Rząd Holandii przyznał się wczoraj do odpowiedzialności za nalot przeprowadzony w północnym Iraku 2 czerwca 2015 roku. W eksplozji bomby zginęło około siedemdziesięciu osób – jak głosi oświadczenie ministerstwa obrony, zarówno cywilów, jak i bojowników samozwańczego Państwa Islamskiego.
Celem nalotu był budynek w mieście Al-Hawidża, który według danych wywiadowczych służył islamistom jako fabryka bomb. Minister obrony Ank Bijleveld podkreśliła, że zaatakowany budynek wchodził w skład kompleksu przemysłowego i w jego okolicy nie mieszkali żadni cywile, w związku z czym zakładano, że nalot nie pociągnie za sobą ofiar wśród osób postronnych.
Niestety eksplozja bomby lotniczej wywołała kolejne eksplozje – zapewne zgromadzonych na miejscu materiałów wybuchowych służących do produkcji bomb. Wskutek tego w strefie rażenia znalazły się okoliczne budynki. Holenderski resort obrony podkreśla, że taki rozwój wypadków „był niemożliwy do przewidzenia na podstawie wcześniejszych uderzeń na podobne cele”.
Nie ma niestety jasności co do tego, ile ofiar faktycznie współpracowało z Da’isz. Ze śledztwa dziennikarzy telewizji Nederlandse Omroep Stichting i gazety NRC Handelsblad wynika, że zginęli wyłącznie cywile, ale resort obrony nie potwierdza tych doniesień.
Bijleveld oświadczyła, że ministerstwo obrony żałuje, iż śmierć ponieśli cywile, zwłaszcza że – tu cytat – „nasze działania miały na celu maksymalne ograniczenie przypadkowych zniszczeń, a w szczególności zapobieżenie ofiarom wśród cywilów”, ale jednocześnie podkreśliła, że w toku działań wojennych nie da się całkowicie wyeliminować ryzyka takich sytuacji.
Oprócz tego ministerstwo obrony przyznało się do jeszcze jednego – na szczęście mniej tragicznego – zdarzenia tego typu. We wrześniu 2015 roku w uderzeniu na dom w Mosulu uznany błędnie za lokalny punkt dowodzenia Da’isz zginęły cztery osoby. O tym, że wskazania celu dokonano na podstawie błędnych danych wywiadowczych, piloci dowiedzieli się kilka tygodni później.
Dziennikarze De Telegraaf Olof van Joolen i Silvan Schoonhoven zdołali dotrzeć do pilota, który zrzucił feralną bombę. Wyznał on, że kiedy poznał prawdę i zobaczył fotografię rodziny, którą zabił, nie spał przez dwie noce.
– Gdzieś nastąpił błąd w przepływie informacji – mówił lotnik. – Okazało się, że to nie był cel ISIS, ale po prostu zwykły dom. Pomieszanie celów. Człowiek myśli wtedy: to niemożliwe. Zrobiło mi się niedobrze, kiedy to usłyszałem. To straszne. Czuję się współodpowiedzialny. To ja zrzuciłem bombę, wcisnąłem guzik. Zakończyłem życie ludzi, którzy nie mieli z tym nic do czynienia. To jak strzał w pysk. Zupełne przeciwieństwo tego, po co tam byłem. Byliśmy tam, aby pomóc Irakijczykom.
Śledztwo w sprawie nalotów w Al-Hawidży i Mosulu prowadziła holenderska prokuratura. W obu przypadkach nie znaleziono podstaw, aby wnieść akt oskarżenia.
W okresie od października 2014 do 2018 roku holenderskie F-16 wykonały około 2100 lotów bojowych nad Irakiem w ramach koalicji zwalczającej samozwańcze Państwo Islamskie. Resort obrony zdecydował się na ujawnienie informacji o tragicznych pomyłkach, gdyż holenderskie lotnictwo nie uczestniczy już w działaniach przeciw Da’isz, toteż informacje te nie zagrażają bezpieczeństwu operacyjnemu ani bezpieczeństwu osobistemu personelu.
Bijleveld ujawniła, że chce wesprzeć finansowo poszkodowane rodziny i społeczności. Zaznaczyła przy tym, że ma to być gest dobrej woli, a nie oznaka przyznania się do winy.
Zobacz też: Holenderski AH-64 zerwał linię wysokiego napięcia
(dw.com, nltimes.nl)