Izraelskie siły zbrojne już dziś w nocy wystosowały oświadczenie, w którym stwierdziły z pełnym przekonaniem, iż sekretarz generalny Hezbollahu Hasan Nasr Allah został zabity we wczorajszym nalocie. Ale Partia Boga długo milczała. Z każdą godziną śmierć Nasr Allaha stawała się coraz bardziej prawdopodobna, ale na oficjalne potwierdzenie musieliśmy czekać aż do teraz.

Hezbollah oświadczył, że sekretarz generalny „dołączył do wielkich, nieśmier­telnych męczen­ników, których prowadził przez trzydzieści lat”. W tym samym oświadczeniu podkreś­lono, że mimo śmierci wodza Hezbollah nie zaprzestanie walki przeciwko Izraelowi „dla wsparcia Gazy i Palestyny oraz w obronie Libanu”.

Nasr Allah zginął w wieku 64 lat. Choć nigdy nie piastował żadnego oficjalnego stanowiska we władzach Libanu, był de facto najpotężniejszym politykiem w tym kraju. Ramię polityczne Partii Boga trzymało rękę na gardle kolejnych rządów Libanu, ale zarazem – wespół z ramieniem wojskowym – stworzyło swoiste równoległe państwo w państwie, pod wieloma względami bardziej wydolne niż to oficjalne i zapewniające społeczności szyickiej dużo lepszy standard usług publicznych.

Skala zniszczeń sugeruje użycie kierowanych laserowo bomb GBU-28 o wago­miarze 2270 kilogramów, które mogą być zrzucane z F-15I/IA. Opracowano je specjalnie do tego celu: niszczenia umocnionych podziemnych stanowisk dowodzenia.

Wedle informacji izraelskiego wywiadu w nalocie zginęło także kilku innych wysokich rangą członków Hezbollahu, w tym… Ali Karaki, który najwyraźniej przeżył nalot zorganizowany 23 września. To też swoista ciekawostka – jedyny w tej wojnie przypadek nieudanego nalotu likwidacyjnego na prominentnego hezbollahowca.

Izraelczycy ujawnili również, że operacja mająca na celu zabicie Hasana Nasr Allaha otrzymała kryptonim „Nowy Porządek”. Poniższe nagranie wykonano w jej trakcie w kwaterze głównej Cahalu w Tel Awiwie. Widzimy tu ministra obrony Joawa Galanta (w czarnej koszuli), ramatkala (szefa sztabu Cahalu) Herciego HAlewiego i szefa sztabu Chejl ha-Awir Tomera Bara.

Tymczasem operacja „Strzały Północy”. biegnie swoim rytmem. W ciągu minionej nocy Chejl ha-Awir zbombardował około 140 obiektów używanych przez Hezbollah, w tym magazyn pocisków przeciw­okrę­towych w Bejrucie.

Rozejm?

Aktualizacja (16.25): Jest oczywiste, że starania o zawieszenie broni podejmowane od kilku dni przez państwa przyjazne Izraelowi spaliły na panewce. Nie ma cienia szans na to, aby Hezbollah zgodził się na rozejm właśnie teraz, kiedy jego przywódcy spadła na głowę izraelska bomba. Byłaby to kapitulacja, która postawiłaby pod znakiem zapytania przetrwanie ugrupowania na niwie nie tylko wojskowej, ale także politycznej.

Siła polityczna Hezbollahu opierała się w dużej mierze na jego sile wojskowej. Hasan Nasr Allah lubił się przechwalać, że ma pod komendą 100 tysięcy bojowników. Było w tym sporo przesady, ale oceny izraelskiego wywiadu sprzed trzech lat mógł mieć 50 tysięcy ludzi pod bronią, w tym około 10 tysięcy w szeregach elitarnego Pułku al‑Hadżdż Radwan, prze­zna­czo­nego do penetracji granic Izraela. Liczba ta prawdopodobnie wzrosła, ale nieznacznie.

Teraz, kiedy już większość członków dowództwa Hezbollahu została wyeliminowana, a średni szczebel zdziesiątkowano dzięki atakowi pagerowemu (który miał wyłączyć z akcji na dłużej lub permanentnie półtora tysiąca ludzi), „szeregowi” bojownicy miotają się jak, nie przymierzając, kura z odrąbaną głową. Widać to po chaotycznym ostrzale rakietowym Izraela w ciągu ostatnich godzin. Pozostający przy życiu oficerowie średniego szczebla, którzy nie stracili oczu ani dłoni, czują się zagubieni. Ale wraz z ich podwładnymi to wciąż około 40 tysięcy sprawnych i (w większości) zdeterminowanych ludzi, których trzeba jakoś zagospodarować.

Kto to zrobi? Kandydatów jest dwóch – albo Hezbollah sam się weźmie w garść, bo ktoś szybko wygra walkę o władzę i ściągnie smycz poszcze­gólnym strukturom Partii Boga, albo też na rozkaz Teheranu uczynią to Pasdarani. I na pewno nie będą się przy tym przejmowali losem zwyczajnych Libańczyków i Libanek chcących jedynie żyć w pokoju i spokoju. Oczywiście możliwe również, że Hezbollah rozpadnie się na mniejsze ugrupowania, ale jeśli tak, to Irańczycy podporządkują je sobie jedno po drugim. Natomiast nie ma co liczyć na to, że Hezbollah po prostu przestanie istnieć. A tym bardziej nie przestanie stwarzać zagrożenia dla północnego Izraela.

Niemniej w Korpusie Strażników Rewolucji Islamskiej potrzebny będzie solidny rachunek sumienia. Hojny sponsoring Hezbollahu miał sprawić, że ugrupowanie Nasr Allaha będzie swoistą tarczą odgradzającą Izrael od Iranu. Tymczasem okazało się raczej pułapką. Dwadzieścia lat inwestycji – zarówno bezpośrednich, jak i pośrednich (jak skomplikowany przemyt broni) – w dużej mierze poszło na marne. Hezbollah jest obecnie w podobnej sytuacji co Hamas: może prowadzić walkę obronną na dobrze sobie znanym terytorium, ale jakikolwiek plan działań zaczepnych przeciw Izraelowi jest teraz marzeniem ściętej głowy.

Co więc powinni uczynić teraz Pasdarani? Odbudować czy może raczej budować od nowa? Cokolwiek wybiorą, Izrael im tego nie ułatwi.

Tymczasem Waszyngton i Paryż są wyraźnie wkurzone na Bibiego. 26 września zaproponowały Jerozolimie (przy poparciu kilku innych krajów) projekt 21-dniowego rozejmu pomiędzy Hezbollahem a Izraelem, który miałby dać szansę na wypracowanie trwałego porozu­mienia. Ambasador Izraela przy ONZ odniósł się pozytywnie do tych starań, a w mediach zaczęły się nieoficjalne przecieki, z których wynikało, że zawieszenie broni może wejść w życie za kilkanaście godzin.

Minęło kilkanaście godzin i nie tylko nic nie weszło w życie, ale też „wyszedł” sekretarz generalny Hezbollahu. Nie ma pewności, co dokładnie wydarzyło się za kulisami, ale z przecieków wynika, iż Bibi pierwotnie był zainteresowany pracą nad rozejmem, ale wkrótce potem się wycofał. Amerykańscy urzędnicy sygnalizują, iż nie ujawniliby planów 21-dniowego rozejmu, gdyby wcześniej nie otrzymali zapewnień, że Jerozolima będzie „na tak”. Rzecz­niczka prasowa Białego Domu Karine Jean-Pierre powiedziała, że inicjatywę koordynowano z Izraelczykami. Z kolei Netanjahu utrzymuje, że poznał treść projektu dopiero po lądowaniu w Nowym Jorku.

Według serwisu Politico Biden czuje, że Bibi upokorzył i jego, i sekretarza stanu Antony’ego Blinkena. Miał też dojść do przekonania, iż Bibiemu nie zależy na zakończeniu wojny w Libanie.

Aktualizacja (16.50): À propos Iranu. Reuters informował dziś rano, że najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei został przetransportowany w bezpieczne miejsce w głębi kraju i że objęto go ściślejszymi środkami ochrony.

Aktualizacja (18.40): Izraelskie lotnictwo przeprowadziło kolejne naloty „celowane” w słynnej dzielnicy Dahija. W jednym z nich zabito Hasana Chalila Jasina, mającego być szefem pionu wywiadowczego odpowiedzialnego za dobór celów, które następnie atakowano za pomocą pocisków rakietowych i dronów. Czy raczej próbowano atakować, bo z celnością bywało raczej gorzej niż lepiej. Zginąć miał również (nie wiadomo, czy w tym samym uderzeniu) Nabil Kauk, zastępca przewodniczącego Komitetu Wykonawczego, który odpowiada za bieżące zawiadywanie działalnością polityczno-administracyjną.

Szefem Komitetu Wykonawczego jest Haszim Safi ad-Din, który w czasie wczorajszego nalotu miał znajdować się gdzieś w pobliżu Nasr Allaha. Hezbollah oświadczył już, że Din wciąż żyje. Być może przeżył nalot albo też w ogóle nie było go w tym samym miejscu. Niektórzy obser­wa­torzy właśnie w nim widzą najlepszego kandydata na nowego sekretarza generalnego.

Aktualizacja (19.15): Amerykański Departament Stanu nakazał rodzinom pracowników bejruckiej ambasady opuszczenie kraju. Z Libanu odwołano także część personelu dyplomatycznego. Tymczasem Biden wystosował oświadczenie, w którym zwraca uwagę, iż śmierć Nasr Allaha to „namiastka sprawiedliwości dla jego licznych ofiar, w tym tysięcy amerykańskich, izraelskich i libańskich cywilów”. Podkreśla również, iż „Stany Zjednoczone w pełni popierają prawo Izraela do obrony”, ale zarazem „nadszedł czas, aby sfinalizować porozumienia [w sprawie Gazy i Libanu”.

Jak przeprowadzono nalot

Aktualizacja (23.55): Dzięki uprzejmości generała brygady Amichaja Lewina, dowódcy bazy lotniczej Chacerim, poznaliśmy nowe szczegóły likwidacji Nasr Allaha. Najciekawsze w jego wypowiedzi są dwa zdania: „Użyto około stu środków rażenia. Bombowce zrzucały je co dwie sekundy z doskonałą precyzją”.

I teraz nasuwa się refleksja. Zlikwidowanie Hasana Nasr Allaha było oczywiście celem samym w sobie, ale trudno się oprzeć wrażeniu, iż Izraelczycy urządzili tu sobie ćwiczenia w warunkach „maksy­malnie zbliżonych do bojowych”. Po raz pierwszy taka myśl nasunęła się nam przy okazji izraelskiego nalotu odwetowego na Hudajdę. Zwracaliśmy wówczas uwagę, że uderzenie na tak odległe cele (bite 2 tysiące kilo­metrów w linii prostej) da Chejl ha-Awir niezbędne doświadczenie przed ewentualnym atakiem na równie odległe instalacje jądrowe w Iranie.

Ale tam odległość jest tylko jednym z poważnych problemów. Drugim jest to, iż instalacje schowano pod ziemią i umocniono. Wielokrotnie przywoływaliśmy analizę Austina Longa z Columbia University, wedle której penetracja ośrodka Fordo wymagałaby użycia dwudziestu pięciu F-15I i siedem­dzie­sięciu pięciu bomb (w tym dwudziestu pięciu GBU-28), które metr po metrze kolejnymi eksplozjami drążyłyby dziurę w stropie tak długo, aż dokopałyby się do pomieszczenia z wirówkami.

Problem w tym, że „długo” oznacza w tym wypadku naprawdę długo: bomby trzeba by zrzucać w co najmniej półminutowych odstępach, co przekłada się na minimum czterdzieści minut bombardowania, a w praktyce zapewne około godziny. Taka operacja wymagałaby chirurgicznej precyzji. Brzmi znajomo?

A skoro już o tym wszystkim mowa: podtrzymujemy nasz wniosek, iż Nasr Allaha zabito za pomocą kierowanych laserowo bomb GBU-28. Podkreślmy: nie znaczy to, iż nie używano żadnych innych bomb. Służba prasowa Cahalu udostępniła nagrania pokazujące F-15I startujące do operacji „Nowy Porządek” z podwieszonymi bombami GBU-31. Tych użyto jednak do burzenia budynków.

Natomiast do zadania właściwego ciosu użyto penetratorów, czyli bomb skonstruowanych w taki sposób, aby za cenę mniejszej ilości materiału wybuchowego zwiększyć zdolność przebijania betonowych stropów. Z angielska nazywa się taką broń bunker busterami. Na poniższym zdjęciu mamy namacalny dowód jej użycia. Teoretycznie możliwe, że Izraelczycy użyli własnej bomby tego rodzaju, noszącej oznaczenie MPR500, ale jej zdolność penetracji szacowana jest na zaledwie metr betonu zbrojonego.

I tu potrzeba słowa wyjaśnienia. Można się spotkać z opiniami, jakoby użycie GBU-28 było wykluczone, ponieważ bomba ważąca wszystkiego ponad 2 tony zburzyłaby cały kwartał, a nie jeden budynek. Tyle że GBU-28 nie zawiera w sobie 2 ton materiału wybuchowego. Takie argumenty dowodzą fundamentalnego niezrozumienia, czym jest bunker buster.

Zasadniczą częścią GBU-28 jest głowica bojowa BLU-122 – to właśnie ona waży 2,2 tony. Ale materiału wybuchowego (konkretnie: AFX-757) jest tam około 350 kilo­gramów. Lwią część masy BLU-122 – aż 1800 kilo­gramów – stanowi skorupa wykonana z jednolitego, obrobionego skrawaniem bloku stali ES-1. Każda taka bomba to małe… nie, właściwie nie małe, ale właśnie bardzo duże i ciężkie arcydzieło metalurgii, wielki metalowy czop, który dzięki energii kinetycznej (jak wiemy z lekcji fizyki, rośnie ona proporcjonalnie do masy) przebija nawet ponad 5 metrów betonu, nie ulegając przy tym znaczącej deformacji.

Poza tym generał Lewin pochwalił również 69. Eskadrę „Młoty”, wyposażoną w samoloty bojowe F-15I Ra’am, która przeprowadziła bombardowanie. Na początku roku trzydziestu siedmiu z czterdziestu rezerwistów tej właśnie eskadry odmówiło wykonywania lotów ćwiczebnych i zadeklarowało gotowość jedynie do odbycia lotów bojowych, jeżeli wystąpi taka potrzeba. Lotnicy postanowili zaprotestować w ten bez­pre­ce­den­sowy sposób przeciwko radykalnej deformie sądownictwa zaplanowanej przez ultraprawicową koalicję pod batutą Binjamina Netanjahu.

Lewin zwraca uwagę, że od rozpo­częcia wojny z Hamasem rezerwiści wykonują zadania ramię w ramię z personelem w służbie regularnej. W operacji „Nowy Porządek” brali udział jedni i drudzy mniej więcej po połowie. „Nikt w Izraelu nie powinien wątpić w ich miłość do kraju – mówi generał – ani w ich gotowość do poświęcenia życia”. W operacji brali udział lotnicy w wieku od 23 do 50 lat.

x.com/IAFsite