24 marca działalność rozpoczęło Połączone Dowództwo Operacyjne Sił Samoobrony (JJOC). To zupełnie nowa jakość w japońskich Siłach Samoobrony, które po raz pierwszy otrzymały dowództwo odpowiedzialne za planowanie i prowadzenie działań operacyjnych. Ale po dobrej wiadomości pora na złą. Ogłoszona w ubiegłym roku rozbudowa dowództwa sił USA w Japonii (USFJ) stoi pod znakiem zapytania.

Na czele Połączonego Dowództwa Operacyjnego Sił Samoobrony stanął generał porucznik Kenichiro Nagumo z Powietrznych Sił Samoobrony (Kōkū Jieitai). Generał rozpoczął służbę w roku 1989 po ukończeniu Akademii Obrony Narodowej. Od tamtej pory pełnił między innymi funkcje dyrektora generalnego departamentu planowania obronnego w biurze sztabu Kōkū Jieitai, a także dowódcy Zachodnich Sił Obrony Powietrznej, odpowiadających za obronę powietrzną zachodniej Japonii.

Decyzję o wyborze na stanowisko szefa JJOC podano do publicznej wiadomości 17 marca. Jak podają japońskie media, chociaż pochodzi również z prefektury Yamagata, generał Nagumo nie jest spokrewniony z admirałem Chūichim Nagumo, dowódcy japońskich sił w ataku na Pearl Harbor i w bitwie pod Midway.

Nowe dowództwo liczy obecnie 240 osób, a pełną gotowość operacyjną ma osiągnąć w roku 2027. Uczestniczący w ceremonii minister obrony Gen Nakatni mówił, że Japonia stoi w obliczu najtrudniejszego i najbardziej skomplikowanego środowiska bezpieczeństwa w okresie powojennym.

– Będziemy płynnie reagować na sytuacje, od czasu pokoju po sytuacje awaryjne, aby bronić życia naszych obywateli i ich możliwości życia w pokoju, a także terytorium, wód i przestrzeni powietrznej naszego kraju – oświadczył z kolei generał Nagumo.

Japoński DORSZ może odpowiadać nie tylko za tradycyjne operacje połączone Lądowych, Powietrznych i Morskich Sił Samoobrony, ale także za działania w cyberprzestrzeni i kosmosie. Drugi najważniejszy obszar odpowiedzialności JJOC to operacje prowadzone wspólnie z Ame­ry­ka­nami.

Może wydawać się to zaskakujące, ale od czasu podpisania sojuszu w roku 1960 Japonia i Stany Zjednoczone nie dorobiły się wspólnego dowództwa odpowiadającego strukturom NATO czy sojuszu amerykańsko-południowokoreańskiego. W myśl traktatu między Tokio i Waszyngtonem w przypadku agresji na Japonię USA mają wystąpić w jej obronie, ale siły amerykańskie będą walczyć sobie, a Jieitai sobie.

Tu nie Netflix – za nic nie trzeba płacić. Jak długo będziemy istnieć, tak długo dostęp do naszych treści będzie darmowy. Pieniądze są jednak niezbędne, abyśmy mogli funkcjonować.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

MAJ BEZ REKLAM GOOGLE 96%

Taki stan rzeczy jest krytykowany przez Pentagon, jednak Japończycy przez lata sprzeciwiali się powołaniu wspólnego dowództwa, obawiając się ograniczenia własnej niezależności. Coś drgnęło po japońskiej stronie w roku 2011 po tsunami i katastrofie w Fukushimie. Okazało się wówczas, że przewodniczący połączonego szefostwa sztabów jest zbyt przeciążony obowiąz­kami. Musiał wówczas jednocześnie kierować siłami uczestniczącymi w misjach ratunkowych i usu­wa­niu skutków katastrofy, koordynować ich działania z Amerykanami oraz współpracować z rządem, kierującym działaniami służb cywilnych.

Kiedy w kolejnych latach Chiny zaczęto traktować jako główne zagrożenie dla bezpieczeń­stwa Japonii, a w grę zaczął wchodzić nawet wybuch wojny o Tajwan, uznano, że połączone sztaby nie podołają tylu zadaniom naraz. Pojawiła się więc koncepcja powołania dowództwa odpowiadającego za działania operacyjne Jieitai i ich współpracę z Amerykanami. Japońskie Połączone Dowództwo Operacyjne ma ściśle współpracować z amerykańskim dowództwem Indo-Pacyfiku (INDOPACOM).

Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz

Czy jednak w erze Trumpa 2.0 uda się zrealizować wszystkie ambitne zamierzenia administracji Joe Bidena odnośnie do współpracy z Japonią? Donald Trump już w trakcie kampanii wyborczej zwracał uwagę na asymetrię sojuszu – Japonia nie jest zobowiązana przyjść Stanom Zjednoczonym z pomocą, jeśli te zostaną zaatakowane.

Japoński CH-47 Chinook na okręcie desantowym USS New Orleans (LPD 18).
(US Marine Corps / Lance Cpl. Manuel Alvarado)

Po prawdzie jest to dyżurny temat dyskusji między Waszyngtonem a Tokio od dobrych sześciu dekad. Z jednej strony Trump może być zdolny przymusić Japończyków, aby spełnili więcej amerykańskich oczekiwań. Z drugiej – chaotyczność działań jego administracji może przynieść odwrotny efekt. Japonia bowiem ma także swoje oczekiwania.

Dyżurnym tematem jest tutaj, podobnie jak wśród innych sojuszników USA, oczekiwanie zapew­nień o wiarygodności amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. To oczywiście nie wszystko. W 2024 roku okazało się, że Japończycy chcieliby rozbudowy dowództwa USFJ. Na czele struktury miał stanąć czterogwiazdkowy generał lub admirał zamiast trzygwiazdkowego. Wiąże się to jednak z większymi kosztami z racji liczniejszego sztabu, świty, uposażeniami i wyższymi klauzulami bezpieczeństwa. Pentagon i Kongres odnosiły się do pomysłu sceptycznie, jednak administracja Bidena w końcu ustąpiła.

Teraz następuje zwrot. Jeszcze 7 lutego we wspólnym oświadczeniu po rozmowie prezydenta Trumpa i premiera Shigeru Ishiby obie strony zapewniały o podniesieniu rangi dowódcy USFJ. Ale już 20 marca w mediach pojawiły się informacje, że Departament Obrony zamierza jednostronnie wycofać się z tego zobowiązania. Tym sposobem ma zostać zaoszczędzone 1,1 miliarda dolarów rocznie.

Taigei – jednostka wiodąca najnowszego typu japońskich okrętów podwodnych.
(Hunini, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Tym razem Kongres skrytykował plany Pentagonu. We wspólnym oświadczeniu przewodniczący senackiej komisji sił zbrojnych Roger Wicker i przewodniczący komisji sił zbrojnych izby reprezentantów Mike Rogers, obaj republikanie, negatywnie wyrazili się o braku koordynacji ze strony Pentagonu z Białym Domem i Kongresem. Obaj politycy zarzucili też Departamentowi Obrony stworzenie ryzyka podkopania amerykańskiego odstraszania i osłabienia pozycji negocjacyjnej względem przeciwników.

Doniesienia pojawiły się wraz z zapowiedzią, że sekretarz obrony Pete Hegseth ruszy w pierwszą podróż do Japonii pod koniec marca. Nawet bez tego wiadomo było, że rozmowy w Tokio będą trudne. Teraz Japończycy będą mieli jeszcze więcej pytań i wątpliwości.

Rikujojieitai Boueisho