Minionej nocy Moskale rozpoczęli działania ofensywne na Char­kow­szczyź­nie. Pod­od­działy przekroczyły granicę na dwóch osiach, jednej skierowanej na Charków i drugiej na Wołczańsk. Na razie nie ma w pełni wiarygodnych danych o tym, jak rozwija się sytuacja, ale wiadomo, że Ukraińcy zaczęli ściągać posiłki na zagrożony odcinek granicy. Równo­cześnie najeźdźcy ostrzelali szereg miejscowości przy­gra­nicz­nych w obwo­dzie char­kowskim. Zginęły co najmniej dwie osoby cywilne, kilka zostało rannych.

Dziś po południu szef charkowskiej państwowej administracji obwodowej Ołeh Syniehubow potwierdził, że Rosjanie rozpoczęli „nowy etap działań ofen­syw­nych na północnym kierunku obwodu”. Podkreślił przy tym również, że „nie ma zagrożenia lądowego dla Charkowa”, ponieważ wróg „nie ma wystarczającego potencjału ofensywnego”. Straty w ludziach i sprzęcie po obu stronach są niewielkie.

Na tę chwilę wszystko wskazuje, iż nie jest to zapowiadana przez ukraiński wywiad wielka rosyjska ofensywa letnia. Obserwujemy jednak naj­praw­do­po­dob­niej działania, które mają położyć fundament pod ofensywę, mającą się zacząć mniej więcej za trzy, cztery tygodnie.



Przede wszystkim najeźdźcy zmusili obrońców do zabrania pewnej liczby odwodów z tych miejsc, w których bardzo ich potrzebują. Nie jest żadną tajemnicą, że spokojniejsze odcinki granicy – jak granica z Białorusią czy właśnie granica między obwodem charkowskim a obwodem biełgorodzkim – obsadzane były minimalnymi siłami. Chodziło raczej o to, aby przeciwnik nie mógł sobie spokojnie wejść w głąb kraju, aniżeli o powstrzymanie jakichkolwiek większych ofensyw.

Trzeba też wciąż pod uwagę, że siły odpowiedzialne za obronę granicy nie siedzą dosłownie przy granicy. Linie ukraińskie położone są co najmniej kilka kilometrów w głąb kraju, toteż nie ma co się dziwić, że zorganizowawszy skoor­dy­no­wane natarcie, Rosjanie bez większych problemów zajęli kilka przygranicznych wsi. Rzecz jasna, gdy stało się jasne, że tamci coś szykują, Ukraińcy zaczęli wzmacniać obronę obwodu char­kow­skiego, ale smutna prawda jest taka, że nie mieli tu zbyt dużego pola manewru. Moskale wciąż naciskają w obwodzie donieckim, a obrońcom brakuje rezerw.

Awdijiwka i okolice

Skoro mowa o obwodzie donieckim – sytuacja w tamtym rejonie pozostaje trudna, wręcz na granicy krytycznej, ale wydaje się, że nie ma zagrożenia całkowitym przełamaniem frontu. Na razie Moskale z powodzeniem poszerzają klin pod Oczeretynem, ale robią to w tempie może kilometra dziennie, a i to tylko wtedy, gdy mają dobry dzień. Ukraińcy są jednak skazani na pro­wa­dze­nie działań opóźniających. Jak pisaliśmy już wcześniej, będą się najpewniej cofali powoli aż do linii rzeki Wowczy, gdzie powinni mieć już przygotowane linie obronne.



Rosjanie podgryzają Ukraińców także w innej części obwodu charkowskiego – na kierunku kupiańskim, na wschód od rzeki Oskoł. To trochę zapomniany odcinek frontu, ale tu również obrońcy są powoli wypierani z kolejnych wsi. Tutaj postępy najeźdźców są jeszcze wolniejsze niż pod Oczeretynem, ale są. A jako że jest to drugorzędny (o ile nie trzecio-) kierunek, Ukraińcy tym bardziej nie mają czym się bronić. Na razie zagrożenie w skali strategicznej płynące z tych działań jest zerowe, ale niedobory sprzętu i amunicji oznaczają, że sytuacja może się szybko zmienić.

Co teraz będzie

Słowa Syniehubowa na temat braku „wystarczającego potencjału ofen­syw­nego” są naj­praw­do­po­dob­niej słuszne. Owszem, Rosjanie gromadzili (i wciąż gromadzą) siły po drugiej stronie granicy, ale nic nie wskazuje na to, aby mieli tam dość żołnierzy do wykonania miaż­dżą­cego uderzenia na skalę, która zasługiwałaby na miano wielkiej letniej ofensywy. Mamy tu raczej do czynienia albo z rozpoznaniem walką, albo też z pospolitym rozpraszaniem uwagi.

Jeśli ta pierwsza opcja jest słuszna, Rosjanie będą kontynuowali ataki na kierunku charkowskim, angażując coraz większe siły i szukając słabych punktów w ukraińskiej obronie. A te pewnie się znajdą. Smutne i zaskakujące doświad­czenia spod Awdijiwki pokazują, że czasami solidna i okrzepnięta ukraińska obrona potrafi mieć niewybaczalne słabości. Jeśli i tym razem Rosjanie znajdą takie pęknięcia, zaczną posyłać tam coraz liczniejsze grupy mobików wsparte przez artylerię i lotnictwo. Jako że pomoc z Zachodu jeszcze nie zdążyła zaradzić ukraińskim niedoborom, ZSU nie będą w stanie ani prowadzić skutecznego ognia kontr­ba­te­ryj­nego, ani też przeciwdziałać uderzeniom lotnictwa.



Jedna rzecz wskazuje na wysokie praw­do­po­do­bień­stwo tego scenariusza. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow wprost mówi, że w planach Kremla jest zajęcie Charkowa, i nie­dwu­znacz­nie sugeruje dalsze działania ofensywne w celu zajęcia jeśli nie całej Ukrainy, to przynajmniej znaczącej jej części. Ukraińskie uderzenia i rajdy na obwód biełgorodzki tym bardziej zwiększyły apetyt Kremla na zagarnięcie samego Charkowa i całej Char­kowszczyzny. Widzieliśmy to zresztą także w nasilonych uderzeniach lotniczych na miasto, a zwłaszcza jego infra­struk­turę elektro­ener­ge­tyczną. Tyle że zdobywanie półtoramilionowego (przed wojną) miasta to robota na całe miesiące krwawej młócki. Dlatego nie należy się obawiać, że nad Charkowem załopoce rosyjska flaga, ale jeśli Rosjanie wbiją się daleko na drugą stronę granicy, miasto może zostać częściowo okrążone i stać się celem zmasowanego ostrzału.

Poza samym Charkowem w grę wchodzić może Wołczańsk, leżący na północny wschód od Charkowa, na lewym brzegu Dońca. Moskale mogliby użyć rzeki do zabezpieczenia swojego prawego skrzydła i obejść Wołczańsk od południa, tak aby wziąć miasto z okrążenia. Dalej, korzystając z drogi T2104 i mając Zbiornik Peczeniźki na Dońcu jako tarczę, mogliby kierować się choćby do Kupiań­ska. Byłby to niesamowicie ambitny plan w kontekście tego, co Rosjanie prezentowali przez minione dwa lata i prezentują obecnie, ale nie można wykluczyć, że Kreml porwie się na tak ambitny cel.

Z drugiej strony nie możemy wykluczyć również tego, że jednak chodzi o rozciągnięcie obrony, a wielka ofensywa nastąpi gdzieś indziej. Odpowiedź powinny przynieść najbliższe dni. Jeżeli Moskale spróbują podob­nych manewrów na Zaporożu, będzie to znaczyło, iż mamy do czynienia z działaniami mającymi wzbudzić panikę, a przynajmniej nie­pew­ność, w dowództwie ZSU. Oczywiście przygotowań do wielko­ska­lowej ofensywy nie da się tak po prostu ukryć. Ale można symulować przygotowania równocześnie w kilku miejscach i zmusić przeciwnika do zgadywania – tak jak z wielkim powodzeniem uczynili to Brytyjczycy w Afryce Północnej latem i jesienią 1942 roku.

Tu ponownie wielką rolę będą mieli do odegrania zachodni sojusznicy Kijowa. Przypomnijmy, że w fazie bezpośrednio poprzedzającej inwazję pokazali oni (zwłaszcza Amerykanie), iż osiągnęli zdumiewający poziom penetracji w zakresie wywiadu elektronicznego, a być może również osobowego. Przez dwa lata Rosjanie na pewno podjęli kroki mające zaradzić temu stanowi rzeczy, ale Zachód również nie stał w miejscu. Jeśli Waszyngton czy Londyn zdołają wskazać, kiedy i gdzie dokładnie nastąpi wielka ofensywa, będzie to krok do sukcesu Ukrainy.

Ataki na rafinerie

Odnotujmy również w tym miejscu ciąg dalszy ukraińskiej kampanii wymierzonej w rosyjską infra­struk­turę paliwową. Skala tych działań pozwala już na mówienie o kampanii, a chociaż widać w niej pewne oznaki desperacji, możemy mówić o… mądrej desperacji. Nie jest tajemnicą, że Waszyngtonowi nie podobają się takie uderzenia, stwarzają bowiem ryzyko wzrostu globalnych cen ropy naftowej, co zaszkodziłoby nie tylko amerykańskiej gospodarce, lecz także prezydentowi Bidenowi w nadchodzących wyborach. Tymczasem powrót Donalda Trumpa do Białego Domu będzie niemal na pewno oznaczał całkowitą klęskę Ukrainy. Kijów podcina więc gałąź, na której siedzi, z dwóch stron jednocześnie. To desperacja.



Mądrość przejawia się zaś w tym, że obecnie tylko poprzez zatamowanie krwio­biegu armii najeźdźczej – a krwią zme­cha­ni­zo­wa­nego wojska jest przecież paliwo – mogą stępić ostrze trwających już i spodziewanych w najbliższej przyszłości ofensyw. Do ataków w głębi Rosji Ukraińcy wykorzystują mniejsze bądź większe drony, natomiast składy paliw położone bliżej frontu rażą pociskami ATACMS czy Storm Shadowami.

Rzecz jasna, samolot ultralekki przerobiony na latającą bombę nie jest w stanie ani zniszczyć rafinerii, ani nawet zablokować na dłużej produkcji, chyba że dzięki bardzo fartownemu trafieniu. Mamy jednak do czynienia z niewielkimi efektami osiąganymi niewielkim kosztem. Nie można też przeoczyć efektu psy­cho­lo­gicz­nego. Pracownicy rosyjskich rafi­nerii mają teraz świadomość, że nawet jeśli pracują 1000 kilometrów od granic Ukrainy, coś może im spaść na głowy.

A zakończmy takim zupełnie niezaskakującym spostrzeżeniem:

Heneralnyj sztab ZSU