Co najmniej dwanaście osób, głównie dzieci, zginęło, a ponad dwadzieścia zostało rannych w dzisiejszym ataku rakietowym Hezbollahu na miasteczko Madżdal Szams w północnej części Wzgórz Golan, zamieszkane głównie przez Druzów. Ofiary miały od 10 do 20 lat. Był to najkrwawszy atak Hezbollahu na Izrael w toku obecnej wojny w Strefie Gazy.

Tuż przed uderzeniem pocisku w 12-tysięcznym Madżdal Szams roz­brzmia­ły syreny alarmowe, ale nie było już czasu, aby się schować. Pocisk spadł na boisko do piłki nożnej. Jako że ofiary nie były Żydami – wszystkie należały do społeczności druzyjskiej – Hezbollah utrzymywał, że w rzeczywistości w Madżdal Szams uderzył pocisk izraelski. Szkopuł w tym, że zanim jeszcze tożsamość zabitych dzieci wyszła na jaw, Hezbollah pochwalił się atakiem.

Atak wzbudził oburzenie w Izraelu i praktycznie z minuty na minutę zmienił sytuację na pograniczu izraelsko-libańskim. W ostatnich dniach wydawało się, że zabiegi dyplomatyczne wreszcie zaczną przynosić skutek i choć trochę oddalą wizję wojny między Państwem Żydow­skim a Partią Boga, wojny, która może się rozlać na cały Bliski Wschód. Teraz wszystkie te nadzieje wzięły w łeb, proces stabilizacyjny trzeba będzie zacząć od nowa – o ile w ogóle się da.

Premier Netanjahu, który przebywał akurat z wizytą w Stanach Zjedno­czo­nych, zdecydował się przyspieszyć powrót do kraju o kilka godzin. Z kolei minister obrony Joaw Galant zwołał pilną naradę z szefem sztabu Cahalu, generałem Hercim Halewim. Minister spraw zagranicznych Jisrael Kac stwierdził, że Hezbollah przekroczył wszystkie czerwone linie, a minister finansów Becalel Smotricz domaga się głowy wodza Partii Boga – Hasana Nasr Allaha. Z kolei minister kultury Miki Zohar domaga się, aby Cahal zadał śmiertelny cios Hezbollahowi. Parla­men­ta­rzy­sta Miszel Buskila chce wręcz, aby izraelskie wojsko rozerwało Bejrut na strzępy.

Oprócz gniewu z komentarzy liderów społeczności zamieszkujących północny Izrael przeziera też rozgoryczenie. Mosze Dawidowicz, szef Forum Linii Konfrontacji, czyli organizacji zrzeszającej władze miejscowości z północnego pogranicza, stwierdził bez ogródek, że najwyraźniej premier i ministrowie będą ignorować północ, dopóki pociski nie wylądują w Cezarei (gdzie Netanjahu ma prywatny dom).

Z kolei duchowy przywódca Druzów, szejk Muafak Tarif, potępił Hezbollah oraz stwierdził, że „normalny kraj nie może pozwolić na ciągłe krzywdzenie jego obywateli i mieszkańców”, a tego wieczora (to wyraźne nawiązanie do słów Kaca) „przekroczono wszelkie możliwe czerwone i czarne linie”. Tarif dodał, że Państwo Izrael pamięta o społeczności druzyjskiej jedynie w czasach żałoby.

Netanjahu w rozmowie telefonicznej z Tarifem zapewnił, że Hezbollah zapłaci wysoką cenę za atak na Madżdal Szams.

Rzecznik prasowy Cahalu kontr­ad­mi­rał Daniel Hagari oświadczył, że na Madżdal Szams spadł Falak-1. To oczywiście konstrukcja irańska. Pociski tego typu mają kaliber 240 milimetrów i głowicę bojową o masie 50 kilogramów. Stosowane były na masową skalę podczas wojny domowej w Syrii, ale w rękach Hezbollahu stanowią rzadkość.

Izraelczycy upublicznili również nazwisko człowieka, którego obarczają odpowiedzialnością za atak. To Ali Muhammad Jahja, dowodzący stanowiskiem wyrzutni pocisków rakietowych w rejonie miasta Szebaa w południowo-wschodnim Libanie. Łącznie w tej fali ostrzału Hezbollah posłał nad Izrael około czterdziestu pocisków rakietowych, ale wszystko wskazuje, że tylko jeden był wymierzony w Madżdal Szams.

Na jutro na godzinę 16.00 (15.00 czasu polskiego) zaplanowano nadzwy­czajne posiedzenie gabinetu bezpieczeństwa. Jeśli Izrael ma pójść na wojnę w Libanie, decyzje w tej sprawie zapadną najpewniej właśnie wtedy. Ale pierwszych operacji wymierzonych w Hezbollah, a już zwłaszcza w Alego Muhammada Jahję, należy się spodziewać już tej nocy. I zapewne planiści nie będą powściągliwi. W odwecie za jedną osobę zabitą w eksplozji drona Hutich Izrael przeprowadził druzgocący nalot na port w Al‑Hudajdzie.

Bibi w Waszyngtonie

Kontrowersyjna wizyta premiera w Stanach Zjednoczonych na dłuższą metę może nie wyjść mu na dobre. Owszem, wygłosił przemówienie w Kongresie, co z jednej strony przydało mu prestiżu, a z drugiej – pozwoliło zaprezentować na szerszym forum racje Państwa Żydowskiego w wojnie z Hamasem. Ale…

Jak łatwo zgadnąć, przeciwnicy polityczni Bibiego już zdążyli go skrytykować za nieobecność w kraju w chwili takiej tragedii. Oczywiście nikt nie mógł jej przewidzieć, ale argument Jaira Lapida i spółki sprowadza się do tego, że w czasie wojny premier powinien siedzieć w kraju, a nie włóczyć się po świecie.

Czkawką może się także odbić dobór spotkań, które odbył Netanjahu. To, że rozmawiał z prezydentem Joe Bidenem, jest oczywiste. Spotkał się jednak również z wice­pre­zy­dentką Kamalą Harris i byłym prezydentem Donaldem Trumpem, którzy będą też kandydatami w nadchodzących wyborach prezydenckich. I tu zaczynają się schody.

Harris przede wszystkim nie była obecna na przemówieniu Bibiego w Kongresie, ponieważ miała już na ten dzień inne plany w stanie Indiana. Rozmawiała za to z Bibim w cztery oczy (przez 40 minut) po jego spotkaniu z Bidenem. Zakończywszy rozmowę, wice­pre­zy­dentka oświadczyła przed kamerami: „Czas, aby ta wojna dobiegła końca w taki sposób, aby Izrael był bezpieczny, wszyscy zakładnicy zostali zwolnieni, cierpienie Palestyńczyków w Gazie się skończyło […]. A jak powiedziałam właśnie premierowi Netanjahu, czas zawrzeć porozumienie”.

Jak ustalił Barak Rawid z serwisu Axios, Bibi i jego współpracownicy byli zaskoczeni kate­go­rycz­nym tonem Harris, dużo bardziej krytycznym niż słowa Bidena. Premier miał też mieć żal o publiczną krytykę Izraela w związku z cierpieniem palestyńskich cywilów.

Po tych dwóch rozmowach Netanjahu spotkał się z byłym prezydentem. Nie jest tajemnicą, że Bibi marzy o powrocie Trumpa do Białego Domu. Niektórzy jego koalicjanci, w tym minister bezpieczeństwa państwo­wego Itamar Ben Gwir, mówią wprost, że byłoby to dużo lepsze rozwiązanie dla Izraela, otwierające drogę do rozprawy z Iranem, a nie tylko z Hamasem. Stosunki między Trumpem i Netanjahu załamały się jednak w 2020 roku, kiedy ten drugi miał czelność pogratulować Bidenowi zwycięstwa w wyborach. Dla Trumpa – promującego bezsensowną teorię spiskową o sfałszowanych wyborach – była to zdrada.

Wczorajsze spotkanie miało więc dać szansę odbudowania spalonego mostu. I faktycznie, chyba się udało. Trump z typowym nonszalanckim stosunkiem do faktów powiedział, że zawsze łączyły go dobre relacje z Bibim i że Harris okazała Izraelowi brak szacunku. A wreszcie na wiecu wyborczym już po rozmowie z Bibim Trump stwierdził, że Harris nie lubi Żydów i Izraela, a każdy Żyd głosujący na demokratów „powinien mieć zbadaną głowę”. Wypada przypomnieć, że mąż Harris, Doug Emhoff, jest Żydem.

Jeśli Harris zostanie prezydentką Stanów Zjednoczonych, trudno się spodziewać, aby tak po prostu puściła w niepamięć sposób, w jaki Bibi (celowo lub nie) pomógł Trumpowi w ataku na nią i na jej rodzinę. Jeśli zaś wygra Trump – z pewnością będzie to powód do radości dla izraelskiej skrajnej prawicy, ale Bibi osobiście powinien już rozumieć, iż nie może oczekiwać po nim lojalności. Owszem, Trump może dać zielone światło do ataku na Iran i nawet zapewnić bezpośrednie wsparcie, ale jeśli coś pójdzie nie tak, nie zawaha się – jak mówią Amerykanie – rzucić Bibiego pod autobus.

Poza tym kampania wyborcza w USA już teraz jest brudna, a wkrótce będzie zapewne jeszcze brudniejsza. Co zrobi Netanjahu, jeśli zostanie poproszony o pomoc w atakach na Harris? O znalezienie na nią jakichś haków? Trump już kiedyś próbował takiego manewru z Zełenskim w kwestii Joe Bidena (i jego syna, Huntera). Prezydent Ukrainy odmówił pomocy w paskudnych sztuczkach, a dla Trumpa sprawa zakończyła się impeachmentem. Czy Bibi też odmówi? A jeśli nie, a Harris mimo to wygra? Netanjahu wykopie sobie w ten sposób polityczny grób.

Chan Junus

Tuż przed wizytą premiera w USA Cahal rozpoczął drugą ofensywę w Chan Junus, mającą zlikwidować pododdziały Hamasu w tym mieście (pierwsza ofensywa zakończyła się w tym zakresie bezdyskusyjną klęską). W obliczu dzisiejszego ataku na Madżdal Szams zeszła ona na drugi plan w mediach, ale nic nie wskazuje na to, aby izraelskie wojsko dało sobie z nią spokój.

Rozkaz ewakuacji przed ofensywą objął około 400 tysięcy ludzi, co w praktyce wywołało nowy kryzys humanitarny w ramach wielkiego kryzysu rozciągającego się na całą Strefę Gazy. 25 lipca Cahalowi udało się odzyskać zwłoki pięciorga zakładników ukryte w tunelach w Chan Junus. Jak potem ujawniono, odbicie martwych zakładników było – obok rozbicia hamasowców – z góry zaplanowanym celem operacji, a nie jedynie przygodnym sukcesem.

O przebiegu walk wiadomo niewiele. Służba prasowa Cahalu obłożyła Chan Junus dużo ściślejszym embargiem informacyjnym niż miejsca, w których toczą się inne operacje. Docierają jednak do nas przecieki mówiące na przykład o intensywnym użyciu przez Hamas granat­ni­ków prze­ciw­pan­cer­nych, tak jakby terro­ryści chcieli się pochwalić za wszelką cenę znisz­cze­niem Merkawy. Skąd taka blokada informacyjna? Jedna z hipotez mówi, iż Cahal wie, gdzie kryje się Jahja Sinwar, a ta operacja ma na celu wykurzenie go i zlikwidowanie.

Dziś izraelskie lotnictwo zbom­bar­do­wało też budynek szkoły w gazańskiej dzielnicy Dajr al‑Balah, w którym znajdowało się hamasowskie stanowisko planowania i dowodzenia. Budynek używany był również jako przytułek dla uchodźców. Według informacji samego Hamasu w nalocie zginęło 31 osób.

Aktualizacja (28 lipca, 3.30) Izraelskie lotnictwo przeprowadziło nalot w rejonie miejscowości Burż asz‑Szemali opodal Tyru (na filmie poniżej), a także w rejonie Szeby, skąd wystrzelono feralny pocisk. Z pierwszych, nieoficjalnych, doniesień wynika, iż celem jednego z tych nalotów był właśnie Ali Muhammad Jahia. Trochę później napłynęły też doniesienia o nalotach w miastach Szmustar i Taraijja w dolinie Bekaa.

W Jerozolimie trwa kolejna mani­fes­ta­cja pod oficjalną rezydencją premiera. Demonstranci – jest ich ponad tysiąc – domagają się natychmiastowego zawarcia porozumienia, które doprowadzi do uwolnienia zakładników. – Zasługujemy na rząd, który troszczy się o wszystkich, Żydów i Arabów – powiedział aktywista Tomer Lew, jeden z organizatorów. W trakcie manifestacji zorganizowano minutę ciszy dla upamiętnienia ofiar wczorajszego ataku.

Tymczasem Ben Gwir stwierdził w rozmowie z Muafakiem Tarifem, że Cahal powinien rozpocząć pełnokrwistą ofensywę przeciwko Hezbollahowi.

Aktualizacja (28 lipca, 16.30) Opublikowano listę imion i nazwisk jedenaściorga dzieci zabitych przez rakietę Hezbollahu. Dziś odbywają się ich pogrzeby. Dwoje dzieci znajduje się w szpitalu w stanie krytycznym.

US Air Force / Airman 1st Class Kyle Cope