Po kilku dniach impasu Ruch Huti po raz kolejny zaatakował, realizując groźby z poprzednich dni. We wtorek 9 stycznia w godzinach wieczornych amerykańskie okręty strąciły osiemnaście dronów, dwa przeciwokrętowe pociski manewrujące i jeden balistyczny. W walkę zaangażowały się lotniskowiec USS Dwight D. Eisenhower (CVN 69) ze swoimi F/A-18E/F Super Hornetami oraz niszczyciele USS Gravely (DDG 107), USS Laboon (DDG 58), USS Mason (DDG 87) i brytyjski HMS Diamond (D34). Wiadomo, że ten ostatni użył pocisków woda–powietrze Sea Viper, ale także broni artyleryjskiej, co sugeruje, że środki rażenia zbliżyły się na stosunkowo mały dystans.

Atak nie spowodował szkód. Do jego przeprowadzenia przyznał się Ruch Huti. W wydanym oświadczeniu siły zbrojne Hutich otwarcie poinformowały, że celem był amerykański okręt, który miał zapewniać wsparcie „tworowi syjonistycznemu”. Nie wiadomo, o którą z amerykańskich jednostek chodzi. Atak miał być odwetem za zabicie przez Amerykanów dziesięciu bojowników 31 grudnia.



Na ten moment działania Ruchu Huti pozostają bez realnej odpowiedzi. Deklaracja wydana przez rządy Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii, Bahrajnu, Belgii, Danii, Holandii, Japonii, Kanady, Niemiec, Nowej Zelandii, Singapuru i Włoch nie precyzowała sposobu odpowiedzi. Ta jednak musi nadejść, jeśli Amerykanie chcą zachować twarz.

Odpalenie pocisku Sea Viper z HMS Diamond widziane z mostka niszczyciela.
(UK MOD © Crown copyright 2024)

Wczoraj przebywający na Bliskim Wschodzie sekretarz stanu USA Antony Blinken zapewnił, że Huti poniosą konsekwencje, jednak nie sprecyzował, jakie działania zastaną wykonane w tym celu. Również rzecznik Białego Domu John Kirby powstrzymał się od stanowczych deklaracji. Zapewnił, że Stany Zjednoczone nie szukają eskalacji, a najlepszym rozwiązaniem konfliktu byłoby zaprzestanie ataków przez Hutich. Nadal mają trwać analizy dotyczące potencjalnego powrotu Hutich na listę organizacji terrorystycznych.

Kwestia wtorkowego ataku poruszono również w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, która przyjęła rezolucję potępiającą atak. Nie obyło się jednak bez sporów dotyczących powiązania ataków Hutich z wojną w Strefie Gazy. Za powiązaniem tych wydarzeń opowiadały się między innymi Chiny, Rosja i Algieria. Wszystkie pomysły zmian treści rezolucji mających łączyć kwestię Stefy Gazy z atakami Hutich zostały zablokowane przez USA i Wielką Brytanię. Ostatecznie rezolucja została przegłosowana jedenastoma głosami za. Chiny, Rosja, Algiera i Mozambik wstrzymały się od głosu. Tekst rezolucji jeszcze nie został opublikowany.



Niezdecydowanie Stanów Zjednoczonych tylko zachęca Ruch Huti do dalszych ataków. Prawdziwym problemem jest jednak znalezienie odpowiedniego sposobu, który pozwoli na przekazanie Hutim zrozumiałego komunikatu, jednocześnie przynosząc jak najmniej skutków ubocznych.

Kwestie militarne nie stanowią tutaj problemu, zasoby zgromadzone przez Amerykanów na Bliskim Wschodzie wielokrotnie przewyższają potencjał Hutich. Plany ataku i potencjalne cele zapewne też są już dawno określone. Problemem najprawdopodobniej jest skomplikowana układanka polityczna. Odpowiedź, zwłaszcza zbrojna, musi znaleźć zwolenników wśród innych państw. Pozwoli to na legitymizację działań amerykańskich jako działania międzynarodowego.

Ponadto taki atak musiałby zdobyć przyzwolenie lokalnych sojuszników, których potencjalna eskalacja może dotknąć w sposób bardziej bolesny. Wizerunek Amerykanów na Bliskim Wschodzie w obecnej chwili i tak nie jest najlepszy, zwłaszcza wśród arabskiej „ulicy”, która jest bardziej propalestyńska niż rządzący. Pochopne działania zbrojne jeszcze bardziej pogorszyłyby ten obraz. Pytaniem pozostaje też, na ile rozwiązanie siłowe okażą się skuteczne i jak mogą wpłynąć na rozwój sytuacji w regionie.

Z drugiej strony ograniczenie się do działań pozamilitarnych może zostać odebrane jako akt słabości. Trwająca podróż Blinkena po Bliskim Wschodzie i rozmowy z arabskimi sojusznikami mogą pomóc w znalezieniu rozwiązania. Nie zmienia to faktu, że przed Amerykanami zdecydowanie stoją trudne decyzje.



Do pozytywnych wydarzeń w kwestii Morza Czerwonego w ciągu ostatnich dni można zaliczyć dołączenie kolejnych państw do operacji „Prosperity Guardian”. We wtorek 9 stycznia dołączenie do inicjatywy ogłosił Singapur. Warto przypomnieć, że 30 grudnia ofiarą ataków padł Maersk Hangzhou (IMO: 9784300) pod banderą Singapuru. Azjatyckie państwo miasto jest jednym z największych portów na świecie i członkiem Combined Maritime Forces. Miasto Lwa nie wyśle żadnego okrętu, jednak zapewni wsparcie informacyjne i planistyczne.

Decyzję o dołączeniu do „Prosperity Guardian” podjęła również Sri Lanka, która zamierza wysłać patrolowiec na Morze Czerwone. Warto przypomnieć, że amerykańska operacja ma na celu ochronę żeglugi i nie jest powiązana z deklaracją wydaną 3 stycznia.

LPhot Chris Sellars / UK MOD © Crown copyright 2024