Po raz pierwszy od rozpoczęcia ofensywy w obwodzie kurskim cywilni i wojskowi zwierzchnicy ukraińskich sił zbrojnych otwarcie opowiedzieli o tym, co się dzieje. Głównodowodzący ZSU Ołeksandr Syrski zameldował prezydentowi Zełenskiemu, iż ukraińskie siły okupują już ponad tysiąc kilometrów kwadratowych rosyjskiego terytorium (chociaż trzeba poczynić zastrzeżenie: otwarcie dostępne informacje potwierdzają maksymalnie połowę tej liczby). Było to na dobrą sprawę pierwsze oficjalne potwierdzenie ze strony Kijowa, iż ZSU zorganizowały tam „coś dużego”.

Centralizacja władzy na Kremlu daje się teraz we znaki ludności obwodu kurskiego. Kreml bowiem wciąż nie wie, jak reagować – ani w przestrzeni informacyjnej, ani na froncie – mimo że minął już tydzień. A brak kon­kret­nych sygnałów z góry (trudno za takowe uznać rozkazy, aby „uporać się z kryzysem”) sprawia, że niższe szczeble są jak dzieci we mgle (wojny). Jedynym wymiernym skutkiem działań władz rosyjskich jest… ewakuacja ludności cywilnej. Ze strefy zagrożonej walkami oficjalnie uciekło 121 tysięcy cywilów, ale w praktyce liczba ta na pewno jest większa przynajmniej o kilkanaście tysięcy. Dla porównania: w Kursku mieszka około 400 tysięcy ludzi.

No i skoro o Kursku mowa, warto zwrócić uwagę na dzisiejsze orędzie Wołodymyra Zełen­skiego. Prezydent Ukrainy nawiązał do zatonięcia okrętu podwodnego Kursk (akurat dziś przypada 24. rocznica tego wydarzenia), przypominając, że katastrofa ta była symbolicznym początkiem rządów Putina w Rosji. A teraz Kursk – miasto – ma dopro­wadzić do ich końca.

Nie ma już wątpliwości, iż po kilku dniach walk ZSU opanowały Sudżę, 6‑tysięczne miasto leżące niespełna dziesięć kilometrów od granicy. Nie było ono silnie bronione, ale Ukraińcy wyraźnie chcieli zminimalizować straty po swojej stronie. Prawdo­po­dob­nie w toku walk zniszczona została znajdująca się opodal Sudży stacja pomiaru gazu, która wchodzi w skład gazo­cią­gu „Braterstwo”. Sam gazociąg funkcjonuje jednak dalej. Rosjanie oficjalnie przyznali się do utraty dwudziestu ośmiu miejscowości.

Mgła wojny pozostaje gęsta, a najlepszym źródeł informacji o ukraińskich postępach w obwodzie kurskim wciąż pozostają rosyjscy milblogerzy na Telegramie (chociaż wyraźnie widać zwarcie szyków i przynajmniej częściowe ujednolicenie przekazu). Ale zanim przyjrzymy się ich komentarzom, zacytujmy naj­pierw jednego z naszych ulubionych analityków, Toma Coopera. Pisze on następująco:

to, że zarówno Ukraińcy, jak i ich zachodni „sojusznicy” są zmęczeni wojną (a ukraińscy żołnierze tym bardziej), nie oznacza, że „Ukraińcy muszą teraz przestać walczyć” ani że „na pewno przegrają wojnę”, a zwłaszcza nie oznacza, że „nie są w stanie prowadzić działań ofensywnych”. Z kolei to, że prowadzą ofensywę w głąb Rosji, nie oznacza auto­ma­tycz­nie, iż przywódcy polityczni i wojskowi mają jasne koncepcje co do poten­cjal­nych skutków poli­tycz­nych, dyplo­ma­tycz­nych, gospo­dar­czych, wojskowych itd.
Czasami na wojnie zdarzają się sytuacje, w których prowadzi się konkretne operacje nie dla zajęcia terytorium czy jakiegokolwiek innego powodu, ale „tylko” dla zniszczenia jak największej ilości nie­przy­ja­ciel­skiej siły żywej i sprzętu.

Cooper – przypomnijmy – wyrobił swoją markę, pisząc o arabskich MiG-ach. Ma rozległe znajomości nie tylko w siłach powietrznych państw arabskich, ale także w Rosji i innych państwach byłego ZSRR. Najwyraźniej w ostatnich dniach rozmawiał z niektórymi z nich, gdyż pisze również:

Co najmniej jednego wrażenia nie da się uniknąć. Niektórzy są tak oszołomieni, tak zaskoczeni „brawurową” ukraińską „inwazją”, że nie są w stanie ogarnąć jej umysłem. Nie rozumieją, że to się dzieje. Dotyczy to nie tylko osób prywatnych, oficerów weteranów sił zbrojnych i sił powietrznych, ale także ich dowódców w służ­bie czynnej. Są tak zasko­czeni, tak zszokowani, że trudno to opisać. […]
Skutkiem jest panika i system dowodzenia pogrążony w chaosie. W ciągu ostatnich kilku dni zdarzyło się więcej niż raz, że para Su-25 zbombardowała kolumnę własnych wojsk (jak stało się to w dobrze znanym wypadku z 7 sierpnia, gdy trafiona została kompania z 488. Pułku Strzelców Zmoto­ry­zo­wa­nych). Na razie jest to de facto norma. Gensztab nie ma pojęcia, kto gdzie jest. […] Dochodzi do tylu starć swoich ze swoimi, że nie będę zaskoczony, jeśli się okaże, iż rosyjskie siły zbrojne straciły co najmniej tyle samo czołgów i żołnierzy od ognia bratobójczego i nalotów co od ostrzału Ukraińców. Tak dla przykładu: dziś rano załogi śmigłowców uderzeniowych Ka-52 zdziesiątkowały rosyjską baterię artylerii gnaną na pole walki ze wschodu.

Swoistym objawem paniki Moskali są też wydarzenia w Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, gdzie okupanci wczoraj wywołali pożar. Mimo że na pierwszy rzut oka sytuacja wyglądała groźnie, okazało się, że Rosjanie podpalili stos opon w wieży chłodniczej. Nie wystąpiło żadne zagrożenie radiologiczne, ale trudno nie dopatrywać się tu ostrzeżenia. Jedna z kilku ukraińskich szpic zbliża się bowiem do Kurskiej Elektrowni Jądrowej, leżącej niedaleko na wschód od Lgowa.

Podkreślmy: zbliża się. Poniższy filmik mający świadczyć o wkro­cze­niu do miejsco­wości czy wręcz o jej zajęciu naj­praw­do­po­dob­niej jest dezin­for­macją. Niemniej ukraińskie pododdziały rozpoznawcze naprawdę działają w tej okolicy. A Moskale prawdopodobnie okopują się w pobliżu elektrowni i zamierzają jej bronić. Starają się wobec tego zakomunikować Ukraińcom, iż nie zawahają się przed doprowadzeniem do katastrofy nuklearnej.

Nie wypada nie odnotować pewnego polskiego wkładu w tę operację. Filmy i zdjęcia pojawiające się w internecie dowodzą, że w obwodzie kurskim pojawiły się czołgi PT-91 Twardy, a także pochodzące z zasobów naszego wojska bojowe wozy piechoty BMP-1 i kołowe transportery opancerzone Rosomak.

Zwróćmy też uwagę na wyjątkowo ciekawy artykuł, który pojawił się wczoraj w The Financial Times, którego dziennikarze rozmawiali z ukraińskimi żołnierzami biorącymi udział w operacji. Jeden z nich, Konstantyn, podkreślił jej zbawienny wpływ na morale. Drugi, Denys, zapowiedział, iż ZSU podążą jeszcze dalej w głąb Rosji.

A co słychać u milblogerów? Propa­gandowy kanał telegramowy Dwa majora informuje, że:

Koordynować działania ugrupowania rosyjskich sił zbrojnych w obwodzie kurskim z organami ścigania i władzami lokalnymi będzie asystent prezydenta, gienierał-połkownik Diumin. Dziś otrzymał wszystkie uwagi wstępne od Naczelnego Wodza i być może dotarł już do Kurska. Powiedzieć, że to bardzo poważny etap w życiu Aleksieja Giennadjewicza, to nic nie powiedzieć. Towarzyszu dowódco, powodzenia! Aleksieju Giennadjewiczu, jesteśmy gotowi wykonać wszystkie przydzielone zadania!

Aleksiej Giennadjewicz Diumin jest członkiem komisji wojskowo-przemysłowej. Urodził się w 1972 roku właśnie w Kursku.

Bodaj najsłynniejszy kanał milblo­gerski Fighterbomber stara się dodawać otuchy swoim czytelnikom, pisząc, że piloci rosyjscy „pozdrawiają chochłów [wulgarne określenie Ukraiń­ców] na wszystkich kierunkach”.

Kanał portalu Readovka (który jest na ogół nie tyle prokremlowski, ile ogólnie nacjo­na­lis­tyczny) usiłuje przekonać swoich czytelników, że ukraińscy żołnierze „zajmują się sianiem paniki wśród ludności cywilnej”, a „armia rosyjska wybija z obszaru przygranicznego jedne DRG po drugim i adekwatnie reaguje na strategię obraną przez wroga”.

Wreszcie Władisław Szurygin z kanału Ramzaj pisze najbardziej konkretnie:

Walki trwają od siedmiu dni, głównie w rejonie sudżańskim. Wróg nie był w stanie przerzucić tutaj swoich głównych rezerw; działa w małych grupach, próbując okrążyć Sudżę. Wróg nie odważył się zaatakować innego miasta rejonowego, Rylska. […] Próby natarcia ZSU na rejon biełowski wywołały duży hałas. W trzech punktach toczą się tam walki. […] Inicjatywa taktyczna po naszej stronie.

Rejon biełowski, o którym pisze Szurygin, leży na południe od Sudży. Istotnie, z frontu dochodzą wieści o kolejnej ukraińskiej szpicy, która wbiła się w położony dalej na południe spokojny dotąd odcinek granicy.

Nie ma wątpliwości, że ktoś ściągnął smycz milblogerom i zapewne jutro, najdalej pojutrze ich wiarygodność wróci do wcześniejszego poziomu. Ale końcowy wniosek (bottom line, jak powiedzieliby Amerykanie) jest taki, że główne siły ukraińskie wciąż posuwają się naprzód. Dalekie rajdy pododdziałów rozpoznawczych (czy też grup dywersyjnych, jak chcieliby Moskale) mają sens tylko jako czynnik wspierający zasadnicze natarcie.

Kijów wciąż prosi Amerykanów o zgodę na użycie pocisków ATACMS do rażenia celów na terytorium Federacji Rosyjskiej, a nie tylko w okupowanej Ukrainie. Dzięki nim ZSU mogłyby niszczyć zaplecze logistyczne sił kierowanych na pole walki w obwodzie kurskim. Siły te zdołały stępić ukraińskie natarcie, ale na razie nie zdołały go zatrzymać. Pozbawione dostaw paliwa i amunicji, będą skazane na kolejne porażki. Jeśli zaś Ukraińcy zdołają utrzymać zaopatrzenie swoich pododdziałów na koniecznym poziomie, będą mogły dalej wykorzystywać chaos w rosyjskim systemie dowodzenia.

Pamiętajmy, że wszystkie dotych­cza­sowe – ograniczone, ale jednak – sukcesy rosyjskiego przeciwdziałania osiągnięto siłami zebranymi na chybcika, trochę na wzór wehrmachtowskich Kampfgruppen. W ten sposób można się bronić, można spowalniać natarcia, ale rosyjska duma (małe „d”) oczekuje odbicia świętej rosyjskiej ziemi z rąk okupantów. Do tego potrzeba już będzie zorganizowanych sił i koordynacji między formacjami. A jeżeli jeszcze do tego potwierdzą się informacje o natarciu w rejonie biełowskim, Moskale staną przed trudną decyzją: czy zacząć masowo ściągać pododdziały z frontu w Ukrainie?

Lankijscy najemnicy

Pochylmy się jeszcze nad sprawą, która wprawdzie nie jest nowa, ale gdy była – przeszła prawie nieza­uwa­żona. Otóż od kilku miesięcy pojawiały się doniesienia o poszukiwaniu przez rząd Sri Lanki swoich obywateli, którzy mieli podpisać kontrakt i wyjechać na wojnę w Ukrainie. Sprawa ma dotyczyć około 450 osób, w tym wielu mających za sobą służbę wojskową. Podpisanie kontraktu miało być sposobem na wyrwanie się z biedy i poprawę warunków bytowych swoich rodzin. Teraz jednak mężczyźni, którzy zdecydowali się na ten krok, w większości zaginęli bez wieści.

27 czerwca rząd w Kolombo wezwał do wypłaty odszkodowań za śmierć siedemnastu Lankijczyków, którzy zginęli na froncie, i za nieokreśloną liczbę rannych oraz do pomocy w zlokalizowaniu i zwolnieniu z kontraktów pozostałych obywateli. W celu uregulowania tych kwestii zaproponowano powołanie komisji składającej się z przedstawicieli Rosji, Sri Lanki i Ukrainy. Walczące strony odpowiedziały pozytywnie na apel, jednak przejście od politycznych deklaracji do konkretnych działań pozostaje nadal odległe.

Sytuacja Lankijczyków stanowi połączenie opisywanej przez nas rekrutacji prowadzonej w Indiach i Nepalu. Część weteranów miała wyjechać z własnej woli kuszona wysokimi (w porównaniu z tymi w kraju) zarobkami. Inni, szczególnie ci, którzy wybrali Rosję, liczyli również na możliwość wywalczenia dla siebie i bliskich nowego obywatelstwa. Część miała jednak, zgodnie z modelem zastosowanym w Indiach, zostać oszukiwana przez fasadowe agencje pracy, które kierowały ich wprost na front.

Nie wiadomo, ilu dokładnie Lankij­czyków walczy. W maju rząd w Kolombo informował o ziden­ty­fi­ko­wa­niu 288 byłych członków sił zbrojnych, którzy wyjechali na kontrakt. Pod koniec czerwca miało to być już 450 osób. Poszukiwanie utrudnia dobrze zorganizowania siatka rekrutacyjna. Lankijska policja zatrzymała dwie osoby, w tym generała w stanie spoczynku, które prowadziły zaciąg na rzecz grup sponsorowanych przez Moskwę. Mężczyźni mieli wykorzys­ty­wać swoje kontakty wśród byłych wojskowych do zachęcania weteranów lankijskiej wojny domowej do wyjazdu do Ukrainy.

Heneralnyj sztab ZSU