Zanim przejdziemy do kwestii anonsowanych w tytule, przyjrzyjmy się pobieżnie sytuacji na froncie, skąd spływają właśnie umiarkowanie pozytywne informacje. Natarcie na kierunku zaporoskim przynosi Ukraińcom kolejne postępy, liczone oczywiście w metrach, a nie kilometrach, ale pozostaje faktem, że okupanci się cofają.

Pierwsza wojna światowa z dronami. Tak mniej więcej określają obecną fazę konfliktu jego obserwatorzy. Ale ściślej: pierwsza wojna światowa na froncie zachodnim, gdzie żołnierze obu stron ugrzęźli w koszmarze okopów. Tym razem sieć umocnień defensywnych wybudowała tylko jedna strona, ale wybudowała ją dobrze, tworząc w okupowanej części obwodu zaporoskiego trzy zasadnicze linie obrony.



Rozszerzając i pogłębiając niewielki klin, który wrazili pomiędzy Robotyne a Werbowe, już na pewno i na dobre przełamali pierwszą linię obrony oraz solidnie wgryźli się w drugą – zajęło to blisko trzy miesiące krwawych walk. Niemniej samo Robotyne wciąż pozostaje częściowo w rękach Moskali, pomimo że Ukraińcy już bodaj dwukrotnie ogłaszali jego wyzwolenie. Do Tokmaku wciąż mają około dwudziestu kilometrów.

Jak już kilkakrotnie pisaliśmy, południową część Tokmaku – stosunkowo niewielkiego miasta, liczącego przed wojną około 30 tysięcy mieszkańców – przecina linia kolejowa. Na niej opiera się logistyka rosyjskich sił okupacyjnych w tej części Ukrainy. Jeśli Tokmak zostanie okrążony, nawet nie zdobyty, ale jedynie okrążony, Moskale będą skazani na użycie transportu drogowego. Droga M14 biegnąca z Melitopola do Berdiańska wzdłuż wybrzeża Morza Azowskiego jest odległa od Tokmaku na najbliższym odcinku o 50–60 kilometrów.

Uwaga analityków skupia się na działaniach w obwodzie zaporoskim, ponieważ już pod koniec ubiegłego roku słyszeliśmy zapowiedzi o przebijaniu się do Morza Azowskiego i przerwania korytarza lądowego na Krym. Ta kontrofensywa okazała się – powiedzmy z angielska – overhyped, ale pomimo wysokich strat i niskiego tempa nie można jeszcze mówić o klęsce. Wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje, że prędzej czy później na kierunku zaporoskim Ukraińcy odniosą zwycięstwo. Problem w tym, iż może to być zwycięstwo pyrrusowe.



Trochę w cieniu wydarzeń na południu rozgrywają się walki w obwodzie donieckim. Tu również Ukraińcy odnoszą umiarkowane sukcesy. W ostatnich dniach odnotowali postępy pod Kliszczijiwką, na południe od Bachmutu. Front przesunął się na korzyść Ukraińców również pod Mowomajorśkem, na południowy zachód od Doniecka, praktycznie na granicy obwodu zaporoskiego. Z kolei Witalij Barabasz, szef awdijiwskiej miejskiej administracji wojskowej, informował o udanym natarciu ZSU – którym udało się zaskoczyć przeciwnika – we wsi Opytne na południe od Awdijiwki.

Muzealne Leopardy

Ukrainie przyrzeczono blisko 180 czołgów Leopard 1 z czterech krajów, a potencjalnie liczba ta może się jeszcze znacząco powiększyć. Dania wzięła na siebie wstępne szkolenie ukraińskich pancerniaków, ponieważ to właśnie tam istnieje najświeższa wiedza w strukturach sił zbrojnych. Leo 1 pozostawały w służbie do 2005 roku, a niektórzy żołnierze mający za sobą służbę w ich załogach, wciąż służą w wojskach lądowych. Paru żołnierzy zgodziło się również przejść z rezerwy do służby czynnej właśnie w celu szkolenia Ukraińców.

Tymczasem jak informuje Forbes, o ile ze znalezieniem instruktorów nie było większych problemów, o tyle o czołgi do szkolenia trzeba było prosić muzea. W trzech placówkach udało się znaleźć sześć sprawnych czołgów, gotowych do działania praktycznie od zaraz, czego nie można było powiedzieć o zmagazynowanych egzemplarzach wojskowych.

Działo się to w maju lub czerwcu tego roku. Od tego czasu Rheinmetall wyremontował już pewną liczbę czołgów do prowadzenia szkoleń, a dziesięć egzemplarzy trafiło do Ukrainy.

– Jeśli [Ukraińcy] będą używać [Leoparda 1] tak, jak uczymy ich, żeby go używali, i będą korzystać z przewagi wynikającej z różnicy między Leopardem 1A5 a każdym czołgiem, z którym stanie do walki, jestem przekonany, że Leopard 1 będzie miał wpływ na sytuację na polu walki – zapewnia jeden z duńskich instruktorów.



Pociski ATACMS

Nieoficjalne informacje uzyskane przez telewizję ABC wskazują, że w Waszyngtonie zapadła już wstępna decyzja o przekazaniu Ukraińcom tak bardzo przez nich pożądanych pocisków balistycznych ATACMS. Rzecznik Białego Domu John Kirby zapewnia jednak, iż żadnej decyzji nie ma – ani na tak, ani na nie.

Z perspektywy Kijowa ATACMS-u są cennym orężem, pozwalającym na atakowanie celów na głębokim zapleczu rosyjskiej strony frontu, dalej, niż mogą sięgnąć pociski M31 GMLRS (92 kilometry) czy nawet GLSDB (150 kilometrów). Ale administracja Bidena najwyraźniej obawiała się, że ataki na terytorium Federacji Rosyjskiej mogą spowodować nieproporcjonalny odwet, nawet nuklearny. ATACMS-y odpalane z terytorium kontrolowanego przez Ukrainę po poprzedniej dużej kontrofensywie doleciałyby do Woroneża czy Rostowa nad Donem, a po oczekiwanym prędzej czy później przecięciu korytarza lądowego na Krym – także Krasnodar.

Obawy były posunięte tak daleko, że – jak wyszło na jaw pod koniec ubiegłego roku – Amerykanie zmodyfikowali dostarczane Ukrainie wyrzutnie M142 HIMARS tak, aby uniemożliwić odpalanie z nich ATACMS-ów na wypadek, gdyby dostarczyło je inne państwo.

Niemniej nawet według źródeł ABC może minąć jeszcze kilka miesięcy, zanim doczekamy się ATACMS-ów w ukraińskich wyrzutniach.



F-16

Według ustaleń Wall Street Journal Ukraińcy przewidują, że ich piloci ruszą do walki za sterami F-16 już zimą (czyli najpóźniej w lutym). Jest to zdumiewająca informacja w kontekście wszystkiego, co słyszeliśmy do tej pory ze źródeł zarówno ukraińskich, jak i zachodnich (oficjalnych i nieoficjalnych).

W lipcu ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba zapowiadał, iż F-16 ruszą do walki na niebie Ukrainy na początku przyszłego roku. Wkrótce potem pojawiły się informacje, z których wynikało, że stanie się to nie wiosną, ale latem. Teraz dowiadujemy się, że Ukraińcy chcą mieć Vipery na swoim niebie już za trzy miesiące, podczas gdy samo nieskompresowane szkolenie pilotów zajmuje dziewięć miesięcy (pisaliśmy o tym szerzej w linkowanym powyżej artykule).

Osobną kwestią jest dostępność pilotów, choćby nawet wyszkolono ich w pięć miesięcy. Przypomnijmy, że pierwsza tura szkoleń prawdopodobnie ma objąć zaledwie sześciu lotników, a kolejnych dwóch będzie rezerwowymi. Według ustaleń amerykańskich mediów w Ukrainie jest ośmiu pilotów spełniających dwa podstawowe warunki: mają doświadczenie na samolotach naddźwiękowych (co pozwoli ominąć czasochłonną naukę podstaw rzemiosła lotniczego) i płynnie znają angielski. Oczywiście w krytycznej sytuacji lepiej mieć ośmiu czy dziesięciu pilotów na Viperach niż zero, ale to za mało, aby znacząco zmienić obraz wojny na korzyść Ukrainy.

A do tego trzeba jeszcze mieć odpowiednio wielu mechaników. Na każdą godzinę lotu F-16 potrzebuje co najmniej piętnastu roboczogodzin prac naziemnych. Ktoś musi je wykonać. I ten ktoś również musi znać angielski, aby dało się go przeszkolić.

Tymczasem generał James Hecker, szef amerykańskich sił powietrznych w Europie i Afryce, sądzi, że ukraińscy lotnicy będą mogli w pełni wykorzystać potencjał F-16 dopiero za cztery–pięć lat, czyli około 2027 roku.



Abramsy

Kwestia F-16 nabrała tempa, tymczasem kwestia Abramsów niestety zwolniła. Tu akurat istniały uzasadnione nadzieje, iż niedługo ujrzymy amerykańskie czołgi na froncie. Ukraińcy poprosili jednak, aby szkolenie przedłużono do czasu, aż nad Dniepr trafi wszystkie trzydzieści jeden obiecanych wozów pancernych. Według Voice of America realizowane w Niemczech szkolenie 200-osobowego kontyngentu dobiegło końca zgodnie z planem – w ubiegłym miesiącu.

Zgodę na przekazanie Ukraińcom trzydziestu jeden Abramsów wydano w styczniu. Pierwotnie zapowiadano, że dostawy ruszą w drugiej połowie roku 2024, ale wkrótce podjęto decyzję o ich przyspieszeniu. Aby umożliwić przesunięcie harmonogramu, Waszyngton zdecydował się wysłać nad Dniepr nie nowe czołgi w wersji M1A2, ale używane i wyremontowane M1A1, prawdopodobnie w konfiguracji SA (Situation Awareness).

Amerykanie uważają, że dostarczenie M1A1 zamiast bardziej skomplikowanych M1A2 pozwoli ukraińskim żołnierzom szybciej opanować zarówno użycie czołgu na polu walki, jak i jego obsługę techniczną. Abramsy pozwolą na sformowanie jednego batalionu pancernego – dwie kompanie po czternaście czołgów plus trzy rezerwowe i do szkolenia. W lipcu Politico zapowiadało, że pierwsze dziesięć Abramsów przybędzie do Ukrainy w połowie września.

Heneralnyj sztab ZSU