No dobrze, „prą” to być może nazbyt entuz­jas­tyczne określenie, ale wszelkie dostępne infor­macje sugerują, iż operacja ZSU w obwodzie kurskim bynajmniej nie dobiegła końca. Przeciw­nie – Rosjanie wprawdzie do pewnego stopnia zwarli szyki (tak na polu walki, jak i na niwie propagandowej), ale wciąż nie potrafią skonsolidować obrony. A Ukraińcy wykorzystują tę sytuację z szerokim uśmiechem na ustach.

Mało tego, ukraińskie władze okupacyjne (jak to dziwnie brzmi po dwóch i pół roku wojny, w której tylko Rosjanie cokolwiek okupowali) zaczynają ustanawiać własne porządki i powołali do życia komen­danturę wojskową, która ma odpowiadać za administrację na tym obszarze. Będzie ona sprawować pieczę na mniej więcej 1000 kilo­metrów kwadra­towych rosyjskiej ziemi i 82 miejscowościami – głównie maleńkimi wsiami.

Z jednej strony decyzja o utworzeniu takiego organu jest czysto prag­ma­tyczna. Ktoś po prostu musi tym wszystkim zarządzać, nawet po ewakuacjach mieszkają tam przecież tysiące ludzi. Ale jest też wymiar propagandowy. Masowe zbrodnie rosyjskie z pierwszych tygodni inwazji trochę zatarły się w pamięci świata, ale na pewno nie w pamięci Ukraińców i ich najbliższych sojuszników. Ukraińcy będą mogli tym sposobem zaprezentować jaskrawy kontrast: „ich oku­pa­cja to seryjne mordy, gwałty i grabieże, a nasza to…” Cóż, przyszłość pokaże, co dokład­nie, ale na pewno nie seryjne mordy, gwałty i grabieże.

Na czele komendantury postawiono generała dywizji Eduarda Mychaj­ło­wycza Moskalowa, który do tej pory, od ponad roku, kierował ugrupowaniem „Odessa”.

W najbliższych tygodniach władze okupacyjne będą miały pełne ręce roboty. Ludność, która pozostała na terenach okupowanych, jest praktycznie pozbawiona dostępu do normalnych udogodnień, z dostępem do żywności i bieżącej wody włącznie. Owszem, poza dużymi miastami Rosja w tych dziedzinach zawsze słabowała na tle Europy Wschodniej, ale teraz sytuacja jest krytyczna. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że Ukraińcy będą musieli skierować tam pomoc humanitarną.

Na pierwszej linii

Północna szpica ukraińskiego natarcia jest około 15 kilometrów od Lgowa, który z kolei leży 20 kilometrów na zachód od Kurskiej Elektrowni Jądrowej (ta zaś – niecałe 40 kilometrów od miasta Kursk). Przebiega tam niewielka rzeka Sejm, która w razie potrzeby mogłaby posłużyć jako fundament ukraińskiej obrony.

Nasz ulubiony ukraiński dziennikarz Jurij Butusow pisze: „Zdobycie wsi Wniezapnoje potwierdza rozszerzenie strefy działań bojowych w połud­niowo-wschodniej części rejonu korieniewskiego. Do granicy z sąsiednim rejonem głuszkowskim jest stąd zaledwie 2,5 kilometra”.

Dziś Lgow został ostrzelany. Celem podobno była (albo miała być) jedna z dwóch stacji kolejowych. Jak na ironię, jedna z nich nazywa się Lgow Kijowski. Miejscowość ta stała się z konieczności hubem logistycznym używanym przez siły mające zatrzymać północną szpicę ukraińską. A wczoraj The Moscow Times informował, że w rejonach graniczących z Ukrainą i Białorusią doszło do załamania systemu transportu kolejowego.

Nowo wykonane zdjęcia satelitarne dowodzą, że Rosjanie przygotowują linię okopów. Szkopuł w tym, że znajduje się ona 45 kilometrów od granicy. To mniej więcej tyle co z Ukrainy do Lgowa, ale poza tym jednym kierunkiem Ukraińcy jeszcze nigdzie nie wdarli się na tyle głę­boko. Na razie umocnienia te są prowizoryczne, ale jeśli mamy do czynienia z prze­myś­la­nym przed­się­wzię­ciem, a nie z panikarską reakcją kogoś na niższym szczeblu, można oczekiwać, że wkrótce okopy rozrosną się w kompleksową strukturę, podobną do tej, na której Ukraińcy połamali sobie zęby w ubiegłym roku na Zaporożu.

Ukraińcom udało się też zdobyć sztab rosyjskiej 60. Brygady Strzelców Zmotoryzowanych. Kilku żołnierzy nagrało tam humorystyczny filmik, w którym parodiują moskalskich sztabowców. Sprawa ma jednak bardzo poważny wymiar: to potencjalnie bezcenne źródło informacji.

Jeńcy

Trzeba też zwrócić uwagę, że Ukraińcy biorą wielu jeńców. Dziś ogłoszono pojmanie stu kolejnych. Są to na ogół dość młodzi mężczyźni i, co bardzo istotne w rosyjskim kontekście, Słowianie, a nie Azjaci. Z perspektywy Putina to bardzo ryzykowna sytuacja. Jego władza opiera się wprawdzie na resortach siłowych, ale jednocześnie istnieje ciche porozumienie z obywatelami: ludność rosyjska (słowiańska) z wielkich miast, głównie Moskwy i Petersburga, ma być chroniona przed niepomyślnymi skutkami decyzji Putina i ma żyć we względnym dobrobycie. Jeśli coś się zepsuje, ciężar tej sytuacji ma być przerzucany na Słowian z mniejszych ośrodków, a przede wszystkim na ludność Kaukazu i Azji Środkowej.

O tym, że prości rosyjscy żołnierze wciąż skarżą się na niekom­pe­tent­nych dowódców, nawet nie ma co wspominać.

Radio Swoboda informuje:

żadne linie obronne nie będą wystarczająco skuteczne bez nasycenia ich personelem, z czym obie strony wojny mają problem. Jednym z celów operacji Ukraińców może być próba odciągnięcia sił rosyjskich z obwodu charkowskiego i kierunku pokrowskiego w Donbasie. Dowody na ich przeniesienie stamtąd, chociaż są rzadkie, rzeczywiście istnieją. Jednocześnie Rosja zdecydowała się na wykorzystanie w obwodzie kurskim bardzo młodych żołnierzy pobo­ro­wych. To oni przyjęli na siebie główny atak ZSU pod Sudżą w dniach 6–7 sierpnia, a kilkudziesięciu z nich szybko dostało się do ukraińskiej niewoli. Teraz krewni pobo­ro­wych z innych obwodów Rosji zaczęli donosić o przeniesieniu – zarówno już zrealizowanym, jak i planowanym – do obwodu kurskiego. Aktywnie piszą o tym na portalach społecznościowych, kontaktują się z mediami i proszą o pomoc działaczy na rzecz praw człowieka.
Grigorij Swierdlin, założyciel projektu „Idźcie lasem”, który pomaga Rosjanom uniknąć udziału w wojnie, powiedział Radiu Swoboda, że zgodnie z prawem żołnierz poborowy może zostać wysłany do działań wojennych pod dwoma warunkami: odsłużył co najmniej cztery miesiące i przeszedł szkolenie wojskowe. Większość poborowych, którzy w ostatnich dniach sami lub za pośrednictwem bliskich zwrócili się o pomoc do „Idźcie lasem”, została powołana wiosną 2024 roku.

Jeśli operacja w obwodzie kurskim wymusi na rosyjskim Gensztabie kierowanie na front dużej liczby młodych pobo­ro­wych, a już zwłaszcza moskwian i peterburżan, grozi to wybuchem niepokojów społecznych. Rzecz jasna, nie należy zakładać, że tak po prostu zakończy się to obaleniem Putina, ale obecnie sytuacja Rosji jest tak niepewna, jak nie była od dobrych dwóch lat. I nawet niewielkie zakłócenia w funkcjonowaniu państwa mogą mieć nieproporcjonalnie poważne skutki.

Nie da się ukryć, że w rosyjskich władzach panują minorowe nastroje, chociaż oficjalny przekaz każe podnosić wszystkich na duchu. Pełniący obowiązki gubernatora obwodu kurskiego Aleksiej Smirnow napisał na Telegramie:

W tym trudnym czasie obwód kurski otrzymuje pomoc z całej Rosji, jesteśmy szczerze wdzięczni każdemu regionowi i każdej osobie za wsparcie. Od władz Moskwy przybył jeden z największych transportów: ponad 430 ton pomocy huma­ni­tar­nej, w tym woda butel­ko­wana, żywność, naczynia, namioty, śpiwory, łóżka, pościel, odzież, buty i sprzęt AGD. […] W imieniu swoim i wszystkich mieszkańców Kurska wyrażam głęboką wdzięczność wszystkim regionom Rosji, departamentom federalnym i wszystkim, którzy nie stanęli z boku. Jesteśmy jedną rodziną, wspólnie pokonamy to wyzwanie!

Z kolei kanał propagandowy Dwa majora oznajmia, iż „wrogie pojazdy opancerzone są niszczone dzie­siąt­kami dziennie”.

Friendly fire

Mało prawdopodobne, aby niszczono aż dziesiątki pojazdów dziennie, ale ile by ich nie było, co najmniej część to pojazdy rosyjskie. Odnotowano już co najmniej trzy przypadki niszczenia rosyjskiego sprzętu przez rosyjskie śmigłowce i artylerię (o czym pisaliśmy w poprzednim sprawo­zdaniu). Dziś pojawiło się kolejne takie nagranie, tym razem wykonane przez śmigłowiec uderzeniowy Ka-52.

Niestety kadr jest obcięty u dołu, ale chyba możemy się zgodzić, że te cyfry na samym dole pośrodku, z których uchowała się tylko górna część, to 7,8 – a później 7,7 i 7,6 et cetera. Ta liczba określa odległość do celu wyliczoną przez pokładowy dalmierz laserowy.

Trzeba jednak mieć na uwadze, że straty są po obu stronach. Rosjanie już pięć dni temu przekonywali, że Ukraińcy stracili 1350 zabitych i 29 czołgów. Jest w tym oczywiście sporo przesady, którą widać zwłaszcza teraz, z perspektywy czasu. Niemniej Ukraińcy byli zmuszeni do stoczenia kilku małych, ale zaciętych bitew, które nie mogły się obyć bez strat. Do jednej z nich doszło we wsi Kauczuk, 25 kilometrów na południe od Lgowa. Do kolejnej – we wsi Kamysznoje na południowy wschód od Sudży. Ta ofensywa to nie jest rajd plutonu „specjalsów” na zaplecze przeciwnika, ale prawdziwa, zakrojona na (względnie) dużą skalę ofensywa i takie też będą straty.

Dziś Moskalom udało się także zniszczyć jedną wyrzutnię HIMARS, prawdopodobnie za pomocą pocisku Iskander.

Rozbity Tu-22M3

Dziś w rejonie czeremchowskim w południowej części obwodu irkuckiego. Według rosyjskiego ministerstwa „obrony” tuż po starcie z bazy lotniczej Biełaja w maszynie wystąpiła usterka lewego silnika. Wkrótce potem wybuchł pożar, który zmusił załogę do katapultowania się. (Aktualizacja 16 lipca: jeden członek załogi zginął, trzej przeżyli).

W toku wojny w Ukrainie Moskale stracili już co najmniej trzy Tu-22M3. Pierwszy został zniszczony (a przy­naj­mniej poważnie uszkodzony) przez Ukraińców 5 grudnia 2022 roku w ataku na bazę Diagilewo pod Riazaniem za pomocą drona Tu-141 Striż. Drugi zniszczono w podobny sposób w bazie Sołcy-2 w sierpniu 2023 roku, a trzeci rozbił się w Kraju Stawro­pol­skim – również wskutek awarii silnika – w kwietniu tego roku. Ten ostatni rzekomo został strącony przez funkcjonariuszy ukraińskiego wywiadu działających na rosyjskim zapleczu, ale brak dowodów, które potwierdziłyby tę wersję.

Pociski dla Ukrainy

Jak informuje serwis Politico, admini­stracja Bidena dopuszcza wysłanie nad Dniepr pocisków manewrujących AGM-158 Joint Air-to-Surface Standoff Missile (JASSM), które mogłyby zostać podwieszone pod myśliwcami F-16 Fighting Falcon. Na razie nie zapadła jeszcze decyzja w tej sprawie, ale miały już ruszyć prace nad załatwieniem dostaw od strony proceduralnej. A to już dużo, jeśli wziąć pod uwagę, jak niechętnie odnosił się Waszyngton do przeka­zania Ukraińcom uzbrojenia tej klasy.

Wykorzystajmy tę okazję, aby pochy­lić się nad poniższym nagraniem. Po raz pierwszy Ukraińcy pokazali w takich szczegółach użycie kierowa­nych pocisków rakieto­wych Armement Air-Sol Modulaire (AASM) Hammer. Na filmie widać między innymi specjalną belkę uzbro­jenia, dzięki której możliwa była integracja Hammerów z MiG‑ami‑29, a także z Su-25. AASM to w istocie pakiet napro­wa­dza­jący dla bomb swobodnie spadają­cych, podobny do amerykań­skiego JDAM‑a, tyle że wyposa­żony również w silnik rakietowy, prze­ob­ra­ża­jący bombę w pocisk i zwięk­sza­jący jej zasięg. Modułowość AASM pozwala na różne sposoby napro­wa­dza­nia: za pomocą GPS, na odbite światło lasera lub termo­wizyjnie.

Zastosowana tu metoda ataku pozwala na zmini­ma­li­zo­wanie zagro­żenia ze strony nie­przy­ja­ciel­skiej obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Statek powietrzny wykonuje większość dolotu poniżej pola widzenia stacji radiolokacyjnych i wznosi się jedynie do odpalenia. A wypuszczenie bomb czy pocisków na wznosze­niu zwiększa ich zasięg. Zarówno Ukraińcy, jak i Rosjanie stosują ją rutynowo, zresztą nie tylko w przypadku samolotów, ale też śmigłowców uderzeniowych.

Film opublikowano w hołdzie kapitanowi Ołeksandrowi Myhuli, który poległ 12 sierpnia w wieku 27 lat. To właśnie on jest pilotem odpalającym te Hammery.

Alex Beltyukov – RuSpotters Team, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported