31 maja o godzinie 11.53 czasu lokalnego malezyjskie centrum obrony powietrznej w Sarawaku na Borneo wykryło dużą formację samolotów zbliżających się od strony Morza Południowochińskiego. Maszyny leciały na wysokości 7–8 tysięcy metrów z prędkością około 540 kilometrów na godzinę w bardzo rozciągniętym szyku – odległość między poszczególnymi samolotami w kolumnie wynosiła około 110 kilometrów. Kontrola lotów kilkakrotnie usiłowała nawiązać kontakt z samolotami, wezwania jednak zignorowano.

Położoną na Borneo bazę sił powietrznych Labuan postawiono w stan gotowości i o godzinie 13.33 poderwano dyżurujące samoloty Hawk 208. Chiński zespół znalazł się w odległości mniejszej niż 110 kilometrów od wybrzeży Sarawaku, a po dotarciu w rejon zespołu raf Luconia zawrócił na północ. Tak przynajmniej wynika z mapy opublikowanej przez malezyjski resort obrony.

(TUDM)



Piloci Hawków wykonali kilka zdjęć. Tutaj pojawia się pierwsze zaskoczenie, bowiem widać na nich wyłącznie ciężkie samoloty transportowe Ił-76 i Y-20. Malezyjskie lotnictwo poinformowało, że w skład grupy wchodziły jeszcze maszyny innych typów, nie podało jednak konkretnych informacji.

Możliwe, że pojawienie się tak dużego zespołu chińskich samolotów tak daleko od własnego terytorium postawiło na baczność nie tylko Malezyjczyków. Jak informuje serwis Alert5, krótko po godzinie 12.00 czasu lokalnego w powietrze wzbił się samolot wczesnego ostrzegania G550 singapurskich sił powietrznych. Powiązanie tych dwóch wydarzeń nasuwa się samo, nie ma jednak żadnych dowodów, że było tak naprawdę.

Ministerstwo spraw zagranicznych Malezji zapowiedziało wezwanie ambasadora Chińskiej Republiki Ludowej w celu wyjaśnienia incydentu, który określiło jako „wtargnięcie szesnastu samolotów chińskich sił powietrznych w przestrzeń powietrzną kraju”. Incydent opisano jako stwarzający „poważne zagrożenie dla suwerenności narodowej i bezpieczeństwa lotów”. W przygotowaniu jest także nota dyplomatyczna.

Sprawa jest złożona i prawdopodobnie demonstruje nowe zdolności chińskiego lotnictwa. Przede wszystkim, wbrew temu, co wynika z komunikatów malezyjskiego ministra obrony, nie ma dowodów, że doszło do naruszenia przestrzeni powietrznej – chińskie samoloty leciały nad wodami należącymi do wyłącznej strefy ekonomicznej Malezji. Nie oznacza to jednak, iż przelot był całkowicie zgodny z prawem międzynarodowym, jak twierdzi chińska ambasada w Kuala Lumpur.



O co chodzi?

Malezja jest jednym z uczestników sporu na Morzu Południowochińskim. Do tej pory nie afiszowała się jednak przesadnie ze swoimi roszczeniami i starała się wyciszać kwestie sporne z Chinami. Nie oznacza to, że nie dochodzi do incydentów. Co istotne, ich rdzeniem są rafy Luconia, niemal stale monitorowane przez chińskie jednostki, zaś w maju ubiegłego roku chińska straż wybrzeża utrudniała działalność malezyjskiego statku badawczego do poszukiwań ropy naftowej na rzecz państwowego koncernu Petronas. Jak łatwo się domyślić, pod dnem morskim w rejonie raf Luconia znajdują się złoża węglowodorów.

Malezyjski Hawk 208.
(M Radzi Desa, GNU Free Documentation License, Version 1.2)

– Stanowisko Malezji jest jasne: utrzymywanie przyjaznych stosunków dyplomatycznych z jakimkolwiek krajem nie oznacza kompromisu w kwestii naszego bezpieczeństwa narodowego – skomentował ostatni incydent z udziałem chińskich samolotów minister spraw zagranicznych Hishammuddin Hussein.

Bardzo prawdopodobne jest jednak, iż związek między pojawieniem się tak licznej grupy chińskich maszyn u wybrzeży Borneo a sporem terytorialnym jest przede wszystkim propagandowy. Siły powietrzne Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej stale się rozwijają i testują nowe możliwości, a jeżeli ćwiczenia lotnictwa są przy okazji demonstracją siły i podkreślają roszczenia terytorialne, tym lepiej. W roku 2019 kontrolowany przez wojsko serwis internetowy China Military zasugerował, że bombowce Xian H-6K mogą patrolować nad wodami cieśniny Malakka. Wprawdzie żeby patrol trwał odpowiednio długo, H-6 musiałyby startować z lotnisk na sztucznych wyspach w archipelagu Spratly na morzu Południowochińskim, jednak stopniowe wdrażanie latających cystern Y-20U powoli rozwiązuje ten problem.

Można więc postawić hipotezę, że przelot z 31 maja był przymiarką do patrolu nad cieśniną Malakka. Nie daje jednak ona odpowiedzi na kilka innych pytań. Przede wszystkim chińskie bombowce odbywają już patrole długodystansowe nad wodami Morza Japońskiego i Wschodniochińskiego, niekiedy wspólnie z Rosjanami. Nie wyjaśnia też obecności w grupie samolotów transportowych, jeżeli nie są one latającymi cysternami.



Roderick Lee z amerykańskiego China Aerospace Studies Institute zastanawia się nad inna możliwością. Zakładając, że wszystkich szesnaście samolotów to transportowce, jest to liczba wystarczająca do przerzucenia lekkiego batalionu lub innej niedużej jednostki z pełnym wyposażeniem i zapasem zaopatrzenia. Mielibyśmy wówczas do czynienia ze sprawdzaniem gotowości operacyjnej floty transportowej. Pozorowane desanty i przerzuty drogą powietrzną to rutynowe ćwiczenia w amerykańskim lotnictwie, nie ma więc powodów, by wraz ze wzrostem możliwości nie mieliby tak ćwiczyć i Chińczycy. Za taką hipotezą przemawia rozbudowa nie tylko transportu strategicznego, ale również wojsk powietrznodesantowych.

Morze Południowochińskie

Wyspy Paracelskie i Spratly to rozsiane na Morzu Południowochińskim archipelagi wysp, wysepek, raf, skał i ławic, do których pretensje zgłaszają Chiny, Tajwan, Wietnam, Filipiny, Malezja i Brunei. Pozornie absurdalny spór, w którym wszyscy uczestnicy powołują się na wiekowe prawa do archipelagów, ma konkretne uzasadnienia natury ekonomicznej i politycznej. Chodzi o eksploatację bogatych łowisk, złóż ropy naftowej i gazu ziemnego, a także kontrolę nad morskimi szlakami handlowymi łączącymi Azję Wschodnią z Bliskim Wschodem, Afryką i Europą.

Zobacz też: Francuski czołg przyszłości: lepiej z Niemcami czy samodzielnie?

(twitter.com/tudm_rasmi, alert5.com, thedrive.com)

TUDM