Na przesłuchaniu senackim w sprawie nominacji na drugą kadencję na stanowisku przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów generał Joseph F. Dunford ujawnił, że to Biały Dom wykreślił możliwość tankowania w powietrzu z listy wymogów, które musi spełnić przyszły samolot do transportu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Decyzja ta od początku wzbudza kontrowersje i prawdopodobnie będzie zakwestionowana przez Kongres.
USAF ogłosił, że do roli następców wiekowych Boeingów VC-25A wybrano zbudowane już wcześniej Boeingi 747-8. Chodzi o dwie maszyny dla rosyjskiej linii lotniczej Transaero, która splajtowała, zanim zdążyła odebrać swoje nowe Jumbo Jety. Na wstępne prace projektowe przyznano 600 milionów dolarów.
Amerykańskie wojska lotnicze oczekują wyposażenia samolotów prezydenckich w wojskowe systemy łączności i systemy samoobrony, lecz z instalacji do pobierania paliwa w locie zrezygnowano. Biały Dom podjął tę decyzję, aby ograniczyć koszt programu, przekraczający 4 miliardy dolarów. W lutym Donald Trump pochwalił się podczas jednego ze swoich wieców udanymi negocjacjami z szefostwem Boeinga, które przyniosły ponad miliard dolarów oszczędności. Prawdopodobnie właśnie wtedy tankowanie w locie wypadło z listy wymogów (zobacz też: Trump podkopał pozycję Boeinga w fińskim przetargu).
Dwa miesiące później Biały Dom przyznał, że oszczędności są „milionowe”, a nie „miliardowe”.
Dunford podkreślił, że możliwość tankowania w powietrzu jest kluczowa dla Air Force One. Samolot prezydencki służy bowiem jako awaryjny ośrodek dowodzenia w razie ataku na Stany Zjednoczone. Ograniczenie długotrwałości lotu oznaczać będzie zarazem ograniczenie możliwości pełnienia tej ważnej funkcji.
Zobacz też: Spór Boeinga z Kanadą dociera do Europy
(defensenews.com)