Na Kaukazie doszło do ponownego zaostrzenia sytuacji w zbuntowanych gruzińskich, a właściwie „rosyjskich”, republikach. Rosjanie w dalszym ciągu nie szanują integralności terytorialnej Gruzji, wspierając abchaskich i osetyjskich separatystów, prowadzą politykę faktów dokonanych, nie licząc się z protestami Tbilisi. Z działaniami Kremla, traktującego Gruzję jako bliską zagranicę i miejsce potencjalnych wpływów, idą w parze nieporadność i brak zdecydowania państw NATO i Unii Europejskiej. Doskonale obrazują to ostatnie wydarzenia w zbuntowanych republikach.

Sekretarz generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego, Anders Fogh Rasmussen, wezwał Moskwę do usunięcia posterunków granicznych i umocnień z drutu kolczastego na tak zwanej granicy pomiędzy Gruzją a Osetią Południową i Abchazją, będącej w zasadzie linią demarkacyjną. Szkopuł w tym, że taka sytuacja to nie wytwór ostatnich dni, ale systematyczne zacieranie więzi łączących Gruzję z Suchumi i Cchinwali. NATO nie wywiera presji politycznej na władze w Moskwie, nie jest nawet gotowe do powiedzenia stanowczego „nie”. Rosjanie nie od dzisiaj wznoszą umocnienia i elementy ogrodzenia, zawierają porozumienia w sprawie baz wojskowych i prowadzą akcję paszportyzacyjną, mając na celu likwidację jakichkolwiek oznak przynależności tych terytoriów do Gruzji. Nie chodzi o faktyczną separację, bo takowa istnieje od lat dziewięćdziesiątych, ale o zamazanie prawnych więzi, chociażby poprzez nadawanie obywatelstwa rosyjskiego mieszkańcom marionetkowych republik.

Rosjanie pogwałcili podstawowe zasady rządzące prawem międzynarodowym, nic nie robiąc sobie z integralności terytorialnej i nieingerencji w wewnętrzne sprawy drugiego państwa. Sięgając do czasów konfliktu kaukaskiego z 2008 roku, a nawet okresu bezpośrednio poprzedzającego to wydarzenie, należy uświadomić sobie, że już wtedy na szeroką skalę dokonywano paszportyzacji ludności Osetii Południowej i Abchazji. Sytuacja ta Polakom szczególnie powinna przypominać „pokojowe” i „humanitarne” zabiegi sowieckiego okupanta, a spadkobierczyni w linii prostej – Rosja – jedynie przejęła wypróbowane metody. Co więcej, Rada Federacji ratyfikowała porozumienia, zgodnie z którymi na terytoriach separatystycznych republik przez czterdzieści dziewięć lat będą funkcjonować bazy wojskowe. Umowy mogą być przedłużone na kolejne piętnaście lat.

Dokumenty te nadały szerokie uprawnienia rosyjskim siłom zbrojnym, pozwalając na przeloty statków powietrznych nad terytorium Abchazji i Osetii Południowej, ruch okrętów wojennych i transport lądowy. Umożliwiły też rosyjskim wojskowym i ich rodzinom otrzymanie przywilejów i immunitetów dyplomatycznych. Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa dostała pozwolenie na szeroką działalność na terytorium abchaskim i osetyjskim z pominięciem władz w Suchumi i Cchinwali.

NATO w tej sprawie nie robi nic, od czasu do czasu ograniczając się jedynie do formalnych protestów przeciw rosyjskiej polityce na suwerennym terytorium Gruzji. Państwom sojuszu brakuje sił i zdecydowania, aby wystąpić śmielej przeciw zapędom Kremla. Ostanie wydarzenia na Kaukazie Rasmussen określił odkrywczo jako sprzeczne z międzynarodowymi zobowiązaniami Rosji, co nie może przyczynić się do pokojowego rozwiązania konfliktu. To jednak jeszcze nie wszystko. NATO pozostaje bezczynne w sprawie dozbrajania przez Rosję baz w obu republikach. Obecnie istnieje siedem baz w Abchazji i cztery w Osetii Południowej. Znajdują się w nich czołgi T-90S, wyrzutnie rakietowe BM-30 Smiercz, rakietowe zestawy przeciwlotnicze Buk-M1 i S-300 oraz taktyczne zestawy rakietowe Toczka-U. Śmigłowce Mi-28N i wyrzutnie rakietowych pocisków balistycznych krótkiego zasięgu Iskander-M mają się zaś znaleźć na wyposażeniu rosyjskich baz „w niedługim czasie”. Abstrahując od samych dostaw uzbrojenia, istnienie baz jest niezgodne z prawem międzynarodowym i rosyjsko-gruzińskim rozejmem z 2008 roku. A jeszcze kilka lat temu państwa sojusznicze z optymizmem zapatrywały się na możliwość uczestnictwa Gruzji w strukturach organizacji.

Wracając pamięcią do okresu sprzed wybuchu wojny sierpniowej, należy zauważyć, że NATO dołożyło się do rosyjskiej interwencji. Na szczycie w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku pod wpływem Niemiec i Francji odsunięto na czas nieokreślony gruzińską akcesję do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Brak poparcia dla Tbilisi i rezygnacja z przedstawienia Planu Działań na rzecz Członkostwa (Membership Action Plan) utwierdziło Rosjan w przekonaniu, że mogą prowadzić politykę faktów dokonanych i ostudzić zapędy Micheila Saakaszwilego, który dążył do przywrócenia integralności terytorialnej Gruzji, a w okresie poprzedzającym konflikt jego działania uległy znacznemu zintensyfikowaniu. Brak bliższego zainteresowania państw NATO sytuacją w Gruzji i rosyjska chęć odwetu za uznanie Kosowa przez niektóre państwa Zachodu w znacznym stopniu przyczyniły się do wojny sierpniowej.

Trudno obarczać Sojusz Północnoatlantycki winą za rosyjską interwencję, należy jednak przyznać, że obecne działania Moskwy ośmieszają NATO. Pewne jest, że podobnie jak niegdyś politycy nie chcieli rozpoczynać kolejnej wojny za Gdańsk, tak i dzisiaj sojusz nie będzie walczył za Tbilisi. Nie chodzi w tym wypadku o działania zbrojne – bo do takich nie ma podstaw, a do rosyjskiej granicy jest bardzo blisko, co mogłoby grozić eskalacją – w oczy kole jednak niekonsekwencja i niezgoda wśród samych członków. Wstrzymanie startu planu dla gruzińskiego członkostwa w strukturach sojuszu nie było decyzją jednomyślną, ale jedynie wspieraną przez Francję i Niemcy, które nie chciały psuć dobrych relacji z Rosją. Tak jak wtedy również dzisiaj sojusz nie zamierza psuć relacji z Rosją i poprzestaje na nic nieznaczących deklaracjach. W niedawnym oświadczeniu Rasmussen stwierdził, że stanowisko Sojuszu Północnoatlantyckiego jest jak najbardziej jasne: zgodnie z jednym z postanowień szczytu chicagowskiego NATO wspiera integralność terytorialną i suwerenność Gruzji, oczywiście w granicach uznanych przez społeczność międzynarodową. I tylko na tyle stać Zachód, albo na aż tyle. Naruszenie integralności terytorialnej nie ulega żadnej wątpliwości. Według prawa międzynarodowego Rosjanie bezprawnie skierowali na terytoria separatystycznych republik kontyngenty wojskowe (oprócz sił pokojowych), dokonali bezprawnej koncentracji w Tunelu Rokijskim, a także najechali terytoria separatystycznych republik, kontynuując później natarcie w kierunku na Tbilisi.

Słowne deklaracje nie przywrócą integralności terytorialnej Gruzji, a wzywanie Moskwy, by zrewidowała decyzję o uznaniu Osetii Południowej i Abchazji za niepodległe państwa, w żadnym wypadku nie skłoni Rosji, aby zasiadła do stołu negocjacyjnego. „Uznanie przez Rosję obu separatystycznych republik nie podlega rewizji”, oznajmił niedawno w Pradze rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Grigorij Karasin podczas spotkania z pełnomocnikiem premiera Gruzji ds. stosunków z Rosją Zurabem Abaszydzem. W podobnym tonie wypowiedział się szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, stwierdzając podczas wizyty w Cchinwalii, że uznanie niepodległości Abchazji i Osetii Południowej jest nieodwołalną decyzją rosyjskich władz. Było to odpowiedzią na oświadczenie Catherine Ashton, w którym wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa skrytykowała rosyjskie władze za brak uzgodnienia wizyty z rządzącymi Gruzją. Ministerstwo spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej zaapelowało wówczas do Unii Europejskiej, aby jeszcze raz przestudiowała przyczyny rosyjskiej interwencji, która według Kremla nosiła znamiona interwencji humanitarnej w obliczu czystek etnicznych dokonywanych przez Gruzinów na ludności Osetyńcach. Nie sposób ująć tutaj wielowymiarowości przyczyn wojny sierpniowej, lecz zaangażowanie Rosjan na pewno nie wynikało z pobudek humanitarnych. Faktem jest, że działania wojskowe na terenie Osetii rozpoczęły gruzińskie siły zbrojne, ale akcja militarna była odpowiedzią na prowokację Osetyńców, skądinąd wspieranych przez Moskwę i ostrzeliwujących kordon policji.

Ostatnio mamy do czynienia z mnogością oświadczeń wzywających Rosjan do zaniechania budowy zasieków z drutu kolczastego i posterunków granicznych na linii demarkacyjnej. Niezadowolenie wyraziły kolejno Unia Europejska, amerykański Departament Stanu i NATO. Z politycznego punktu widzenia to jest maksimum, na co stać rządy państw zachodnich. Większa presja na Kreml po prostu się nie opłaca, na przeszkodzie stoją bowiem względy ekonomiczne, a ściślej: dostawy surowców energetycznych. Tak sytuacja wygląda w przypadku europejskim. Stany Zjednoczone nie zamierzają mediować, bo przecież nie będą ryzykować i tak nadwątlonych ostatnio stosunków dwustronnych. NATO z kolei nie ma podstaw do działania – Gruzja nie jest członkiem i nie obejmują jej zobowiązania traktatowe. Tbilisi nie może nawet liczyć na niektórych członków sojuszu, szczególnie na kraj leżący nad Wisłą, który w przeszłości był największym sprzymierzeńcem w Europie Środkowo-Wschodniej. Poparcie dla Gruzji wewnątrz NATO wyhamowało właśnie w 2008 roku, a przyczyny można się doszukiwać w decyzjach podjętych na szczycie bukareszteńskim.

Biorąc pod uwagę powyższe, dochodzimy do wniosku, że Gruzja sama musi stawić czoła potężnemu sąsiadowi i z góry skazana jest na porażkę. Realizowana przez Rosjan polityka faktów dokonanych nie tylko nie pozwoli na jakąkolwiek zmianę wstecz, lecz zmusi Gruzję do ugodowego przyjęcia stanu rzeczy i pogodzenia się z trwałym odłączeniem marionetkowych republik. Obecne władze zapowiedziały jednak dążenie do normalizacji stosunków dwustronnych. Mają o tym świadczyć chociażby zmiany personalne, jak mianowanie Zuraba Abaszydzego, byłego ambasadora w Moskwie, specjalnym wysłannikiem rządu do spraw Rosji. Rozmowy z Kremlem skupią się jedynie na sprawach powierzchownych. Gospodarcze i polityczne uzależnienie Suchumi i Cchinwali jest tak daleko posunięte, że w tej chwili jakiekolwiek zmiany nie wchodzą w grę. W zasadzie nie jest tym zainteresowana ani ludność osetyjska, ani abchaska. Mieszkańcy marionetkowych tworów są zadowoleni z obecnej sytuacji, a proces umacniania linii demarkacyjnej z Gruzją popierają w całej rozciągłości, traktując Kreml jako gwaranta ich faktycznego istnienia. W obecnej konfiguracji o powrocie republik pod realną władzę w Tbilisi nie może być mowy.