnej Burzy” więcej irackich czołgów zniszczyły… F-111 Aardvarki.
A-10 to relikt minionej epoki, nic więc dziwnego, że USAF próbuje się go pozbyć (powinno to nastąpić do końca dekady). Niezależnie od tego, czy miałby latać nisko i bezpośrednio nad linią frontu, czy też wysoko (jako nosiciel pocisków rakietowych czy choćby bomb kierowanych) byłby zanadto narażony na działanie rosyjskiej obrony powietrznej. Nie ma praktycznie żadnego scenariusza, w którym użycie A-10 miałoby większy sens niż któregokolwiek innego typu samolotu choćby tylko hipotetycznie będącego w zasięgu Ukraińców.
Ktoś mógłby powiedzieć, że tonącemu należy pozwolić chwycić się brzytwy. Tyle że nasz tonący w tej metaforze ma już straszliwie pokaleczone ręce i jak chwyci klingę jeszcze raz, to sobie utnie wszystkie paluchy.
Palcami w tym obrazie są ludzie – piloci i technicy. Ukraina ma ich niewielu, a znających angielski – jeszcze mniej. Skoro zapadła decyzja, że ukraińskie lotnictwo ma się przesiąść na F-16, to niech się przesiada i niech wszystkie zasoby będą kierowane właśnie tam. Ukraina już i tak ma problem z przygotowaniem infrastruktury i personelu pod Vipery. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że duński resort obrony spodziewa się półrocznego poślizgu w pierwszej dostawie Fighting Falconów, a przyczyną jest najprawdopodobniej właśnie nieprzygotowanie Ukrainy do ich przyjęcia. Holandia ma być niebawem gotowa do rozpoczęcia dostaw, ale znów – najpierw gotowa musi być Ukraina.
Ołeszczuk podkreślił, że priorytetem jest opanowanie i wprowadzenie F-16. Każde odejście od tego kierunku musiałoby być solidnie przemyślane. Pod względem czysto taktycznym pozyskanie uderzeniowych Mirage’ów miałoby sens, te maszyny mogłyby przejąć nie tylko wiele zadań Su-24, ale też sporo zadań MiG-ów-29. Zastrzeżenia co do odciągania ludzi od najważniejszego programu w tym krytycznym okresie są jednak identyczne, niezależnie od tego, czy mówimy o wersji 2000C, 2000D czy nawet o A-10.
Zobacz też: Chiny myślą o konwencjonalnym ICBM. Podobno