Jak ujawnia strona internetowa Business Insider, marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych kilka miesięcy temu zasięgała porad spółki Carnival Cruise Line z siedzibą na Florydzie, wchodzącej w skład największego na świecie armatora statków wycieczkowych, grupy Carnival Corporation. Tym razem zdecydowanie nie chodzi jednak o organizację wypoczynku dla żołnierzy.
Sprawą, w której US Navy potrzebowała wskazówek, jest utrzymanie w linii jej lotniskowców o napędzie atomowym. Dowództwo marynarki próbuje zrozumieć, jak można zmienić obecny stan rzeczy, w którym połowa tych jednostek, wliczając w to najnowszego Geralda R. Forda, nie jest zdolna do walki, a ich pobyty w stoczni wydłużają się z kilku do kilkunastu miesięcy.
W tym czasie każdy z dwudziestu sześciu wycieczkowców Carnival Cruise Line, porównywalnych wielkością do lotniskowców lub śmigłowcowców desantowych, może spędzić w stoczni zaledwie dwadzieścia osiem dni. Właśnie o tym rozmawiał szef Naval Sea Systems Command, wiceadmirał Tom Moore, z kadrą menedżerską armatora, wśród której był wiceadmirał w stanie spoczynku William Burke, niegdyś odpowiedzialny za podobne kwestie w US Navy.
Jak przyznał po spotkaniu rzecznik Carnival, „marynarka wojenna chce prowadzić prace stoczniowe tak szybko i skutecznie jak my”. Dodatkowym powodem spotkania miał być fakt, że jeśli kiedykolwiek na morzu zaistnieje konieczność przyjścia z asystą jednostce należącej do Carnival Corporation, pomocy powinna udzielić marynarka wojenna amerykańska, a nie na przykład rosyjska.
Spółka od statków wycieczkowych nie jest jedynym podmiotem, u którego wsparcia merytorycznego szukał amerykański sekretarz marynarki Richard Spencer. Jak oznajmiła jego rzeczniczka, komandor Sarah Higgins, nawiązywał on także telefoniczne bądź osobiste kontakty z cywilnymi firmami zajmującymi się między innymi utrzymaniem ruchu, obsługą techniczną, łańcuchami dostaw i zarządzaniem zasobami ludzkimi.
Zobacz też: Kolejne Fordy = więcej kobiet na lotniskowcach?
(businessinsider.com, taskandpurpose.com)