Od kilku lat obserwujemy rewolucyjne zmiany w australijskiej polityce obronnej. Ich fundamentalnym elementem będzie wyposażenie Royal Australian Navy w okręty podwodne o napędzie jądrowym. Ale oczywiście na tym się nie skończy. Opublikowany w tym tygodniu Strategiczny Przegląd Obronny (który przeczytać można tutaj) zdradza więcej na temat spodziewanych zmian. Tu skupimy się na kwestiach wyposażenia sił zbrojnych, a w osobnym artykule przyjrzymy się wnioskom geopolitycznym, które można wyciągnąć z przeglądu.

Najciekawsza jest informacja o tym, że Królewskie Australijskie Siły Powietrzne nie wprowadzą do służby bombowców strategicznych B-21 Raider. Ktoś mógłby zapytać: I co z tego? Polska też nie wprowadzi. Różnica polega na tym, że wszystko wskazuje, iż w Australii – inaczej niż w Polsce – przez pewien czas była to realna opcja.

W dokumencie czytamy, że autorzy przeglądu „prowadzili szczegółowe dyskusje w Australii i Stanach Zjednoczonych odnośnie do B-21 Raidera jako potencjalnej opcji dla Australii. W świetle naszej sytuacji strategicznej oraz podejścia do strategii obronnej i rozwoju zdolności opisanych w niniejszym przeglądzie nie uważamy B-21 za odpowiednią opcję, której pozyskanie należałoby rozważać”.



Amerykanie, rzecz jasna, po drugiej wojnie światowej nigdy nie eksportowali swoich bombowców. Ani B-52, ani B-1B, ani B-2A nie były oferowane na eksport. Istniały wprawdzie plany swoistej wymiany bombowej – RAF kupiłby pewną liczbę B-52, a USAF pozyskałby Avro Vulcany – ale na planach, i to wstępnych, się skończyło. Tak więc samo to, że australijscy decydenci rzeczywiście na poważnie brali pod uwagę zakup B-21, ma posmak sensacji, ale trudno tu mówić o całkowitym zaskoczeniu.

Już pod koniec 2019 roku opisywaliśmy propozycję think tanku Australian Strategy Policy Institute, który optował za pozyskaniem Raiderów. Jak wyjaśniał jeden z jego analityków, Marcus Hellyer, od dwunastu do dwudziestu B-21 dawałoby Australii solidne oparcie w niepewnych czasach, kiedy nie zawsze można liczyć na amerykańską pomoc. Atak czwórki Raiderów, których promień działania bez tankowania w powietrzu rozciągałby się aż po Morze Południowochińskie, mógłby zaś łatwo zniechęcić do inwazji każde zbliżające się siły morskie przeciwnika.

Jeśli pozwoliłyby na to siły lotnicze (i przeciwlotnicze) nieprzyjaciela, Raidery mogłyby też służyć jako maszyny wsparcia pola walki, podobnie jak Lancery w Afganistanie, dzięki użyciu bomb kierowanych serii JDAM. Kolejnymi pomysłami na zastosowanie bombowców są zwalczanie okrętów podwodnych wroga w ich bazach i minowanie z powietrza.

Zbliżenie na nos B-21.
(US Air Force)



W ubiegłym roku o sprawie wspomniał jeszcze minister obrony Richard Marles. Według niego Raider był brany pod uwagę – cokolwiek by to miało znaczyć. Ta wypowiedź zyskała jednak dodatkową wagę, ponieważ amerykański sekretarz sił powietrznych Frank Kendall kilka dni wcześniej przyznał, że Waszyngton rozważy każdą prośbę, która nadejdzie z Australii.

Notabene B-21 nie byłyby pierwszymi bombowcami odrzutowymi w służbie RAAF-u. Ten tytuł dzierży English Electric Canberra, wprowadzony do służby w grudniu 1953 roku. I owszem, Brytyjczycy nazwali swój bombowiec na cześć stolicy Australii właśnie dlatego, aby przypieczętować zamówienie złożone przez Kraj Kangurów. Później pojawiły się jeszcze F-111C Aardvarki, które ze względu na wyznaczane im zadania można nazwać bombowcami lekkimi. Te jednak zastąpiono – delikatnie rzecz ujmując – nieco odmiennymi w specyfice Super Hornetami. A teraz widzimy, że era samolotów bombowych w RAAF-ie nieodwołanie dobiegła końca.

Australijski F-111C.
(Robert Frola, GNU Free Documentation License, Version 1.2)

Nie znaczy to jednak, iż nie będzie bliższego związku RAAF-u z Raiderem. Przypomnijmy, że pod egidą paktu AUKUS przewidziane jest bazowanie amerykańskich i brytyjskich okrętów podwodnych o napędzie jądrowym w Australii. Kosztem 8 miliardów dolarów australijskich baza HMAS Stirling w Perth ma zostać przystosowana do obsługi takich jednostek z napędem nuklearnym i stać się ośrodkiem „wysuniętej rotacyjnej obecności”. Będzie w niej bazować do czterech jednostek typu Virginia US Navy i jeden Astute Royal Navy.

Analogiczne decyzje mogłyby zapaść w kwestii sił powietrznych. Jedna z baz RAAF-u mogłaby się stać – jak powiedzieliby Amerykanie – home away from home dla nowych bombowców USAF-u. Niewykluczone, że w ślad za tym poszłoby rotacyjne formowanie załóg mieszanych i wykonywanie lotów operacyjnych, w których jeden z dwu lotników na pokładzie Raidera jest Australijczykiem.

Australijski EA-18G i F/A-18F eskortują amerykańskiego B-52H.
(SGT Andrew Eddie, Department of Defence)



Zielone światło od autorów przeglądu dostał za to bojowy bezpilotowy aparat latający MQ-28A Ghost Bat (po naszemu: dusznik australijski). Raport stwierdza, że jest on „zaprojektowany, aby działać jako część zintegrowanego systemu załogowych i bezzałogowych statków powietrznych oraz zdolności kosmicznych. MQ-28A ma być platformą możliwą do utracenia (attritable), kosztującą mniej niż platforma załogowa i zdatną do szybkiego zastąpienia. Program ten powinien stanowić priorytet we wspólnym rozwoju ze Stanami Zjednoczonymi”.

W tym miejscu ogłaszamy konkurs bez nagród na dobry polski ekwiwalent terminu attritable. Środki bojowe określane w ten sposób nadają się do wielokrotnego wykorzystania, ale – na przykład ze względu na niską cenę – w razie potrzeby mogą być spisane na straty już za pierwszym razem.

Ghost Bat, opracowywany przez australijski oddział koncernu Boeing (stąd jego pierwotna nazwa: Boeing Airpower Teaming System), będzie lojalnym skrzydłowym zdolnym do współpracy z Lightningami II, koncepcyjnie zbliżonym do XQ-58A Valkyrie. Wydaje się, że obecnie jest to najbardziej zaawansowany program tego typu na świecie.

Poza tym w kwestii rozwoju lotnictwa przegląd rekomenduje integrację samolotów F-35A i F/A-18F z pociskiem przeciwokrętowym LRASM, a w przypadku F-35 podkreślono także konieczność modernizacji do standardu Block 4, który umożliwi integrację z pociskami Joint Strike Missile. W 2020 roku amerykański Departament Stanu wyraził zgodę na sprzedaż Australii 200 LRASM-ów, niesprecyzowanej liczby pocisków ćwiczebnych i do jedenastu z głowicą telemetryczną.



Wymieniono również inne obszary, w których potrzebne są inwestycje w rozwinięcie już istniejących zdolności. Są to: sieć baz na północy kraju wyposażonych w infrastrukturę odporną na ataki i zapewniającą możliwość rozproszenia samolotów, zdolność zwalczania okrętów podwodnych, tankowanie w powietrzu, średnie i ciężkie lotnictwo transportowe czy szeroko rozumiana zintegrowana obrona powietrzna. Podkreślono też konieczność zwiększenia liczebności personelu tworzącego załogi samolotów bojowych (w tym patrolowych Poseidonów), tak aby zapewnić odpowiednie tempo odtwarzania gotowości bojowej samolotów w warunkach bojowych. Na nic nie przydadzą się zatankowane i uzbrojone samoloty, jeśli wszyscy ich piloci będą dokumentnie wycieńczeni poprzednimi lotami bojowymi.

Sporządzenie przeglądu zaordynował premier Anthony Albanese, który chciał otrzymać pełen obraz sytuacji wojskowej i geopolitycznej Australii w nowych realiach stworzonych z jednej strony przez agresywną politykę Chińskiej Republiki Ludowej, a z drugiej – przez pakt AUKUS, który ma zacieśnić więzy między Waszyngtonem, Canberrą i Londynem do niespotykanego dotąd poziomu. Przegląd istnieje w dwóch wersjach: jawnej i tajnej.

Zobacz też: Rosjanie czy Rumuni? Kim są biali najemnicy w DRK?

US Air Force