Linia frontu w całej Ukrainie pozostaje względnie statyczna od kilku dni. Rosjanie próbują wprawdzie nacierać na niektórych odcinkach, ale zupełnie bez powodzenia. Widać, że wciąż mają apetyt na Słowiańsk (atakują od północy), Bachmut (próbują obejść od południa) czy Awdijiwkę (od południa i północnego wschodu), ale nie mają ani sił, ani pomysłu, jak wgryźć się głębiej w ukraińskie linie. Na niektórych odcinkach Rosjanie kontynuują intensywny ostrzał artyleryjski, ale nie widać w tym przygotowań do żadnej ofensywy.

W poprzednim sprawozdaniu kontrowersje wzbudziło zamieszczone w tytule sformułowanie: „ciszej w Donbasie”. Ale obiektywnie trzeba stwierdzić, że naprawdę jest tam ciszej – w porównaniu zarówno z tym, co się działo miesiąc temu, jak i z tym, co się dzieje na szeroko rozumianym froncie południowym. Tam również artyleria „gra” dniami i nocami. Ale dużo więcej dzieje się na rosyjskich tyłach i w głębi obszarów okupowanych.

—REKLAMA—

Eksplozja na Krymie

Najświeższą dobrą wiadomością jest ta o ataku na bazę lotniczą w Nowofedoriwce na zachodnim wybrzeżu Krymu, wykorzystywaną przez rosyjskie lotnictwo morskie. Szczególnie ciekawe jest to, że baza leży około 200 kilometrów od linii frontu, a więc poza zasięgiem pocisków rodziny GMLRS. Być może Ukraińcy otrzymali wreszcie upragnione pociski ATACMS do swoich wyrzutni HIMARS/GMLRS. Ale co ciekawe, anonimowe ukraińskie źródło cytowane przez New York Timesa twierdzi, że „użyto urządzenia produkcji ściśle ukraińskiej”.

Warto rozważyć również inny scenariusz – uderzenie lotnicze. Jako się rzekło, baza leży na wybrzeżu, płyta zaczyna się półtora kilometra od plaży. Ukraińskie samoloty bojowe mogłyby po dolocie na bardzo małej wysokości zrzucić bomby (nawet na wznoszeniu) i natychmiast zawrócić. Widzieliśmy już taką taktykę przy bombardowaniu rosyjskiego garnizonu na Wyspie Węży.

Za obecnością pocisków ATACMS w Ukrainie przemawia do pewnego stopnia inna niedawna eksplozja: w składzie amunicji pod Henicześkiem, „zaledwie” 150 kilometrów od linii frontu, ale za to w miejscu całkowicie otoczonym przez obszary pod kontrolą rosyjską. Trudno sobie wyobrazić, że ukraińskie samoloty mogły się zapuścić aż tam, niezależnie od tego, jak bardzo dziurawa jest rosyjska obrona przeciwlotnicza. Ale też nigdzie nie powiedziano, że obie eksplozje miały tę samą przyczynę. Równie dobrze na Krymie mogły zaatakować samoloty bojowe, a pod Henicześkiem – siły specjalne. A może nawet siły specjalne w obu miejscach. Wstrzymajmy się na razie z przyjmowaniem ATACMS-ów jako pewnik.

Niedługo po eksplozjach w Nowofedoriwce z bazy zaczęły startować samoloty. Ciekawe, czy Rosjanie postanowili choć częściowo ewakuować bazę. Rosyjskie lotnictwo morskie odgrywa w tej wojnie marginalną rolę, ale z Nowofedoriwki regularnie korzystają też Wozduszno-kosmiczeskije siły. Tak czy inaczej wypłoszenie najeźdźców z bazy, którą okupują od ośmiu lat i która teoretycznie leżała dotąd w strefie bezpiecznej, byłoby ogromnym zwycięstwem propagandowym dla Ukrainy. Rosjanie ogłosili także ewakuację cywilów mieszkających w sąsiedztwie bazy, ale oświadczyli, że nikt nie stracił życia wskutek wybuchów.



Według zdjęć satelitarnych wykonanych na krótko przed atakiem w Nowofedoriwce znajdowało się co najmniej dwanaście bombowców frontowych Su-24, dziesięć myśliwców Su-30 i jeden samolot transportowy Ił-76.

AGM-88 HARM

Jeśli pociski ATACMS faktycznie trafiły do Ukrainy, stały się być może jednym z dwóch typów uzbrojenia zupełnie nowej klasy w arsenale naszych wschodnich sąsiadów. Wczoraj z ust amerykańskiego podsekretarza obrony Colina Kahla otrzymaliśmy bowiem potwierdzenie, że w jednej z niedawnych dostaw uzbrojenia do Ukrainy znalazły się pociski antyradiolokacyjne.

Kahl nie zdradził wprawdzie typu pocisków, ale łatwo się domyślić (aż zbyt łatwo, o czym niżej), że chodzi o AGM-88. Ten komunikat współgra zarówno z doniesieniami o neutralizacji kilku rosyjskich baterii systemów S-300/400, jak i ze zdjęciami, które niedawno pojawiły się w internecie – pokazującymi szczątki HARM-a znalezione gdzieś na terytoriach okupowanych. Szkopuł w tym, że te zdjęcia to dość kiepski dowód. Jeśli Czytelnicy przyjrzą się numerowi seryjnemu na stateczniku (406384), z pewnością zauważą, że ma on inny kolor niż reszta oznaczeń i jest naniesiony trochę innym krojem czcionki. Mamy tu do czynienia z fałszywką. Ale fałszywość tych zdjęć nie podważa nijak doniesień o pociskach radiolokacyjnych w ogólności, zwłaszcza kiedy otrzymaliśmy oficjalne potwierdzenie.

Teraz pozostaje najciekawsze pytanie: z czego te sakramenckie HARM-y odpalono. Większość analityków odrzuca hipotezę o wyrzutni naziemnej, głównie dlatego, że ograniczałoby to zasięg i pole widzenia pocisku. Ale w takim razie które ukraińskie samoloty zintegrowano z tym bardzo skomplikowanym systemem uzbrojenia? Wbrew temu, co chce wielu komentatorów na Twitterze i Reddicie, to nie jest kwestia okablowania i zaczepów. Awionika nosiciela musi być w stanie „rozmawiać” z pociskiem – na przykład przekazać mu dane z RWR o aktywnej stacji radiolokacyjnej nieprzyjaciela.

Co nam pozostaje? Wiadomo, że Amerykanie uwielbiają gromadzić sowieckie i rosyjskie (a pewnie i chińskie) uzbrojenie w celu analizy jego możliwości i poszukiwania sposobów przeciwdziałania. Po rozpadzie ZSRR i Układu Warszawskiego proceder ten stał się dużo łatwiejszy (kiedyś opublikujemy artykuł o projekcie Constant Peg). Jedna opcja jest więc taka, że Amerykanie sami zintegrowali kilka posiadanych myśliwców (MiG-i-29, Su-27) z HARM-ami dla własnych celów doświadczalnych, a teraz przekazali te maszyny Ukrainie.



Druga opcja: niepełna integracja. Zamiast kompleksowej modernizacji awioniki (co obejmowałoby wprowadzenie do niej szyny danych MIL-STD-1553) dokonano tylko niezbędnych modyfikacji, które pozwalają nosicielowi podać do pocisku komendę zapłonu silnika. Sam pocisk byłby programowany jeszcze na ziemi, a samolot miałby tylko wynieść go na zadaną wysokość i posłać w zadanym kierunku, tam, gdzie Ukraińcy stwierdzili już wcześniej obecność rosyjskiej stacji radiolokacyjnej.

Ale za kulisami krąży jeszcze jeden interesujący scenariusz: te HARM-y to wcale nie HARM-y. W którymś momencie w ręce Amerykanów mogły wpaść radzieckie pociski antyradiolokacyjne Ch-31P lub Ch-58. Jeżeli wciąż mieli jakiś mały zapas, logiczne byłoby założenie, iż przekazali je Ukraińcom, których samoloty nie wymagają dalszej integracji z tymi pociskami. Tak czy inaczej będziemy się tej kwestii przyglądać.

Dirle‑Wagnerowcy

O tym, że bandyci z osławionej nazistowskiej Grupy Wagnera to zakały naszej planety, chyba już nikogo poza Rosją nie trzeba przekonywać. Można wprawdzie znaleźć w jej szeregach garstkę doświadczonych i kompetentnych żołnierzy, ale rdzeń formacji stanowią zwyczajni bandyci. Choć może nie, nie zwyczajni – wyróżniają się bowiem często oszałamiającą brutalnością. O tym, że grupa prowadzi nabór w więzieniach i oferuje skrócenie wyroku za służbę na froncie, wiadomo od dawna. Teraz jednak wszystko wskazuje, że więzienia stały się głównym miejscem werbunku.

Stąd właśnie: Dirle‑Wagnerowcy. Trudno bowiem nie mieć skojarzeń z niemiecką zbieraniną pseudożołnierzy dowodzoną przez Oskara Dirlewangera. Tam również werbowano kryminalistów, którym później zezwalano na najokrutniejsze zbrodnie wobec ludności cywilnej. My pamiętamy ich głównie ze zbrodni dokonanych w Warszawie, ale Dirlewangerowcy zapisali się krwawo w historii także innych narodów Europy Środkowej i Wschodniej.

W obliczu zbrodni, których dopuszczali się Rosjanie na terenach okupowanych, trudno mieć nadzieję, że kryminaliści pod egidą Grupy Wagnera będą się zachowywać w sposób bardziej cywilizowany niż ich niemieccy protoplaści ideologiczni. Nieoficjalnie wiadomo, że w zakładach karnych namówiono na służbę w Grupie Wagnera już ponad tysiąc więźniów. Obiecano im darowanie reszty kary po sześciu miesiącach na froncie.



Przy okazji w tym temacie pozwalamy sobie polecić lekturę naszego dość już wiekowego artykułu poświęconego subkulturze rosyjskich więzień: „Wory w zakonie”, rosyjskie więzienia i tatuaże (niestety przed laty przy przeprowadzce z serwera na serwer wyparowały ilustracje).

Enerhodar

Bandycką naturę rosyjskiej okupacji doskonale widać w największej elektrowni jądrowej Starego Kontynentu – Zaporoskiej Elektrownii Jądrowej w Enerhodarze. Pracownicy miejscowego Enerhoatomu są de facto więźniami i zakładnikami Rosjan, do tego muszą pracować pod dyktando pracowników Rosatomu. Jak już pisaliśmy, Rosjanie przechowują tam amunicję, prowadzą z jej terenu ostrzał artyleryjski, na który Ukraińcy nie mają jak odpowiedzieć, oraz – co najgorsze – zaminowali niektóre jej instalacje i grożą ich wysadzeniem. Oczywiście zagrożenie katastrofą na skalę czarnobylskiej czy jeszcze większą jest obecnie minimalne, ale jednak nie zerowe, zwłaszcza jeśli okupantom naprawdę przyjdzie do głowy obłąkańczy pomysł spowodowania jak największych zniszczeń właśnie w celu skażenia terytorium Ukrainy.

W tej chwili działania Rosjan w Enerhodarze to wyraźny szantaż. Jest mało prawdopodobne aby naprawdę chcieli (przynajmniej w obecnym układzie sił) spowodować katastrofę jądrową. Elektrownia stała się jednak swoistą bronią jądrową w wersji light, nadającą się do wywierania presji tak na Kijów, jak i na władze państw zachodnich.

Na koniec odnotujmy, że wczoraj Pentagon ogłosił kolejny pakiet uzbrojenia dla Ukrainy, wart okrągły miliard dolarów. Znajdzie się w nim między innymi amunicja do wyrzutni HIMARS/MLRS, 75 tysięcy sztuk amunicji artyleryjskiej kalibru 155 milimetrów czy tysiąc pocisków przeciwpancernych Javelin.

Aktualizacja (21.08): Szybka, nieplanowana adnotacja. Pojawiło się pierwsze nagranie pokazujące część skutków ataku na Nowofedoriwkę. Krążą plotki o zniszczeniu trzydziestu, a nawet czterdziestu rosyjskich samolotów.



Aktualizacja (23.30): Minęło pięć dni od publikacji komunikatu Amnesty International oskarżającego ZSU o stwarzanie zagrożenia dla życia cywilów. Nie będziemy się tu rozwodzić nad jego skandalicznym wydźwiękiem – inni zrobili to lepiej, niż my byśmy umieli.

Chcemy za to zwrócić uwagę na okoliczności, w jakich ten komunikat powstał. Otóż według ukraińskiego ministerstwa kultury i polityki informacyjnej badacze AI, owszem, przeprowadzili wywiady z Ukraińcami i Ukrainkami, ale jedynie przebywającymi w rosyjskich obozach filtracyjnych. Jeżeli ta informacja się potwierdzi, będzie to koronny dowód rosyjskiej manipulacji. Trudno sobie bowiem wyobrazić, aby więźniowie (tym bowiem de facto są) obozów filtracyjnych mogli w sposób nieskrępowany opowiadać o swoich doświadczeniach z wojskami tak rosyjskimi, jak i ukraińskimi.

Co więcej, główną autorką komunikatu jest Donatella Rovera. W gronie dziennikarzy i ekspertów zajmujących się tematyką wojny w Ukrainie panuje dość powszechna zgoda, iż Rovera a priori uznała, że Ukraina i Rosja są tak samo złe, i taką właśnie narrację stara się promować.

Rovera pojawiła się także w charakterze ekspertki w materiale CBS News poświęconym dostawom broni do Ukrainy. Według Rovery jedynie 30% broni trafia na front i nie da się weryfikować, co się dzieje z transportami, a podtekst, niewyrażony wprost, ale sugerowany widzom, jest taki, że znaczna część uzbrojenia wpada w niepowołane ręce.

Aktualizacja (23.55): Jeśli mamy wśród Czytelników fanów Stevena Seagala, pozostaje nam wyrazić współczucie. Słynny amerykański aktor zeszmacił się już do reszty – wystąpił w rosyjskim materiale propagandowym, w którym zrzuca na Ukraińców winę za zbrodnię w Ołeniwce i otwarcie nazywa ukraińskich żołnierzy nazistami.

Aktualizacja (00.40): Jeszcze jedno nagranie z Nowofedoriwki – komentarz zbędny.

Aktualizacja (00.45): I jeszcze jedno, które pozwala dobrze sobie uzmysłowić rozległość zniszczeń. Ostatnie sekundy pokazują również siłę eksplozji. Z geolokalizacji wynika, że ten… co to w ogóle może być? Ten element został ciśnięty na odległość około 300 metrów.

Heneralnyj sztab ZSU