Premier Izraela podjął decyzję o zdymis­jo­no­wa­niu ministra obrony Joawa Galanta. W liście wręczonym ministrowi do rąk własnych – a następnie opublikowanym – Binjamin Netanjahu oschle podziękował Galantowi za służbę i oświadczył w, rzec by można, krótkich, żołnierskich słowach: „Pańska kadencja dobiegnie końca 48 godzin od momentu otrzymania niniejszego listu”. Ster resortu obrony przejmie dotychczasowy minister spraw zagranicznych Jisrael Kac, miejsce Kaca zajmie zaś minister bez teki Gideon Sa’ar.

Pod wieloma względami trudno mówić o zaskoczeniu. Bibi od dawna – jeszcze od czasu przed wojną z Hamasem – chciał wysiudać Galanta, w którym widzi głównego rywala do władzy w obrębie partii Likud i jedynego człowieka otwarcie przeciwstawiającego się jego decyzjom co do sposobu prowadzenia wojny. Dlatego też po raz kolejny o możliwej dymisji Galanta usłyszeliśmy we wrześniu tego roku. Minister sprzeciwiał się wówczas inwazji na Liban.

Wtedy też pojawił się plan włączenia do chwiejnej koalicji partii Nowa Nadzieja. Jej szefem jest właśnie Gideon Sa’ar. Tuż po wybuchu wojny z Hamasem Sa’ar został członkiem gabinetu bezpieczeństwa jako minister bez teki, a Nowa Nadzieja, dotąd opozycyjna, wsparła koalicję. Sa’ar wraz z resztą partii wycofał się z koalicji w marcu tego roku, kiedy premier odmówił włączenia go w skład ścisłego gabinetu wojennego. Na nowo został ministrem bez teki 29 września.

Bibi oświadczył, że „chociaż w pierwszych miesiącach wojny istniało zaufanie i wykonywana była bardzo owocna praca, w ostatnich miesiącach zaufanie między mną a ministrem obrony pękło”. Oskarżył również Galanta o… wspieranie wrogów Izraela, oczywiście niebezpośrednio, mówiąc, że przepaść między nim a ministrem „robiła się coraz większa i w niedopuszczalny sposób stała się znana opinii publicznej, a co gorsza – wrogowi. Ucieszyło to naszych wrogów i przyniosło im wiele korzyści”.

Galant również żegna się w żołnierskich słowach. Napisał na Twitterze jedynie: „Bezpie­czeń­stwo Państwa Izrael było i zawsze pozostanie misją mojego życia”. Zarówno Bibi, jak i Galant to byli komandosi. Ten pierwszy służył w Sajeret Matkal, drugi – w Szajetet 13, którą dowodził w latach 90.

Dymisja Galanta prawdopodobnie nie wpłynie znacząco ani na wojnę w Strefie Gazy, ani na wojnę w Libanie. Obie kampanie biegną teraz swoim torem, nawet jeśli nie mają jasno wytyczonego celu. Ale zmiana na stanowisku ministra obrony nie uspokoi chaotycznej atmosfery w polityce wewnętrznej Izraela.

Przedstawiciele partii opozycyjnych prześcigają się w krytykowaniu premiera. Beni Ganc, były minister obrony, stwierdził, że Bibi uprawia politykę kosztem bezpieczeństwa narodowego. Jego partyjna koleżanka Orit Farkasz Hakohen powiedziała, że nie ma dna, którego nie sięgnąłby obecny rząd. Kolejny były minister obrony Awigdor Liberman oznajmił, że Netanjahu robi z Izraela republikę bananową. Lider opozycji i były premier Jair Lapid nazwał dymisję Galanta aktem szaleństwa, a inny były premier, Naftali Benet, podsumował władze Państwa Izrael słowami: „szalone i chore”.

Zarówno Lapid, jak i lider partii Demokraci Jair Golan wezwali ludność do wszczęcia protestów. Golan napisał na Twitterze po prostu: „Wyjdźcie na ulice!”.

Powiedzieć, że Izraelczycy ich posłuchali, byłoby przesadą. Golan i Lapid raczej dobrze wyczuli nastrój w narodzie i wezwali do tego, co naród zrobiłby i bez ich wezwań, zwłaszcza że nie pierwszy raz Izraelczycy protestują w obronie Galanta. Było tak już w zeszłym roku, kiedy Bibi próbował go usunąć za sprzeciw wobec deformy sądownictwa. Sprawa ta i tak wyciągnęła ludność na ulice – były to największe manifestacje w historii Izraela – więc trudno mówić, że protestowano tylko w obronie Galanta, ale los ministra stał się kolejną kością niezgody między premierem a narodem. Wówczas Bibi ustąpił.

Tym razem pod gmach Knesetu, siedzibę sztabu generalnego i jerozolimską rezydencję premiera ruszyły wielotysięczne manifestacje, których uczestnicy wznoszą między innymi hasła o „obaleniu dyktatora”. Mniejsze manifestacje rozpoczęły się także w Hajfie, Netanji i Beer Szewie.

Członkowie Forum Rodzin Zakładników i Osób Zaginionych nazwali dymisję Galanta „ciągiem dalszym starań mających na celu storpedowanie starań o porozumienie, które uwolni zakładników”. Organizacja wezwała też Jisraela Kaca do zadeklarowania, iż będzie dążył do jak najszybszego zakończenia wojny i powrotu wszystkich uprowadzonych.

Organizacja pozarządowa Ruch na rzecz Rządów Dobrej Jakości w Izraelu wystosowała apel do prokuratorki generalnej Gali Baharaw Miary, aby zbadała legalność decyzji premiera.

Oczywiście są też zadowoleni. Zalicza się do nich ultraprawicowy ultraoszołom, Itamar Ben Gwir, szef kahanistycznej partii Żydowska Siła i minister bezpieczeństwa państwowego.Jego zdaniem Galant był przeszkodą na drodze do całkowitego zwycięstwa. Z kolei minister komunikacji Szlomo Kari – ten, co w życzeniach z okazji święta Purim (!) wysyłał strajkujących rezerwistów do diabła – skrytykował Galanta za brak wojowniczego ducha.

Dymisja Galanta nastąpiła również w atmosferze chaosu wokół służby wojskowej Żydów ze społeczności ultraortodoksyjnej. Galant zatwierdził wczoraj wręczenie powołań 7 tysiącom mężczyzn, jest też przeciwnikiem przepisów zabezpieczających charedim przed pójściem w kamasze. Takich przepisów żądają zaś dwie partie ultraortodoksyjne będące w koalicji z Likudem.

Oprócz tego obecnie trwa burza wokół ustawy w pokrewnej kwestii – tak zwanej Ustawy o żłobkach, mającej zagwarantować dostęp do placówek dla dzieci mężczyzn, którzy powinni służyć w Cahalu, ale nie służą. To również miałby być ukłon w stronę charedim, wśród których panuje atmosfera: „mogą mnie powoływać, a ja i tak nie pójdę”. Ustawa w tej sprawie miała być poddana pod głosowanie Knesetu, ale Bibi, widząc, że niemal na pewno nie uzyska większości, nakazał zdjąć projekt z porządku obrad, co wzbudziło wściekłość członków ugrupowania Zjednoczony Judaizm Tory.

Dymisja Galanta właśnie w tym momencie może być pomyślana jako koncyliacyjny gest wobec ultraortodoksyjnych deputowanych. Owszem, nie dostaną żadnej ze swoich upragnionych ustaw, ale przynajmniej pozbyli się ich zaciekłego przeciwnika. Dlatego też Lapid gorzko stwierdził, że rządowi bardziej zależy na dekownikach niż na żołnierzach.

Trzeba też mieć na uwadze groźby ze strony Iranu, który – coraz więcej na to wskazuje – szykuje się do kolejnego ataku na Izrael. Bliżej przyjrzymy się tej kwestii w jutrzejszym sprawozdaniu, ale tutaj musimy zwrócić uwagę, że jest to kolejna kwestia, w której ostatnią rzeczą potrzebną Izraelowi jest chaos na szczycie.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie. Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują.

Konfliktom nie grozi zamknięcie, jeśli jednak nie dopniemy budżetu tą drogą, będziemy musieli w przyszłym miesiącu na pewien czas przywrócić reklamy Google.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

GRUDZIEŃ BEZ REKLAM GOOGLE 82%

Z drugiej strony można to potraktować jako prognozę à rebours: skoro Netanjahu podjął tę decyzję właśnie teraz, może to oznaczać, iż Mosad szacuje, że irański atak nie nastąpi w ciągu najbliższych kilku dni, a Kac będzie mógł w miarę łatwo wejść w nową rolę. Ale oczywiście zawsze musi być jakieś „ale” – być może Teheran zwietrzy okazję i przyspieszy atak? Ale (znów „ale”) kolejny deszcz pocisków balistycznych poskutkowałby jedynie konsolidacją społeczeństwa i nawet Galant musiałby publicznie wyrazić poparcie dla swojego następcy. Jeśli ajatollahowie mają trochę oleju w głowie, będą czekać i obserwować.

Data dymisji może mieć jednak zupełnie inne drugie dno. Przedstawiciel amerykańskich władz powiedział anonimowo portalowi The Times of Israel, że minister stracił stanowisko właśnie dziś, ponieważ dziś w Stanach Zjednoczonych trwają wybory prezydenckie. Galant jest lubiany w Waszyngtonie, uchodzi za kompetentnego i konkretnego partnera, toteż w zeszłym roku administracja Bidena stanęła w jego obronie. Teraz jej uwaga jest jednak skupiona gdzieś indziej.

To nie koniec dymisji?

Jak informuje Tal Szalew z serwisu Walla, premier szykuje już kolejne zmiany. Ze stanowiskami mają się pożegnać ramatkal (szef sztabu generalnego) generał broni Herci Halewi i szef służby bezpieczeństwa Szin Bet Ronen Bar. Dymisja Bara leży w wyłącznej gestii szefa rządu, ale zarówno nominacja, jak i usunięcie ramatkala to prerogatywa ministra obrony. Cóż, dobrze (dla Bibiego) się składa, że nowym ministrem obrony został jego wierny sojusznik.

DoD / Chad J. McNeeley