Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych trzy miesiące temu ujawniła swoje zamiary co do ewentualnej przyszłości zakonserwowanych w rezerwie fregat typu Oliver Hazard Perry. Obecnie wizja reaktywacji siedmiu takich jednostek nabiera coraz bardziej realnych kształtów.
Jak powiedział w minionym tygodniu sekretarz marynarki Richard V. Spencer, wraz z szefem operacji morskich US Navy rozważają scenariusz, w którym przywrócenie fregat do służby miałoby być przeprowadzona przy minimalnych kosztach modernizacji. Okrętom powierzono by zwalczanie przemytu na wodach wokół Stanów Zjednoczonych i patrole na obszarach arktycznych.
Posunięcie takie miałoby z jednej strony ograniczyć koszt zwiększenia posiadanej przez amerykańską marynarkę liczby okrętów, bez wyposażania ich w broń typowo ofensywną, taką jak pociski Tomahawk. Z drugiej – uwolniłoby niszczyciele typu Arleigh Burke od misji antynarkotykowych w Zatoce Meksykańskiej i pozwoliłoby przesunąć okręty klasy LCS w bardziej zapalne regiony.
Za przykład dla US Navy miałaby służyć modernizacja dwóch fregat typu Perry dla Tajwanu. Okrętom przywrócono zdolność do służby na morzu za cenę zaledwie 35 tysięcy dolarów za egzemplarz. Ich odnowienie obejmowało podstawowe systemy radarowe i urządzenia nawigacyjne, jednak bez modernizacji systemów kierujących walką – co mogłoby wystarczyć także Amerykanom.
Prognoza taka spotkała się z krytycznym komentarzem Tylera Rogowaya z bloga The Drive. Jego zdaniem instalując na starych fregatach wyrzutnie systemu VLS, na przykład z pociskami woda–powietrze RIM-162 ESSM, można byłoby zapewnić im wartość bojową większą niż LCS-ów. Misję zwalczania przemytu można by zaś do reszty scedować na US Coast Guard.
(usni.org, thedrive.com; na zdj. USS Vandegrift (FFG 48) z jednostką Straży Wybrzeża)