Krytyka pod adresem kanclerza Olafa Scholza od tygodnia nie słabnie. Kwe­stio­no­wana jest nie tylko decyzja o nie­prze­ka­za­niu Ukrainie pocisków manew­ru­ją­cych Taurus KEPD 350 – chociaż to od tego się zaczęło – ale też coraz bardziej założenia poli­tyczne szefa rządu i sposób uprawiania przez niego polityki. Coraz ostrzejsze słowa padają też z Paryża. Jedno­cześnie kolejne rewelacje obnażają karygodnie niefra­sobliwe podejście niemieckiej administracji i wojska do kwestii cyber­bez­pie­czeństwa.

Zacznijmy jednak od podsłuchanej przez Rosjan rozmowy na temat Taurusów z udziałem inspektora Luft­waffe generała Inga Gerhartza. Minister obrony Boris Pistorius potwierdził, że oficerowie lotnictwa przepro­wadzili wideo­kon­fe­rencję za pośrednictwem niezwykle popularnej w Niemczech platformy Webex, dodał jednak kilka szczegółów. Dowie­dzie­liśmy się na przykład, że Bundeswehra używa specjalnej, lepiej zabezpieczonej wersji, korzystającej z wojskowych serwerów.



Jak więc Rosjanom udało się włamać? W rozmowie uczestniczył generał Frank Gräfe, który przebywał w Singapurze na targach Singapore Airshow. Ażeby dołączyć do rozmowy, skorzystał z hote­lo­wego internetu. Żeby było śmieszniej, albo tragiczniej, generał Gräfe mówił o tym, jak rosyjskie służby atakują hote­lowe sieci, żeby pod­słu­chiwać zagra­nicz­nych oficerów wysokiej rangi uczestniczących w Singapore Airshow. Minister Pistorius oświadczył, że trwa śledztwo w sprawie wycieku danych, ale dopóki nie pojawią się kolejne dowody, nie zamierza „poświęcić żadnego ze swoich najlepszych oficerów dla gierek Putina”.

Dziurawe aplikacje?

Kolejną bombę zrzucił 6 marca amery­kań­ski Newsweek. Niemcy słusznie uznali, że dla zabezpieczenia komunikacji między osobami zatrudnianymi przez państwo, od urzędników po żołnierzy, warto opracować własną aplikację. Zadanie powierzono należącej do minis­terstwa obrony spółce BWI, a efektem są komuni­katory BundesMes­senger, prze­zna­czony ogólnie dla funkcjo­nariuszy państwo­wych, i BwMes­senger, opty­ma­li­zo­wany pod kątem Bundeswehry.

Pomysł bardzo dobry, wykonanie też, za to dystrybucja – fatalna. Jak dowiedział się Newsweek, oba komunikatory można pobrać ze zwykłych sklepów z aplikacjami Google Play, App Store Apple’a i AppGallery Huawei. Ta ostatnia wiadomość podniosła ciśnienie wielu osobom w Waszyngtonie i nie tylko. Tą drogą dostęp do oprogramowania mogą łatwo uzyskać chińskie służby. W ogóle umieszczenie przezna­czonych dla funkcjonariuszy państwowych komu­ni­ka­to­rów w ogólnie dostępnych sklepach z aplikacjami stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa, jednak Huawei jest ze względu na powiązania z chińskim aparatem państwowym obciążony szczególnym ryzykiem.



Jak tłumaczy się niemieckie ministerstwo spraw wewnętrznych, odpowiadające za kontrwywiad i cyberbezpieczeństwo? Udo­stęp­niono BundesMessenger i BwMessenger, ażeby użytkownicy mogli je pobrać na swoje prywatne telefony, a jako że wielu urzędników i żołnierzy nadal używa urządzeń Huawei, dodano AppGallery. Brak słów, by opisać ten poziom niefrasobliwości, takie podejście kompletnie przekreśla ideę bezpiecznej komunikacji. Nathalie Vogel z think tanku Institute of World Politics w rozmowie z tygodnikiem zastanawia się, czy w Berlinie ktokolwiek czyta raporty na temat metod działania chińskiego wywiadu. Ministerstwo obrony i BWI twierdzą, że AppGallery i pozostałe sklepy są bezpieczne. Przypomina się afera sprzed trzech lat, gdy Bild am Sonntag i Frankfurter Allgemeine Zeitung wykazały korzystanie z urządzeń nawigacyjnych rosyjskiej produkcji na okrętach podwodnych typu 212.

Niemcy nie są wyjątkiem w tak niefrasobliwym podejściu do spraw bezpieczeństwa. Śledztwo dzienni­karzy szwaj­carskiej gazety Tages Anzeiger wykazało, że policja w licznych kantonach korzystała z oprogramowania rosyjskiej firmy Agisoft. Pikanterii sprawie dodaje fakt powiązań tego przedsiębiorstwa z Kateriną Tichonową, córką Władimira Putina.

Kanclerz zagrożeniem dla bezpieczeństwa

Zacznijmy od tego, że Olaf Scholz nigdy nie cieszył się sympatia mediów. Na początku jego rządów dotyczyło to przede wszystkim tytułów z grupy Axel Springer, ale po rosyjskiej napaści na Ukrainę szef rządu skutecznie zniechęcił do siebie resztę dziennikarzy. Ostatnie tłumaczenia kanclerza, dlaczego jest przeciw dostarczeniu Taurusów Ukrainie, zdają się do reszty pogrążać go w oczach mediów, sojuszników i politycznych prze­ciw­ni­ków. Wice­prze­wod­ni­czący frakcji chadeków w Bundestagu Johann Wadephul w artykule dla serwisu t-online otwarcie stwierdził, że Scholz staje się rosnącym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Niemiec i całej Europy.



Opozycja wyraźnie przystąpiła do kontrofensywy wymierzonej w szefa rządu. Zajmujący się w CDU sprawami między­narodowymi deputowany Norbert Röttgen przypuścił 6 marca ostry atak w popularnym i wpływowym wieczornym talk-show Sandry Maischberger. Röttgen zarzucił Scholzowi całkowicie nieod­po­wie­dzialne instrumentalne podsy­canie roz­pow­szech­nio­nego wśród Niemców strachu przed wojną. Był to pierwszy tak ostry, a zarazem bezpośredni atak na kanclerza ze strony chadeków.

Z drugiej strony nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jak już zauważyli nasi Czytelnicy – a podobnych głosów w niemieckiej przestrzeni medialnej nie brakuje – zachowanie kanclerza jedynie utrudnia utrzymywanie przyjętej przez niego linii. Finalnie taki sam rezultat mogą przynieść prowadzone przez Rosję operacje dezinformacji. Do tego Scholz musi mierzyć się z nowym pokoleniem polityków takich jak Robert Habeck i Annalena Baerbock z Zielonych czy Bettina Stark-Watzinger z FDP, którzy popierają bardziej konfrontacyjną postawę względem Rosji. Baerbock – szefowa resortu spraw zagranicznych – otwarcie opowiada się za dostarczaniem Ukrainie wszystkiego, czego potrzebuje do obrony, w domyśle także Taurusów.

Wracamy tutaj do źródeł problemów z kanclerzem. Pierwszym jest jego prze­szłość w ruchu pokojowym i antynuklearnym, które ukształtowały światopogląd Scholza. Drugim jest otoczenie szefa rządu, szczególnie zaś doradca do spraw polityki zagranicznej Jens Plötner, jeden z współarchitektów przedwojennej polityki wobec Rosji. Wśród niemieckich komentatorów pojawiają się obawy, że otoczenie kanclerza ogranicza mu dostęp do informacji podważających dotychczasowe założenia. Pojawiają się też komentarze wskazujące jako kolejną przyczynę charakter Scholza i jego przekonanie, że wie lepiej – ucieleśnienie niemieckiego określenia Besserwisser.



Frustrację coraz głośniej wyrażają też Francuzi. Prezydent Emmanuel Macron nie przebiera w słowach, wskazując na przyczyny wojny i postawę kanclerza Niemiec. Dodajmy, że obaj politycy nie przepadają za sobą. Zdaniem niektórych niemieckich komentatorów wymiana zdań między Berlinem i Paryżem osiągnęła poziom przedszkolny i pozostaje jedynie mieć nadzieję, iż do jesieni tego roku i wyborów pre­zy­denckich w USA dojdzie do poziomu wczesnoszkolnego. Postawę Scholza celnie podsumował w rozmowie z dzien­nikiem Berliner Morgenpost pragnący zachować anonimowość doradca francuskiego prezydenta: „Gdy Putin kaszle, Scholz natychmiast szuka bunkra”.

Dodajmy jeszcze, że premier Francji Gabriel Attal doprecyzował, co prezydent Macron miał na myśli, mówiąc o wysłaniu zachodnich wojsk do Ukrainy. Tak jak spekulowaliśmy, siły te mogłyby odpo­wia­dać za szkolenie i obronę przeciwlotniczą, a co ciekawe – także przejąć dozór granicy ukraińsko-białoruskiej. Po początkowym zasko­czeniu pomysł Paryża zaczęto omawiać szerzej. Poparcie zadeklarowała premierka Estonii Kaja Kallas, trwają dyskusje w tej sprawie na najwyższych szczeblach na Litwie. Wysłania żołnierzy nie wykluczył też szef holenderskiego sztabu generalnego generał Onno Eichelsheim, zastrzegł jednak, iż jeszcze nie czas na rozmowy o takim scenariuszu.

White House / Adam Schultz