Dziennikarze New York Timesa dotarli do informacji na temat szczegółów zamachu na Ismaila Hanijję. Według ich źródeł – łącznie siedmiu, w tym dwóch irańskich – szef hama­sow­skiego politbiura został zlikwidowany za pomocą urządzenia wybuchowego, które przemycono do jego pokoju w budynku, w którym zatrzymał się na czas wizyty w Teheranie.

Znajdujący się w północnej części stolicy budynek (widoczny na zdjęciu poniżej) stanowi element większego kompleksu należącego do Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej i służy jego gościom odwiedzającym Iran. Hanijja prawdopodobnie nocował tam w trakcie wszystkich (a przynajmniej większości) swoich poprzednich wizyt.

Bombę przemycono na miejsce około dwóch miesięcy temu. Innymi słowy: krótko po śmierci prezydenta Iranu w wypadku śmigłowca. W tamtym momencie znane już były daty pierwszej i drugiej tury wyborów prezydenckich, i można było z grubsza przewidzieć datę inauguracji następcy Raisiego, podczas której obecność Hanijji – na co dzień mieszkającego na luksusowym wygnaniu w Teheranie – byłaby praktycznie obowiązkowa.

Urządzenie było ponoć wyjątkowo skomplikowane, według Baraka Rawida z serwisu Axios wyko­rzys­ty­wało sztuczną intel­igencję. Komendę detonacji nadano, kiedy wykonawcy operacji uzyskali pewność, że Hanijja jest w swoim pokoju. Izraelczycy użyli ładunku o stosunkowo niewiel­kiej sile. Eksplozja, do której doszło około godziny 2.00 czasu lokalnego, zabiła też ochro­niarza Hanijji, ale poza tym nie wyrządziła nikomu krzywdy. W tym samym budynku – ale na innym piętrze – znajdował się także sekretarz generalny Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu Zijad an‑Nachala, który nie doznał obrażeń.

Niemniej uszkodzenia samej konstrukcji wskazują, że nie była to mała „bombka” w rodzaju tej, którą blisko trzydzieści lat temu zabito konstruktora bomb Jahję Ajjasza. Wówczas użyto telefonu komór­ko­wego z ładunkiem 15 gramów heksogenu, co wystarczyło, aby zabić „Al‑Muhan­disa” (inżyniera) na miejscu.

W budynku zawsze czeka w gotowości lekarz, ale ciało Hanijji najwyraźniej było w stanie, który wykluczał wszelką pomoc. Lekarz próbował jeszcze ratować ochroniarza, ale na próżno.

Irańskie źródła NYT ujawniły, że jedną z pierwszych osób, które powiadomiono o zamachu, był Ismail Ghaani, dowódca Sił Ghods. To on następnie – jeszcze w środku nocy – powiadomił najwyższego przywódcę ajatollaha Alego Chameneia.

Ciekawe informacje na temat zamachu zdobył także brytyjski The Telegraph. Według niego zabicie Hanijji planowano już wcześniej, kiedy okazję dawała wizyta hamasowca w Teheranie w związku z pogrzebem Raisiego. Wówczas zrezygnowano z zamachu, ponieważ w budynku przebywało zbyt wielu ludzi. Jaką dokładnie metodę chcieli zastosować Izraelczycy, nie wiadomo, ale zapewne tę samą. Pozwala to dopre­cy­zować datę zamino­wania pokoju: około 22 maja, bo wtedy odbyła się cere­monia żałobna w Teheranie.

Według The Telegraph ładunki wybuchowe zostały podłożone właśnie wtedy przez… Irań­czyków z pododdziału Pasdaranów odpo­wie­dzial­nego za ochronę VIP‑ów. „Ładunki” – bo były ich trzy, po jednym na każdy pokój, w którym mógł się zatrzymać Hanijja. Następnie agenci Mosadu mieli ewakuować się z Iranu, ale wciąż mieli źródło w Iranie mogące na bieżąco informować ich o sytuacji. Izraelczycy zdetonowali tylko urządzenie w pokoju Hanijji, pozostałe dwa zostały znalezione później przez irańskich śledczych.

Bezpośrednio po ujawnieniu informacji o śmierci Hanijji pojawiły się informacje o możliwym użyciu przez Izrael pocisków manewrujących lub aero­balis­tycz­nych odpalonych spoza irańskiej przestrzeni powietrznej, czyli najpewniej znad Iraku. Wskazywano wówczas uderzenie na stanowisko obrony przeciwlotniczej pod Isfahanem w kwietniu tego roku. Porażony zestaw S-300PMU2 bronił zarówno miasta i portu lotniczego, jak i pobliskich instalacji nuklearnych w Natanzie. Dlaczego więc Izraelczycy nie mieliby w podobny sposób zlikwidować Hanijji?

Przeciwnicy tej hipotezy jako argument podawali odległość. Pocisk musiałby pokonać minimum 450 kilometrów, a zapewne blisko 500. Taka odległość jest rzekomo nieosiągalna dla wszystkich izraelskich pocisków lotniczych. Te mają bowiem cechować się zasięgiem 250 albo 300 kilometrów.

Przede wszystkim odległość do Isfahanu wcale nie jest znacząco mniejsza. Licząc równo od granicy w linii prostej do celu – 400 kilometrów. Skoro efektory mające mieć zasięg do 300 kilometrów mogły pokonać 400 kilometrów, dlaczego nie mogłyby pokonać 500? Oczywiście nie chodzi o to, że zwiększenie zasięgu podczas prac nad istniejącą już konstrukcją to bułka z masłem; chodzi o to, że publicznie dostępne dane są mało wiarygodne.

Nazajutrz po ataku na Isfahan w prowincji Wasit we wschodnim Iraku znaleziono pozostałości izraelskich pocisków. Według analizy serwisu The War Zone są to naj­praw­do­po­dob­niej sekcje silnika startowego pocisków aero­balis­tycz­nych Rocks – jednego z najnowszych produktów koncernu Rafael – lub pokrewnej konstrukcji z tej samej rodziny. Sekcje te (używane również w pociskach balistycznych Ankor) są odrzucane po nadaniu pociskowi zadanej prędkości; sekcja bojowa podąża następnie do celu po krzywej balistycznej.

Broń taka, podobnie jak osławiony rosyjski Kinżał, cechuje się dużym zasięgiem przy stosun­kowo niewielkich rozmiarach właśnie dzięki temu, że jest odpalana w powietrzu, a nie na ziemi.

O przeciwnikach hipotezy pocisku można więc powiedzieć, że „mieli rację, ale z niewłaściwych powodów”. Bo to nie zasięg efektorów jest tu czynnikiem ograniczającym. Decydujący jest czas lotu.

Pocisk ma bowiem do pokonania 500 kilometrów. Załóżmy dla równego rachunku, że leci z prędkością 2 tysięcy kilometrów na godzinę. Oznacza to piętnaście minut na dolot. W tym czasie Hanijja mógłby wstać z łóżka, ubrać się, wypić kawę, zejść do samochodu i odjechać, i to bez pośpiechu. Gdyby irańska obrona powietrzna zauważyła pocisk (na co również miałaby kwadrans) i ogłosiła alarm, który doprowadziłby do ewakuacji budynku, Hanijja mógłby uciec zapewne w ciągu niespełna minuty. Tak czy inaczej nie byłoby sposobu, aby w momencie odpalenia pocisku zagwarantować, iż cel będzie na swoim miejscu.

Tymczasem okazuje się, że Izraelczycy postawili na metodę dużo trudniejszą (i bardziej ryzy­kowną) w fazie przygotowań, ale oferującą dużo większe szanse powodzenia, jeśli przy­go­to­wa­nia się powiodą. Notabene rzecznik Cahalu kontradmirał Daniel Hagari oświadczył wczoraj, że poza likwidacją Fuada Szukra izraelskie siły zbrojne nie prze­pro­wa­dziły 31 lipca żadnych innych nalotów tego rodzaju.

To, że agentom Mosadu udało się przemycić urządzenie wybuchowe do obiektu, który teore­tycz­nie powinien być pod ścisłą ochroną, i jeszcze ukryć je tak, aby pozostało nieod­na­le­zione przez wiele tygodni, samo w sobie oznacza kolosalną kompromitację irańskich władz. Izrael­czycy oczywiście nie przyznają się do prze­pro­wa­dze­nia operacji – zgodnie z odwieczną polityką nie­jed­no­znacz­ności w kwestii zabójstw wrogów państwa – ale trudno zakładać inne sprawstwo.

Widzieliśmy takie przedsięwzięcia już wcześniej. Ponownie wypada przypomnieć zamach na Mohsena Fachrizadego – ojca irańskiego programu nuklearnego. Brytyjski tygodnik żydowski Jewish Chronicle ustalił, że użyto skonstruowanego specjalnie do tego celu zdalnie stero­wa­nego działka osadzonego w module ważącym łącznie około tony. Cały zestaw prze­szmug­lo­wano do Iranu w kawał­kach, a następnie złożono i prze­tes­to­wano gdzieś w tajnej kryjówce.

Broń umieszczono na pikapie marki Nissan zaparkowanym na poboczu drogi, którą poruszała się kolumna wioząca naukowca. Za celowanie i otwarcie ognia odpowiadał zespół zabójców obserwujących miejsce ataku. Nikt z ochrony Fachrizadego nie wyczuł niebezpieczeństwa. Broń po oddaniu trzynastu precyzyjnych strzałów została następnie zniszczona poprzez detonację zainstalowanego w niej ładunku wybuchowego.

Grupa zabójców natychmiast się rozpierzchła, korzystając z zamie­sza­nia po wybuchu. O tym, że na miejscu panował chaos, mogą świadczyć pierwsze wypowiedzi świadków, którzy twierdzili, że najpierw rozległ się wybuch, a dopiero potem strzały. Inni relacjonowali to zupełnie inaczej. Efektem zaskoczone było nawet samo szefostwo Mosadu.

– Dzięki Bogu wyciągnęliśmy wszystkich naszych ludzi i nikogo nie pojmali, nawet się do nich nie zbliżyli – powiedziała osoba zaznajomiona z operacją. – Ich zasady bezpieczeństwa wcale nie były takie złe, ale Mosad był znacznie lepszy, a zadecydowały szczegóły. To była dramatyczna operacja.

59-letni naukowiec podróżował z żoną i dwunastoma ochroniarzami. Ani jego żona, ani nikt z jego straży przybocznej nie ucierpiał w ataku. Początkowo podawano, że w zginęło od trzech do czterech osób, w tym sprawcy, ale realna weryfikacja informacji podawanych przez media będące pod kontrolą Pasdaranów była niesamowicie trudnym zadaniem. Brak ofiar wskazuje na niezwykłą precyzję ataku, oszołomienie ochrony, która nie zareagowała, i wiedzę odnośnie do miejsca, w którym siedział Fachrizade.

Zabójstwo Hanijji również wymagało drobiazgowego planowania. Niektóre źródła New York Timesa twierdzą, że obserwacja całego kompleksu budynków trwała wiele miesięcy.

Co będzie dalej? Wiadomo, że Chamenei uważa przeprowadzenie operacji odwetowej za powinność Islamskiej Republiki. Nie wiadomo jednak, kiedy taka operacja nastąpi i jaka będzie jej skala. W kwietniu – w odwecie za zbom­bar­do­wa­nie irańskiego konsulatu w Damaszku i śmierć generała brygady Moham­mada Rezy Zahediego – Iran posłał w kierunku Izraela ponad 200 pocisków manewrujących i dronów. W obronę Izraela zaangażowali się też sojusznicy: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i Jordania.

Skutek był mizerny: nie wyrządzono żadnych istotnych szkód w infra­struk­turze wojskowej ani cywilnej, odnotowano jedynie niewielkie uszkodzenia w bazie Newatim. Ciężko ranne zostało jedno dziecko, ale nikt nie zginął. Największe straty poniósł budżet państwa: nieoficjalne wyliczenia izraelskich mediów wskazują, że łączny koszt efektorów obrony przeciwlotniczej zużytych przez Izrael sięgnął pół miliarda dolarów.

W chwili, w której piszemy te słowa, Twitter jest wypełniony donie­sie­niami o mającym nastąpić „już, teraz, zaraz” ataku irańskim. Wydaje się jednak, iż na razie obserwujemy raczej przygotowania propagandowe. Atak nastąpi raczej za kilka albo i kilkanaście dni, jeśli Teheran postawi na uśpienie czujności wroga. Możliwe również, że Chamenei ma teraz inne rzeczy na głowie. Według The Telegraph najwyżsi rangą oficerowie Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej są raz po raz wzywani na dywanik do najwyższego przywódcy, który domaga się wyjaśnień, jak mogło dojść do takiej kompromitacji i jakie podjęto kroki, aby zapobiec powtórce.

Na razie jednak „wróg” szybko pod­nosi stan swojej gotowości. Pentagon ma na miejscu grupę lotniskowcową Theodore’a Roosevelta (CSG 9) i grupę desantową szybkiego reagowania Waspa. Trwa także przebazowanie na Bliski Wschód myśliwców bazowania lądowego.

Khamenei.ir