Wiosną 1994 roku, w ciągu trzech wiosenno-letnich miesięcy, przedstawiciele rwandyjskiego ludu Hutu wymordowali conajmniej osiemset tysięcy członków sąsiedniego plemienia Tutsi. Masakra, która w tak krótkim czasie pochłonęła tak wiele ofiar, miała korzenie w skomplikowanej historii współistnienia Hutu i Tutsi na rwandyjskich ziemiach i wyrosła na gruncie nierówności pomiędzy pobratymcami. Dobrze zorganizowana akcja ludobójcza, dokonana rękoma bojówek Interahamwe („Walczmy razem”) oraz Impuzamugambi („Mający wspólny cel”), odbywała się za plecami cywilizowanych narodów zachodnich, które doskonale wiedziały, co się dzieje w tej części świata i które nie zrobiły nic, aby zapobiec lub przynajmniej skrócić cierpienia setek tysięcy niewinnych ludzi. Masowe mordy na Tutsi zakończyły się dopiero w momencie obalenia Hutu i przejęcia władzy przez Rwandyjski Front Patriotyczny, jednak dla tych, którym jakimś cudem udało się przeżyć hekatombę, koniec morderstw wcale nie oznaczał końca ich osobistych tragedii.

O ludobójstwie w Rwandzie opowiada książka Jeana Hatzfelda „Nagość życia. Opowieście z bagien Rwandy”. Jest to pierwsza (choć wydana jako ostatnia) część trójodcinkowego cyklu reportaży o tamtych wydarzeniach (kolejne to „Sezon maczet”, oddająca głos mordercom, oraz „Strategia antylop”, która w 2010 roku otrzymała nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego, wyróżniającą najcenniejsze reportaże).

Urodzony w 1949 roku Hatzfeld, francuski pisarz, reporter i korespondent wojenny, przedstawia w „Nagości życia” wspomnienia trzynastu osób, które na afrykańskich bagnach przeżyły rzezie Hutu. Autor rozmawia z różnymi jednostkami, w różnym wieku, o różnym wykształceniu i zawodzie, ale tożsamych pod względem tego, co ich spotkało wiosną pamiętnego roku. Przytoczone w książce wspomnienia ukazują to, czego my, Europejczycy XXI wieku, nie jesteśmy sobie nawet w stanie wyobrazić. Widzimy zabijanie maczetami kobiet, dzieci, starców, ludzi, którzy jeszcze niedawno byli sąsiadami morderców. Widzimy zabijanie bez opamiętania, fanatyczne i z przyjemnością, zabijanie wszędzie, gdzie się da – na placach, bagnach, nawet w kościołach. Widzimy różne taktyki przeżycia, usilne starania, by przetrwać choć jeszcze jeden dzień na mokradłach Rwandy, schowanym pod papirusem przed ostrzami Hutu. Wreszcie widzimy wytężone próby odnalezienia się w rzeczywistości post factum, próby powrotu do normalności, choć wydaje się, że są to starania bezcelowe, bo po tak traumatycznych doświadczeniach nie da się po prostu wrócić do codzienności. Ocaleni poruszają też chyba najbardziej istotny, ale zarazem najbardziej bolesny temat; kwestię odpowiedzialności, rozliczenia i przebaczenia za popełnione zbrodnie, ale wiele z nich pozostaje wciąż w sferze pytań i być może na zawsze pozostanie bez odpowiedzi.

Hatzfeld zdaje sobie sprawę z rangi zanotowanych przez siebie dowodów zbrodni, ale wie jednocześnie, jak trudno jest ocalałym otworzyć się, by opowiedzieć o swoim dramacie. „Przez wiele lat ci, którzy ocaleli na wzgórzach Nyamaty i gdzie indziej, zachowywali milczenie, równie enigmatyczne, jak milczenie ocalałych po tym, jak otworzono bramy nazistowskich obozów koncentracyjnych” – pisze. Z wyczuciem i taktem wysłuchuje tego, co mają mu do powiedzenia, ale nie naciska i nie zmusza do wyznań, kiedy napotyka niechęć i mur milczenia. Jest świadom faktu, że przeszłość odcisnęła na tych ludziach niewyobrażalne i nieodwracalne piętno, a pamięć o niej jest dla większości z nich wciąż zbyt żywa.

Wszystko to jest opowiedziane bezpośrednim, prostym i niewyniosłym językiem wspomnień Tutsich. Trudno powiedzieć, że czyta się przyjemnie, ale napewno przystępnie i frapująco zarazem. Książka będąca, obok literatury lagrowej, obowiązkowym punktem w dyskusji nad dwudziestowiecznym ludobójstwem, to wstrząsający dokument o monstrualnym wręcz, nieludzkim okrucieństwie, będąca jednocześnie głosem ocalonych przeciwko wszelkiemu złu. Zdecydowanie warto, a nawet trzeba przeczytać.