Amerykańskie wojska obecne w Iraku nieprzerwanie od 2003 roku spotykają się z niechęcią miejscowych władz. 10 stycznia po raz drugi w ciągu kilku dni iracki premier Muhammad Szija as-Sudani wezwał Amerykanów do opuszczenia kraju, tym razem wręcz do „szybkiego” wyjścia. Pierwszy raz taką wizję Sudani przedstawił 5 stycznia. Dzień wcześniej w Bagdadzie Amerykanie zabili Abu Taghwę, przywódcę milicji Harakat al-Nudżaba, który według danych wywiadowczych brał udział w atakach na wojska amerykańskie.
Siły Mobilizacji Ludowej – będące oficjalnie pod kontrolą irakijskiego wojska – niemal od razu nazwały to zbrodniczym działaniem Amerykanów. Skądinąd organizacja ta od 2019 roku przez Waszyngton oznaczona jest jako terrorystyczna. Prawdopodobnie ma też duży wpływ na irackich rządzących. Zresztą nawet sam szef rządu doszedł do władzy przy wsparciu powiązanych z Iranem frakcji politycznych. Wpływy Teheranu u sąsiada nadal utrzymują się na wysokim poziomie, co w dużej mierze wynika ze wspólnoty wyznania – dwie trzecie Irakijczyków to szyici.
Iraq’s prime minister privately told US officials he wants to keep U.S. forces in the country despite saying publicly he'd begin the process of removing them, @laraseligman & @ErinBanco report in @politico.
He should expect unhappy calls from Tehran…https://t.co/7T1jluVVp3 https://t.co/LL0t2fzfOj
— Brad Bowman (@Brad_L_Bowman) January 10, 2024
Między innymi prawdopodobnie z powodu tych powiązań kancelaria irackiego premiera poinformowało, że rząd podejmuje pierwsze kroki w kierunku „trwałego” usunięcia wojsk amerykańskich i koalicyjnych. Ten krok ma być przedyskutowany w dwustronnej komisji do spraw zakończenia amerykańskiej obecności. Dyskusja ma dać odpowiedź na pytanie, w jaki sposób to zrobić.
– Uzgodnijmy ramy czasowe. Szczerze mówiąc, będą one krótkie, aby powstrzymać ataki, które z pewnością nadal będą występować – powiedział w wywiadzie dla Reutersa, mając z pewnością na myśli uderzenia, które są dziełem sprzymierzonych z Iranem grup bojowników. Wszystko wskazuje na to, że szanse na amerykański exodus są pięćdziesięcioprocentowe. Bagdad chce się pozbyć Amerykanów, zaś Waszyngton twardo obstaje przy swoim i w najbliższym czasie nie zamierza nigdzie zabierać swoich żołnierzy.
Zresztą, jeśli wierzyć Politico, które powołuje się na depeszę Departamentu Stanu, tuż przed komentarzami Sudaniego urzędnicy amerykańscy byli optymistycznie nastawieni do sytuacji, gdyż premier przekonywał w trakcie prywatnych rozmów, że chce, aby wojska amerykańskie pozostały. Natomiast jego nawoływania do usunięcia Amerykanów i ich sojuszników były mistyfikacją mającą na celu uspokojenie presji wewnętrznej.
– Nie widzę szans na to, że siły amerykańskie opuszczą Irak w najbliższej przyszłości – powiedział Norman Ricklefs, analityk z Dubaju, który współpracował z rządem USA w Iraku, a wcześniej był doradcą ministra spraw wewnętrznych Iraku. – To są doradcy wojskowi, którzy są tam na bezpośrednie zaproszenie rządu irackiego.
Ricklefs dodał również, że siły amerykańskie i koalicyjne są potrzebne, aby wesprzeć irackie siły zbrojne w walce z terrorystami tak zwanego Państwa Islamskiego. Natychmiastowe opuszczenie kraju prawdopodobnie doprowadzi do wzrostu skali terroryzmu w tym bliskowschodnim kraju, a tego raczej nawet sam irakijski establishment nie chciałby doczekać.
Z kolei Jon Alterman, szef programu bliskowschodniego w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, nie ma wątpliwości, że Irakijczycy będą w stanie walczyć z ekstremistami bez wsparcia Waszyngtonu. Niemniej – jak dalej przekonuje – będą mniej skuteczni, a koszty tej walki znacznie wyższe. Ta perspektywa ma być punktem odniesienia dla Stanów Zjednoczonych w negocjowaniu warunków dalszego zaangażowania.
– Jesteśmy tam na zaproszenie rządu Iraku – powiedział rzecznik Pentagonu generał dywizji Pat Ryder. – Nie są mi znane żadne wezwania rządu irackiego skierowane do Departamentu Obrony.
Waszyngton nie zamierza używać półśrodków. Ryder, mówiąc o ataku na kryjówkę w Bagdadzie, zasugerował, że dziesięć lat temu to misja pod amerykańskim przewodnictwem pomogła utrzymać Da’isz z dala od stolicy Iraku.
– Dziesięć lat temu, gdy ISIS znajdowało się około dwudziestu czterech kilometrów od Bagdadu, rozpoczęliśmy misję przeciw bojownikom po tym, jak podbili duże połacie Syrii i Iraku – powiedział Ryder. – Nikt nie chce powrotu ISIS. […] Nadal będziemy dążyć do ich pokonania ISIS, ale powtórzę: nie zawahamy się chronić naszych sił, jeśli będą zagrożone.
Decyzje rządu irackiego mają źródło w amerykańskich atakach, w których zginął jeden członek irackich sił bezpieczeństwa, a osiemnaście osób zostało rannych, w tym cywile. Rząd w Bagdadzie nazwał je „niedopuszczalnym atakiem na suwerenność Iraku”, który „zaszkodził stosunkom dwustronnym”. Mowa o nalotach z 26 grudnia na trzy miejsca wykorzystywane przez szyicką grupę zbrojną Kataib Hezbollah i jej filie. Był to odwet za przeprowadzane dzień wcześniej uderzenie na bazę lotniczą Erbil, w którego wyniku trzech Amerykanów zostało rannych, w tym jeden ciężko.
Od wybuchu wojny izraelsko-palestyńskiej 7 października w Iraku i Syrii przeprowadzono 130 ataków na siły amerykańskie i sojusznicze w regionie (według danych z przedwczoraj). 53 uderzenia przeprowadzono w Iraku, 77 – w Syrii. Do 25 grudnia podczas ataków rakietowych i moździerzowych, a także z wykorzystaniem amunicji krążącej, rannych zostało 69 żołnierzy amerykańskich. Rzecznik Pentagonu Pat Ryder powiedział 11 stycznia, że od 25 grudnia żaden amerykański żołnierz nie odniósł obrażeń.
Nie pierwszy raz rząd iracki twierdzi, że wyrzuci wojska amerykańskie. W styczniu 2020 roku również pojawiły się groźby takiego kroku. Powodem było zabicie generała dywizji Ghasema Solejmaniego, charyzmatycznego przywódcy irańskich Sił Ghods. Wówczas iracki parlament głosował nad uchwałą o zakończeniu amerykańskiej obecności wojskowej w Iraku, jednak nigdy nie wprowadzono tego w życie.
Pentagon od dawna utrzymuje, że wojska amerykańskie przebywają w Iraku wyłącznie w celu zapobieżenia powrotowi terrorystów z Państwa Islamskiego. Pod koniec 2021 roku przywódcy obu krajów ogłosiły plan przejścia amerykańskiego personelu do roli czysto doradczej. Oznaczało to oficjalny koniec misji bojowej wojsk amerykańskich w kraju. Był to jednak głównie gest symboliczny: Stany Zjednoczone nadal mają w Iraku około 2500 żołnierzy i kolejnych 900 w Syrii. Co jakiś czas są oni celem ataków ze strony proirańskich bojówek. Ich wyjście mogłoby bazować na warunkach zdolności sił irackich do niezależnego działania i może potrwać to kilka lat. Na Bliskim Wschodzie wszystko zmienia się szybko, a dodatkowe bazy i możliwość szybkiej reakcji jest cennym rozwiązaniem, z którego Waszyngton nie będzie chciał zrezygnować.
Zobacz też: Rosjanie i Amerykanie uderzają w imperium Wagnerowców