Brazylijskie ministerstwo obrony najwyraźniej straciło nadzieję na rozsądne zubytkowanie (jak powiedzieliby bibliotekarze) starego lotniskowca São Paulo. Coraz więcej wskazuje na to, że kariera okrętu zakończy się w głębinach Atlantyku. Nie byłoby w tym niczego dziwnego – zatapianie starych okrętów w ramach ćwiczeń to stosunkowo normalna procedura – gdyby nie to, że we wnętrzu jednostki znajdują się setki ton azbestu. Przeciwko zatopieniu protestuje więc brazylijskie ministerstwo środowiska.

Zacznijmy od krótkiego zarysowania służby NAe São Paulo, trzeba bowiem zrozumieć, ile problemów sprawiał on Brazylii przez niespełna ćwierć wieku. Lotniskowiec to w istocie pofrancuski Foch typu Clemenceau. Francuzi zwodowali go 23 lipca 1960 roku. Pod banderą „La Royale” służył w latach 1963–2000. Mógł zabierać na pokład około trzydziestu samolotów i dziesięciu śmigłowców. Brazylia kupiła go w 2000 roku za 30 milionów dolarów w miejsce starego Minas Gerais brytyjskiego typu Colossus. W marynarce brazylijskiej rdzeń jego komponentu lotniczego stanowiły uderzeniowe A-4KU Skyhawki, kupione od Kuwejtu.



W ciągu osiemnastu lat służby w Ameryce NAe São Paulo (NAe to skrót od Navio-Aeródromo, czyli dosłownie okręt-lotnisko) spędził w morzu zaledwie 206 dni i przeszedł 53 tysiące mil morskich. Najważniejszym wydarzeniem w tym okresie był pożar, który wybuchł w maju 2005 roku w maszynowni. Doprowadził on do śmierci trzech marynarzy i unaocznił konieczność wymiany rur przewodzących parę. Okręt miał być modernizowany, ale Brazylijczycy zrezygnowali z tego pomysłu. Stan techniczny jednostki sprawiał, że na wszelkie tego typu prace trzeba by wydać astronomiczne kwoty – w przeliczeniu daleko ponad miliard złotych – których Brasília po prostu nie znalazłaby w budżecie.

Skyhawki na pokładzie São Paulo, 2003 rok.
(Marinha do Brasil)

Wreszcie 22 listopada 2018 roku Marinha do Brasil formalnie wycofała lotniskowiec ze służby (choć w praktyce nastąpiło to dobry rok wcześniej). Aby utrzymać zdolność swojej marynarki wojennej do prowadzenia operacji lotniczych, Brazylijczycy zdecydowali się pozyskać używany okręt desantowy HMS Ocean (L12). Wprowadzono go do służby w lipcu tego roku pod nazwą PHM Atlântico (A140).

Planowano zagospodarowanie São Paulo i przerobienie go na muzeum, co jest, rzec by można, standardową koncepcją w przypadku emerytowanych lotniskowców. Nie znalazł się jednak żaden kupiec. Ostatecznie zapadła decyzja o oddaniu São Paulo na złom i w 2021 roku sprzedano go tureckiej stoczni złomowej Şök Denizcilik za 1,9 miliona dolarów. W sierpniu tamtego roku holownik Alp Centre wyprowadził dawnego Focha w morze, ale trzy tygodnie później, opodal Gibraltaru, musiał się zatrzymać.



Nadeszła bowiem wiadomość z Turcji: tamtejsze ministerstwo środowiska zabroniło lotniskowcowi wejścia na tureckie wody terytorialne. Ustalono, że w dokumentach, które nadeszły z Brasílii, zafałszowano informacje o ilości azbestu we wnętrzu jednostki. Według Brazylijczyków miałoby to być 9,6 tony, ale bliźniaczy Clemenceau skrywał w sobie około 600 ton azbestu. Brazylijska marynarka wojenna informowała, że na przestrzeni lat w toku różnych napraw z konstrukcji okrętu usunięto około 55 ton azbestu. Prawdopodobnie jest to prawda, ale 600 minus 55 nijak nie chce się równać 9,6.

SH-3D Sea King na São Paulo

SH-3D Sea King na São Paulo, 2014 rok.
(Rob Schleiffert, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic)

Oprócz tego na okręcie może się znajdować również duża ilość PCB, czyli polichlorowanych bifenyli. Na Clemenceau znajdowało się około 165 ton tych wysoce rakotwórczych związków chemicznych. Trudno się dziwić, że mieszkańcy miasta Aliağa, gdzie okręt miał być złomowany, nie chcieli mieć z nim nic wspólnego i organizowali manifestacje, aby przekonać władze do zablokowania przedsięwzięcia.

265-metrowy lotniskowiec odprowadzono do Brazylii, gdzie również żaden port nie chciał go wpuścić. Nie przyjęło go ani Rio de Janeiro, skąd wcześniej wyszedł w rejs do Turcji, ani port Suape w Ipojuce w stanie Pernambuco – największy w północno-wschodniej Brazylii.



Kolejne cztery miesiące minęły na próbach rozwiązania sporu z Turkami i być może znalezienia innej stoczni złomowej. Afera sprawiła jednak, iż okręt stał się toksyczny nie tylko dosłownie, ale także metaforycznie. Dla większości przedsiębiorstw na świecie przejęcie São Paulo oznaczałoby katastrofę PR-ową. Poza tym już rok temu wiadomo było, że okręt jest zżerany przez korozję. Nie wiadomo, czy byłby w stanie odbyć kolejny rejs transatlantycki, nawet gdyby przeprowadzono prace uszczelniające kadłub.

19 stycznia dowództwo marynarki wojennej poleciło, aby odprowadzić jednostkę dalej od wybrzeża w związku z obawą, że w każdej chwili może zatonąć sama z siebie. Kilka dni wcześniej sąd wydał wprawdzie postanowienie zakazujące celowego zatapiania lotniskowca, ale wczoraj resort obrony ogłosił, iż taki właśnie ma plan. W tym tygodniu szeptano o zainteresowaniu ze strony Saudyjczyków, którzy byli gotowi zapłacić jakoby 30 milionów reali (25 milionów złotych), ale kapitanat portów stanu Pernambuco kategorycznie zdementował te doniesienia.

São Kuzniecow? Nie, po prostu testy kotłów. Zdjęcie z 2010 roku.
(Alcluiz, domena publiczna)

Jak informuje O Globo, na początku stycznia Turcy formalnie zrezygnowali z praw do okrętu, po czym przejął go brazylijski urząd morski (Autoridade Marítima Brasileira). Obecnie pod jego auspicjami São Paulo jest holowany na pełne morze. Sąd federalny tymczasem zezwolił na zatopienie, toteż prawdopodobnie, mimo sprzeciwu resortu środowiska, niebawem spocznie na głębokości ponad 3 tysięcy metrów na granicy brazylijskiej wyłącznej strefy ekonomicznej.



Oczywiście w tej sytuacji nie może być mowy o organizowaniu jakichkolwiek ćwiczeń z zakresu atakowania okrętów. Na lotniskowcu zostaną po prostu zainstalowane ładunki wybuchowe, które wybiją dziurę w kadłubie. Nie będzie też żadnych prac oczyszczających przed zatopieniem.

São Paulo na pierwszym planie i Ronald Reagan w tle

São Paulo i USS Ronald Reagan (CVN 76), 2004 rok.
(US Navy / Photographer’s Mate 1st Class John Lill)

Sprawa nie jest jednak przesądzona. Federalne Ministerstwo Publiczne (MPF), czyli urząd, który można uznać za swoisty odpowiednik naszej Prokuratury Krajowej, złożyło apelację w regionalnym trybunale federalnym w Recife. MPF powołuje się na ekspertyzę Instytutu do spraw Środowiska i Zasobów Odnawialnych, z której wynika, że jeśli resort obrony zrealizuje swój zamiar, stworzy to zagrożenie dla flory i fauny oceanicznej w rejonach o dużej bioróżnorodności. Co zrozumiałe, we wniosku podano, zgodnie z oficjalnym stanowiskiem, iż w lotniskowcu znajduje się jedynie 9,6 tony azbestu.

Sędzia sądu federalnego Ubiratan de Couto Mauricio nie zgodził się jednak na wydanie nakazu sądowego, który powstrzymałby marynarkę wojenną przed zatopieniem okrętu w czasie, gdy rozpatrywana będzie apelacja.

Dla porównania dodajmy jeszcze, że w Stanach Zjednoczonych (a to właśnie Amerykanie najczęściej organizują ćwiczenia zakładające niszczenie starych okrętów) przepisy stanowią, iż przed zatopieniem jednostki w oceanie z wnętrza kadłuba usuwane jest całe paliwo i wszystkie inne związki chemiczne mogące zanieczyścić ocean i zagrozić życiu organizmów morskich (zwłaszcza PCB), a także duże kondensatory i przedmioty, które mogłyby się unosić w wodzie.

Aktualizacja (4 lutego): Wczoraj po południu lotniskowiec zatopiono. Marynarka wojenna dostała w tej sprawie zielone światło od trybunału w Recife, który przychylił się do argumentu, że okręt jest w tak fatalnym stanie technicznym, iż jeszcze w tym miesiącu może pójść na dno sam z siebie w sposób niekontrolowany.

Zobacz też: Francuzi pokazali wizję pojazdów wojskowych nowej generacji Mosaic

Marinha do Brasil