25 lipca nad bazą amerykańskich sił powietrznych Thule na Grenlandii doszło do eksplozji meteoru. Wybuch o mocy 2,1 kilotony nastąpił na wysokości 43 tysięcy metrów nad ziemią i nie uszkodził żadnej z instalacji radarowych wczesnego ostrzegania. Kiedy o wydarzeniu doniósł Twitter, serwis Fox News zilustrował swą informację wizerunkiem grzyba atomowego.
– Meteory tej wielkości lub większe, spowodowane zderzeniem z atmosferą ziemską małych asteroidów o kilkumetrowej średnicy, zdarzają się kilka razy do roku – powiedziała rzeczniczka NASA JoAnna Wendel. – Dla porównania: meteor znad Czelabińska w Rosji z 2013 roku wyzwolił energię dwustukrotnie większą niż meteor z Grenlandii.
Intruza dostrzegły czujniki należące do rządu Stanów Zjednoczonych. Jak zauważył Hans Kristensen, dyrektor programu zajmującego się badaniami nuklearnymi w Federacji Naukowców Amerykańskich (FAS), nieprzypadkowo zresztą, gdyż zdarzenie miało miejsce nad amerykańskimi instalacjami do wykrywania nadlatujących międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Zresztą w rejonie, w którym przydarzył się jeden najpoważniejszych na świecie wypadków z bronią nuklearną.
– Nadal tu jesteśmy, więc prawidłową konkluzją jest, iż nie było to rosyjskie pierwsze uderzenie – trzeźwo skomentował Kristensen na Twitterze. – W pogotowiu jest 2000 głowic nuklearnych, gotowych do odpalenia.
Meteor explodes with 2.1 kilotons force 43 km above missile early warning radar at Thule Air Base. https://t.co/qGvhRDXyfK
HT @CasillicWe’re still here, so they correctly concluded it was not a Russian first strike. There are nearly 2,000 nukes on alert, ready to launch. pic.twitter.com/q01oJfRUp4
— Hans Kristensen (@nukestrat) 1 sierpnia 2018
Amerykańskie władze nie były w stanie odpowiedzieć, czy na teren zdarzenia wysłano jeden z samolotów do badania skażeń WC-135 Constant Phoenix. Incydent ponoć nie stworzył też zagrożenia dla obsługującego obiekt wojskowego i cywilnego personelu, składającego się z Amerykanów, Kanadyjczyków, Duńczyków i rdzennych mieszkańców Grenlandii, którego zdecydowana większość pracuje pod ziemią.
Strona Task & Purpose podaje, że w porównaniu z meteorami takimi jak ten znad Czelabińska, które zdarzają się raz na kilkadziesiąt lat, mniejsze eksplozje są stosunkowo częste. Przykładowo 21 czerwca tego roku NASA odnotowała wybuch o sile 2,8 kilotony 300 kilometrów od Moskwy. Głównym niebezpieczeństwem, zwłaszcza w czasie międzynarodowych napięć zbrojnych, jest możliwość pomyłkowego wzięcia takiego incydentu za forpocztę ataku nuklearnego obcego mocarstwa.
Meteor impact near Thule https://t.co/jDEEkgkeiB #FoxNews
— Joe Pappalardo (@PappalardoJoe) 4 sierpnia 2018
Zobacz też: Legenda o Walentinie Sawickim, który prawie zniszczył świat
(military.com, taskandpurpose.com; na fot. tytułowej meteor nad obserwatorium ALMA w Chile)