W lotnictwie do wypadku często prowadzi nie jedna przyczyna, ale splot kilku okoliczności. Jak się okazuje, dotyczy to, niestety, również katastrofy odrzutowca szkolnego T-38C Talon z bazy Laughlin AFB w Teksasie 20 listopada ubiegłego roku. W zdarzeniu śmierć poniósł trzydziestodwuletni pilot instruktor US Air Force odświeżający swoje kwalifikacje do lotów.
T-38C o numerze seryjnym 64-3213 należał do 87. Eskadry z 47. Skrzydła Szkolenia Lotniczego. Jako pierwotną przyczynę incydentu siły powietrzne podały awarię obu instalacji hydraulicznych. Bezpośrednim powodem śmierci jednego z lotników było także pominięcie podczas kontroli przedstartowej dwóch ważnych pozycji na liście, dotyczących sposobu działania foteli wyrzucanych.
Feralnego dnia po dwudziestu minutach od startu piloci odnotowali awarię lewej instalacji hydraulicznej, po czym rozpoczęli awaryjny powrót do bazy. Cztery minut później, w trakcie ustalania pozycji do lądowania, usterki doznała również prawa instalacja hydrauliczna. Dodatkowo lotnicy zauważyli awarię w obrębie instalacji elektrycznej. Samolot wszedł w płytkie nurkowanie i zaczął tracić sterowność.
Załoga opóźniała katapultowanie, aby uniknąć upadku maszyny na domy. Pilot z przedniej kabiny opuścił samolot na wysokości 750 metrów. Niestety, fotel z tylnej kabiny nie odpalił, gdyż nie został odbezpieczony przed startem. Z powodu błędnego położenia przełącznika w kokpicie wcześniejsze katapultowanie lotnika zajmującego miejsce z tyłu nie zostało też zainicjowane w trybie automatycznym.
Czynności obsługowe wokół pechowego T-38C prowadzone były zgodnie z zasadami. Komisja badająca wypadek dopatrzyła się jednak braku odpowiednich procedur wobec maszyny, która miała dwa tygodnie przerwy w lotach, a wcześniej w ciągu dwóch miesięcy była uziemiana siedmiokrotnie z powodu poważnych awarii. Koszt utraconego samolotu oszacowano na 11 milionów dolarów.
Zobacz też: Samoloty USAF-u pożerane przez bakterie
(military.com, defensenews.com; na fot. T-38 z bazy Whiteman w towarzystwie bombowca B-2)