Rozwój sił zbrojnych w Wielkiej Brytanii podczas niedawnej kampanii wyborczej był jednym z najbardziej popularnych tematów. Jej zakończenie nie oznaczało dla triumfującej partii Camerona, że kwestie obronne zostały zamknięte. Wręcz przeciwnie – media, a przede wszystkim wysocy rangą oficerowie, domagają się spełnienia wyborczych obietnic i przywrócenia Brytyjskim Siłom Zbrojnym świetności.

Jak alarmuje w przedmowie do raportu UK National Defence Association były szef sztabu RAF-u sir Michael Graydon, „premier Cameron ma teraz okazję zrobić to, co obiecał podczas kampanii wyborczej, a mianowicie musi on naprawić szkody wyrządzone naszej obronności i bezpieczeństwu”. Jak instruuje premiera Graydon, ma on szansę zrobić to już teraz, zatwierdzając sprawozdanie komisji obrony Izby Gmin. Zakłada ono bowiem, że realny wzrost nakładów na obronę nastąpi przy przeznaczeniu na ten cel 2 procent PKB rocznie. Powstrzymanie cięć w obronie jest nie tylko zobowiązaniem wyborczym, ale także kwestią ustaloną na zeszłorocznym szczycie NATO w Walii. Członkowie sojuszu deklarowali, że nie dopuszczą do zmniejszenia wydatków na swoje armie. Jak przypominał pewien czas po szczycie brytyjski generał Richard Shirreff, „niedotrzymanie słowa w tej kwestii podważy naszą wiarygodność w oczach innych członków NATO”.

Do realizacji zobowiązania o utrzymaniu wydatków na obronę, które podjęła Wielka Brytania i kilka innych państw podczas szczytu NATO w Walii, nakłaniają brytyjski rząd już nie tylko obywatele, ale także Stany Zjednoczone. Prezydent Barack Obama, który uważa Londyn za największego sojusznika, namawia do utrzymania docelowego poziomu wydatków na obronność. Związane jest to z koniecznością odzyskania przez Wielką Brytanię statusu mocarstwa oraz państwa dominującego pod względem militarnym w Europie.

(telegraph.co.uk; na zdjęciu: żołnierze Królewskiego Pułku Fizylierów w czasie ćwiczeń na Falklandach, fot. Cpl Si Longworth RLC, Open Government License)