Na razie nie ma jeszcze w pełni wiarygodnego potwierdzenia, ale informacje krążące na kanałach telegramowych powiązanych z Kremlem i rosyjskimi siłami zbrojnymi zaczynają sugerować, iż ukraińska ofensywa w obwodzie kurskim może się zaraz przerodzić w ofensywę w obwodzie kurskim i briańskim. Jako pierwszy o sprawie poinformował kanał Wojennyj Oswiedomitiel.

Niedługo potem gubernator obwodu briańskiego Aleksandr Bogomaz oznajmił, że w rejonie klimowskim „zatrzymano próbę przedostania się ukraińskiej «grupy dywersynej» na terytorium Federacji Rosyjskiej”. W starciu z Ukraińcami górą mieli być funkcjonariusze służby pogranicznej FSB i żołnierze rosyjskich sił zbrojnych.

Bogomaz dodał, że „obecnie sytuacja w miejscu starcia została usta­bi­li­zo­wana i jest pod kontrolą regionalnego Dowództwa Operacyjnego”. Z kolei według kanału Opieracyja Z: Wojenkory Russkoj Wiesny Ukraińcy zaatakowali w sile zaledwie dwudziestu żołnierzy, a wymiana ognia trwała pół godziny.

Jak zwykle mgła wojny uniemożliwia nam stwierdzenie już teraz, co dokładnie się stało. Przede wszystkim (jak zwykle) nie wiadomo, czy faktycznie Ukraińców wyparto. Być może był to tylko niewielki rajd mający wprowadzić trochę zamieszania wśród decydentów odpowiedzialnych za obronę na kierunku kurskim, a napastnicy sami się wycofali. Jeśli faktycznie było ich tylko dwudziestu, trudno zakładać inny scenariusz.

Ale trudno oprzeć się pokusie skrytej w pytaniu: a co, jeśli to kolejny kierunek dużej ofensywy? Pamię­tajmy, że rozpoczynając natarcie w stronę Sudży, Ukraińcy przede wszystkim wykorzys­tali efekt zaskoczenia. Wzrok Kremla zwrócony był gdzie indziej (na Pokrowsk), a na domiar złego generał Walerij Gierasimow miał jakoby zameldować Putinowi, iż zauważone przygo­to­wania do ukraińskiej ofensywy to mistyfikacja lub dezinformacja.

I tak kiedy pododdziały ZSU wkroczyły do obwodu kurskiego, Rosjanie – w pierwszych godzinach głównie pogranicznicy – w ogóle nie byli gotowi na odparcie ataku. Choć minęły już ponad dwa tygodnie, wydaje się, że wciąż nie zdołali ustabilizować sytuacji, mimo pchnięcia na front tysięcy żołnierzy (inna sprawa, że wielu z nich to niedoświadczeni poborowi). Warto też zauważyć, że przez minione dwa tygodnie Gierasimow nie pokazywał się publicznie.

Oczywiście brawurowe i nieorto­dok­syjne manewry mają to do siebie, że na ogół działają tylko raz. Przeciwnik może się nadziać na takie chytre posunięcie, ale jeśli ma trochę oleju w głowie, wyciągnie wnioski i zabezpieczy się przed powtórką. Moskale, wbrew obiegowej opinii, nie są tacy głupi. Ale też wciąż nie uporali się ze skutkami chytrego manewru numer jeden i muszą kierować nowe siły do obwodu kurskiego.

Jeśli więc Ukraina ma jeszcze na luzie siły, które mogłaby przeznaczyć na atak w obwodzie briańskim, miałaby więcej do zyskania niż do stracenia. Nie chodzi bynajmniej o powtórzenie sukcesu z obwodu kurskiego. Ale nawet wtargnięcie na dziesięć kilo­metrów, ot – tak do wsi Czurowiczi, mogłoby mieć wymierny skutek. W obwodzie kurskim wybuchła przecież regularna panika, zarówno w kręgach cywil­nych, jak i wojskowych. Roz­prze­strze­nie­nie tej paniki może przynieść tylko korzyść, nawet jeśli miałaby się ograniczyć do tego, że Rosjanie przesuną kilka batalionów do obwodu briańskiego zamiast do kurskiego.

2025

Jak informuje Bloomberg, amery­kań­ska Agencja Wywiadu Departamentu Obrony (DIA) szacuje, iż zarówno Rosja, jak i Ukraina nie mają obecnie zasobów, które pozwoliłyby na zorganizowanie dużej ofensywy, a obecny kurs wojny prowadzi w kierunku impasu.

Według DIA Ukrainie brakuje przede wszystkim (wciąż!) amunicji artyleryjskiej. Jeśli ZSU w ogóle będą w stanie przeprowadzić dużą operację ofensywną, stanie się to najwcześniej za sześć miesięcy. Rosja jest w lepszym położeniu, jeśli chodzi o amunicję dla swojej artylerii – wystrzeliwuje około 10 tysięcy pocisków dziennie. Nie ma jednak środków, które pozwoliłyby wedrzeć się głębiej na terytorium kon­tro­lo­wane przez Ukrainę, na przykład w kierunku Charkowa. Przede wszystkim brakuje jej ludzi; ma ich dość, aby trzymać zajęty teren i drążyć front „atakami mięsnymi” w wybranych miejscach, ale na tym koniec. Według ukraińskich danych armia najeźdźcza straciła już 600 tysięcy zabitych, rannych i jeńców, podczas gdy do inwazji w lutym 2022 roku zebrała „tylko” około 100 tysięcy. Kolejna duża operacja wymagałaby zebrania przynajmniej kilkunastu tysięcy żołnierzy w (najważniejsze!) dobrze zorganizowanych oddziałach z gotowymi odwodami, a nie wzmoc­nio­nych kompaniach udających bataliony.

O możliwej kontrofensywie ukraiń­skiej wiosną 2025 roku słyszeliśmy już wcześniej. Termin ten wskazywał również amerykański doradca do spraw bez­pie­czeń­stwa narodowego Jake Sullivan w maju tego roku, tuż po odblokowaniu amerykańskiego pakietu pomocowego o wartości 60,8 miliarda dolarów. Sullivan tonował wówczas nastroje, zaznaczając, iż w najbliższym czasie wciąż należy się spodziewać postę­pów armii najeźdźczej, ponieważ niezależnie od skali i tempa amerykańskiej pomocy „nie można tak natychmiast przestawić przełącznika”. Plan na rok 2024 zakładał więc ustabilizowanie frontu i nieznaczne postępy Rosjan na wybranych przez nich kierunkach natarcia, ale zero dużych operacji w jednym i drugim kierunku.

Trzeba podkreślić, że Sullivan nie pomylił się w fundamentalnym sensie swoich przewidywań. Owszem, nikt nie spodziewał się tego, czego Ukraińcy dokonali w obwodzie kurskim (a Kijów z premedytacją izolował sojuszników od planów operacji). Ale wciąż jest to stosunkowo małe przed­się­wzię­cie, w którym klu­czową rolę odgrywa rozpoz­nanie walką, a poszczególne pod­od­działy wycofują się, jeśli natrafią na zbyt silny opór. Dużą operacją byłaby na przykład kolejna kontr­ofen­sywa zaporoska, obliczona na wyzwolenie co najmniej kilkunastu tysięcy kilo­metrów kwadra­towych.

Nalot na Moskwę

Nocą z 20 na 21 sierpnia nad Moskwę dotarło kilkanaście ukraińskich dronów z „wyprawy bombowej” liczącej łącznie około pięć­dzie­się­ciu bezzałogowych aparatów latających. Był to prawdopodobnie największy w tej wojnie nalot na stolicę Federacji Rosyjskiej. Według danych rosyjskiego ministerstwa „obrony” zestrzelono czterdzieści pięć dronów, z czego połowę nad obwodem briańskim (co każe zadać kolejne pytanie: jak wiele z nich było tam w związku z wyda­rze­niami opisywanymi powyżej?). Burmistrz Moskwy Siergiej Sobianin poinformował o zestrzeleniu dziesięciu dronów nad miastem i w jego okolicach.

Serwis The War Zone uzyskał infor­macje na temat tej operacji bez­po­śred­nio u jej orga­ni­za­to­rów. Szef Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Kyryło Budanow potwierdził, że celem były między innymi baza lotnicza Olenja (dziewięć­dziesiąt kilo­metrów od Murmańska), baza Millerowo w obwodzie rostowskim oraz moskiewski port lotniczy Ostafjewo i znajdujący się opodal (kilka kilometrów na południe) ośrodek rozpoznania radio­elek­tro­nicz­nego.

Na razie Budanow nie ma (albo też nie chciał ujawniać) dokładnych informacji o dokonanych znisz­cze­niach. Nagrania opublikowane w internecie dowodzą jednak, iż operacja zakończyła się częściowym sukcesem. Niemniej TWZ zwraca uwagę, że system FIRMS, monitorujący pożary za pomocą satelitów, nie wykrył pożarów ani w Millerowie, ani w Ostafjewie. FIRMS (Fire Information for Resource Management System) służy nominalnie do wykrywania pożarów lasów, ale wojna w Ukrainie sprawiła, że znalazł on dodatkowe zastoso­wanie. Budanow zaznaczył jednak, iż Ostafjewo było celem jedynie dla odciągnięcia uwagi rosyjskiej obrony przeciw­lotniczej.

Budanow pochwalił się również skutkami ataku na bazę Sawaslejka w obwodzie niżno­nowo­grodz­kim, prze­pro­wa­dzo­nego 16 sierpnia. Co do tego, że ukraińskie drony uderzyły w bazę, nie było wątpliwości, ale nie mieliśmy żadnych konkretnych informacji co do skutków operacji. Według Budanowa zniszczono jeden myśliwiec przechwytujący MiG-31 i dwa samoloty transportowe Ił-76. Wciąż nie ma niestety żadnych materiałów wizualnych, które by to potwierdziły.

Jak widać na poniższym nagraniu, drony wysłane w kierunku Olenji to przebudowane samoloty ultralekkie, konkretnie produkowane w Ukrainie Aeroprakty A-22. Szerzej o użyciu konstrukcji tego typu pisaliśmy w tym artykule.

Pomoc z Niemiec

Pod koniec lipca rząd w Berlinie zaakceptował nowy pakiet pomocy wojskowej dla Ukrainy. Ma on objąć: osiem czołgów pod­sta­wo­wych Leopard 1A5, dostarczanych wspólnie z Danią, 21 tysięcy sztuk amunicji kalibru 35 milimetrów dla samo­bież­nych zestawów prze­ciw­lot­ni­czych Gepard, dwa wozy zabez­pie­cze­nia technicznego Bergepanzer 2, dziesięć bez­za­ło­go­wych jednostek nawodnych, dziesięć radarów obserwacji pola walki, blisko 25 tysięcy hełmów i jeden szpital polowy.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby na scenę nie wkroczył minister finansów Christian Lindner. Dziennik Frank­furter Allgemeine Zeitung dotarł do datowanego na 5 sierpnia listu wysłanego przez Lindnera do resortów obrony i spraw zagra­nicz­nych. Minister finansów grozi, a może ostrzega, że w przypadku niezna­le­zie­nia nowych źródeł finansowania pomocy dla Ukrainy będzie blokował kolejne pakiety. Wprawdzie Lindner zastrzega, że dotychczas zaakcep­to­wane programy pozostaną w mocy, a publicznie ostrzega przed konsek­wen­cjami zwycięstwa Rosji, ale wrażenie zostało fatalne.

Jedno niemieckiemu ministrowi trzeba oddać – budżet Niemiec nie jest z gumy, a wydatki rosną. Jeśli Berlin ma szybko i sprawnie zwiększyć budżet wojskowy i nie tylko, konieczna jest reforma systemu podatkowego.

Jest też dobra wiadomość. Kolejny pakiet pomocy zapowiedziała Dania. Kijów ma otrzymać 783 miliony koron (450 milionów złotych), które zostaną przeznaczone na zakup produktów ukraińskiego przemysłu zbro­je­niowego.

Obwód kurski

Ukraińskie wojska systematycznie niszczą mosty na rzece Sejm, te stałe i te pontonowe, stawiane w reakcji na bieżące działania. Tym sposobem udało się odciąć prawdopodobnie 2–3 tysiące rosyjskich żołnierzy, którzy nie mają nadziei ani na składny odwrót, ani na otrzymanie posiłków mogących umożliwić wytrzymanie naporu Ukraińców.

Sejm będzie teraz cennym sojusz­ni­kiem Ukrainy. Jeśli poprowadzić linię od miejsca, w którym rzeka przecina granicę rosyjsko-ukraińską, następnie wzdłuż koryta do Korieniewa, a stamtąd na południe do granicy i z powrotem do punktu wyjścia, otrzy­mamy obszar mający 750 kilo­metrów kwadra­towych powierzchni i doskonale zabez­pie­czony od północy właśnie przez rzekę.

ZSU jeszcze nie prowadziły tam działań. Snagost – na południowy wschód od Korieniewa – to najdalej na zachód wysunięty punkt objęty dotychczasowymi natarciami. Zajęcie obszaru na wschód od Snagosci byłoby pożądane, ale pchać się dalej na wschód raczej nie ma sensu. Lepiej byłoby uderzyć od zachodu, właśnie od tego miejsca, gdzie Sejm przecina granicę rosyjsko-ukraińską, czyli od Ryżiwki po stronie ukraińskiej i Tiotkina po rosyjskiej.

Niektóre prokremlowskie kanały na Telegramie mówią, że takie natarcie już ruszyło. Inne uspokajają, że jeszcze nie. Ale nie ma wątpliwości, że ukraińska artyleria i lotnictwo atakują cele w tym rejonie. Natarcie na kierunku tiotkińskim wydaje się tylko kwestią czasu.

Jak robić sobie pod górkę

Na koniec przyjrzyjmy się jeszcze artykułowi z dzisiejszego The Wall Street Journal. Thomas Grove wskazuje, że wiosną tego roku generał pułkownik Aleksandr Łapin rozwiązał radę odpowiedzialną za ochronę granicy w obwodzie kurskim. Zda­niem Łapina siły zbrojne same były w stanie uporać się z każdym zagrożeniem i nie potrzebowały żadnego dodatkowego wsparcia. Grove zwraca przy tym uwagę, że Łapinowi brakowało ludzi, co od początku stawiało go w niekorzystnym położeniu w starciu z Ukraińcami, ale dlatego tym bardziej powinien był korzystać ze wszelkiej możliwej pomocy spoza sił zbrojnych. Tymczasem zgubiło go typowe dla kremlowskiej (i okołokremlowskiej) wierchuszki odklejenie od rzeczywistości. Rada, którą Łapin uznał za niepotrzebną, byłaby w stanie koordynować działania wojska, ministerstwa spraw wewnętrznych, ministerstwa spraw nadzwyczajnych i Federalnej Służby Bez­pie­czeń­stwa. A tak – każdy sobie rzepkę skrobał, a Ukraińcy jakby nigdy nic dotarli do Sudży.

Czeczeński watażka Ramzan Kadyrow domagał się publicznie degradacji Łapina i wysłania go na front z karabinem w rękach. Ale osobista armia Kadyrowa także dała ciała. Kadyrowcy zajmowali się łupieniem rosyjskich sklepów, a jeśli już pokazywali się na froncie, to dawali drapaka, jeśli tylko sytuacja wskazywała, iż może im stać się krzywda.

Rzecz jasna, nie jest to nic nowego. Już w trzecim miesiącu wojny doszło do incydentu, w którym około pięćdziesięciu żołnierzy rosyjskich z Buriacji (przy granicy z Mongolią) otworzyło w nocy ogień do kadyrowców. Czeczeni zyskali sobie nienawiść Buriatów dekownictwem, grożeniem im śmiercią za miganie się od walki i rozkradaniem łupów rozkradzionych wcześniej przez tychże Buriatów po ukraińskich domach.

56-ta okrema motopichotna bryhada