Niezidentyfikowana grupa uzbrojonych mężczyzn zaatakowała więzienie Kangbayi w Beni na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga. Wykorzystując element zaskoczenia, zdołali odbić niemal wszystkich osadzonych – na wolność wydostało się 1300 osób. Odpowiedzialność za operację szybko przypisano ugandyjskiemu Sojuszowi Sił Demokratycznych (ADF), którego członkowie byli przetrzymywani w placówce.

20 października około 4.30 czasu miejscowego dobrze uzbrojony oddział rozpoczął szturm więzienia. Druga grupa skierowała się do pobliskiego obozu wojskowego, który również zdobyto bez większych trudności. Po wyłamaniu drzwi do zakładu karnego uwolniono niemal wszystkich osadzonych. Jedynie stu pozostało w swoich celach.

Burmistrz Beni, Modeste Bakwanamaha, stwierdził, że nie wszyscy odbici byli zadowoleni z odzyskania wolności. Dwudziestu więźniów dobrowolnie wróciło, chcąc odsiedzieć resztę wyroków.

Według władz istniały podejrzenia, że przebywający w Kangbayi bojownicy od dłuższego czasu przygotowywali bunt. Nie spodziewano się jednak dobrze zorganizowanego i skoordynowanego szturmu. Do podobnej ucieczki doszło w 2017 roku. Wówczas uciekło 930 osadzonych, a pracownicy więzienia nie otrzymali żadnego wsparcia ze strony policji ani wojska i musieli sami odpierać szturm.

Do tej pory uważano, że ADF porzucił duże operacje i skupił się na atakach przeprowadzanych przez małe, działające lokalnie komórki. W przypadku ADF panuje chaos informacyjny, ponieważ odpowiedzialność za wiele z ich ataków brało tak zwane Państwo Islamskie. Nie ma jednak żadnych dowodów wskazujących na bezpośrednie powiązania między obiema organizacjami.

W kontekście sytuacji z kongijskich więzieniach warto przypomnieć osobliwą sytuację z ubiegłego miesiąca. W mieście Bunia, leżącym 200 kilometrów na północny wschód od Beni, stu uzbrojonych bojowników CODECO wkroczyło do miasta, dotarło do osławionego więzienia dotkniętego klęską głodu i wznosiło okrzyki domagające się zwolnienia osadzonych tam towarzyszy broni.

Sytuacja w Demokratycznej Republice Konga

Kraj od dekad pogrążony jest w chaosie wojny domowej. Dziesiątki grup paramilitarnych, będących często milicjami etnicznymi, walczy o kontrolę nad odizolowanymi od świata wsiami w środku dżungli. Rząd w Kinszasie wielokrotnie oskarżany był o nieudolność i korupcję, które przyspieszyły rozkład kraju. Infrastruktura państwa de facto przestała istnieć, a systemy opieki zdrowotnej i edukacji opierają się głównie na wsparciu ze strony organizacji międzynarodowych.

Demokratyczna Republika Konga obok niestabilności politycznej boryka się z bardzo poważnym zagrożeniem epidemiologicznym – w kraju szaleją cholera, odra i COVID-19. Co kilka lat pojawiają się również ogniska eboli. Rebelianci często napadają na szpitale polowe i punkty medyczne, dlatego udzielanie pomocy zarażonym jest prawie niemożliwe. Demokratyczna Republika Konga, obok Republiki Środkowoafrykańskiej, uważana jest przez obserwatorów za jeden z najniebezpieczniejszych krajów na świecie.

Zobacz też: Pizza w suchym prowiancie dla amerykańskich żołnierzy

(aljazeera.com)

MONUSCO / Michelle Healy / Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic