Moskale z mozołem brną naprzód. Jak zwykle straty się nie liczą, wszak dowódcy są wynagradzani, lub karani za osiągnięcie wyznaczonych na Kremlu celów, a nie za sposób, w jaki to zrobili. Życie własnych żołnierzy, a tym bardziej północ­no­kore­ań­skich, się nie liczy. Takie podejście przynosi oczywiście sukcesy na froncie, konsekwencjami dla gospodarki i społeczeństwa będzie można przejmować się później.

Ale także na froncie wewnętrznym Władimir Putin może mieć powody do zadowolenia. Ludność została spacyfikowana. Mało kto myśli o protestach, przysyłane z frontu łupy, zapomogi ze strony państwa wypłacane za poległych i dla inwalidów wojennych sprawiły, że dla części społeczeństwa sytuacja materialna nawet się poprawiła. Osobną kwestią pozostaje, jak długo wytrzyma przestawiona na wojenne tory gospodarka.

Jak dowodzi Michał Sadłowski, większy problem jest z elitą. Siłowiki kontrolują sytuację i skłaniają się raczej do utrzymywania izolacji od Zachodu. Zwolennicy odprężenia są w mniejszości. Zaczyna jednak się kształtować nowa elita, nazywana frontowikami. To nie tylko ochotnicy walczący na froncie. Grupa ta obejmuje szerokie spektrum zwolenników wojny, ideologów i wolontariuszy organizujących zakupy i dostawy wszystkiego, co może być potrzebne żołnierzom.

Pytanie, czy skupiona wokół Putina elita będzie skłonna dopuścić frontowików do wpływów i innych benefitów władzy. Z grupą tą można wszak łączyć Prigożyna i jego ubiegłoroczny bunt. Co gorsza, frontowicy to ruch oddolny, a takich na Kremlu się nie lubi.

ATACMS i broń atomowa

Najważniejsze jest jednak to, że Rosji udało się przechwycić inicjatywę strategiczną i ją utrzymać. To zaś bardzo poprawia nastroje, co widać chociażby po usztywnionym stanowisku Władimira Putina. Ukraina straciła inicjatywę w wyniku splotu czynników w postaci kontrowersyjnych decyzji w postaci ubiegłorocznej kontrofensywy i tegorocznej ofensywy w obwodzie kurskim, ograniczonych zasobów i niedostatecznej pomocy ze strony Zachodu. Nie chodzi tutaj o skalę pomocy, lecz ograniczenia w jej wykorzystaniu. Waszyngton dopiero w ostatnich dniach zgodził się na użycie taktycznych pocisków balistycznych ATACMS przeciwko celom na terytorium Rosji, a i tak z ograniczeniami.

Dwa dni po udzieleniu przez Waszyngton zgody Ukraińcy użyli ATACMS-ów przeciwko celom w Rosji. Według informacji podanych przez rosyjskie ministerstwo obrony pierwszym celem stał się skład amunicji w Karaczewie w obwodzie briańskim, porażony sześcioma pociskami. Moskale dodali przy tym, że pięć z sześciu pocisków zestrzelono, ale najwyraźniej nikt o tym nie powiedział samemu składowi.

Największą porażką Ukrainy, a przy okazji też Polski i państw bałtyckich, jest niezdolność do przekonania zachodnich sojuszników, że skutki zwycięstwa Rosji będą gorsze niż skutki jej klęski. W Waszyngtonie, Paryżu, czy Berlinie ciągle zbyt wielu decydentów traktuje wojnę rosyjsko-ukraińską jako lokalny konflikt gdzieś na peryferiach Europy, w którym Moskwa stara się wyrównać jakieś stare rachunki i zadawnione urazy.

A przecież Kreml od samego początku jasno zaznaczał, że jego celem całkowita przebudowa europejskiej architektury bezpieczeństwa i powrót na rzekomo należne mu miejsce wśród wielkich mocarstw. W rosyjskiej narracji wojna to konfrontacja z NATO i Zachodem, walka egzystencjalna. Faktycznie w przypadku klęski życie obecnej rosyjskiej elity będzie zagrożone, ale czy narodu rosyjskiego też? Jeśli jakieś społeczeństwo przetrwało czasy Związku Radzieckiego, to tym bardziej przetrwa upadek poradzieckiej nomenklatury.

Moskwa dobrze wyczuwa nastroje panujące w Waszyngtonie. Podobnie jak na przełomie lat 80. i 90., tak i teraz amerykańskie przywództwo uważa upadek państwa rosyjskiego za najczarniejszy scenariusz, któremu należy zapobiec. Główną przyczyną tych lęków są obawy o los rosyjskiego arsenału jądrowego. Co jeśli międzykontynentalne pociski balistyczne wpadną w ręce terrorystów albo jakiegoś szalonego dyktatora, grożącego zniszczeniem świata?

Można teraz zakpić: „znajdź dziesięć szczegółów, którymi różnią się te dwa obrazki”.

Właśnie dzisiaj, w reakcji na atak za pomocą ATACMS-ów, Władimir Putin w końcu podpisał zatwierdzoną już we wrześniu nową doktrynę użycia broni jądrowej przez Rosję, Władimir Putin podpisał ogłoszone już we wrześniu zmiany w doktrynie jądrowej. Odtąd jakikolwiek atak na Rosję przez państwo nieatomowe, za to z udziałem lub wsparciem państwa atomowego, ma być uznawany za wspólny akt agresji przeciwko Rosji. Piszemy: „w reakcji”, ponieważ trudno wskazać jakikolwiek inny powód tak długiego oczekiwania. Kremlowski watażka czekał po prostu na dobrą okazję, aby uzyskać maksymalny efekt propagandowy. Dziś sygnał jest bardzo jasny. Putin pyta Zachód: „czy chcecie dalej podążać tą drogą?”.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie. Rozumiemy, że nie każdy może sobie pozwolić na to, by nas sponsorować, ale jeśli wspomożecie nas finansowo, obiecujemy, że Wasze pieniądze się nie zmarnują.

Konfliktom nie grozi zamknięcie, jeśli jednak nie dopniemy budżetu tą drogą, będziemy musieli w przyszłym miesiącu na pewien czas przywrócić reklamy Google.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

GRUDZIEŃ BEZ REKLAM GOOGLE 96%

Jeżeli bowiem Putin zdecyduje się na użycie broni „A”, to po prostu to zrobi, niezależnie od tego, czy doktryna formalnie mu na to pozwala. Najnowsza książka wybitnego amerykańskiego dziennikarza Boba Woodwarda pokazuje, że w październiku 2022 roku administracja Bidena poważnie obawiała się, iż lada chwila Rosjanie zdetonują w Ukrainie „brudną bombę”, tak aby dać sobie pretekst do użycia taktycznej broni jądrowej na froncie, gdzie akurat zbierali tęgie manto. Sekretarz obrony Lloyd Austin zakomunikował wówczas rosyjskiemu ministrowi „obrony” Siergiejowi Szojgu, że Waszyngton nie daje wiary szykowanej przez Moskwę podwalinie propagandowej, a amerykańscy dyplomaci przekonali kolegów po fachu z Izraela, Indii, Chin i Turcji, aby zakomunikowali Moskwie, że nikt nie powinien używać broni jądrowej w Ukrainie.

Wtedy podziałało. Następnym razem też podziała, o ile Putin wykalkuluje sobie, że użycie broni „A” mu się nie opłaci, że straty na arenie międzynarodowej będą mieć większą wartość niż zyski na polu walki.

Oczywiście przepisy doktryny nie działają automatycznie, podobnie jak Artykuł 5 NATO. Politolog Aleksandar Dziokić pokpiwa, że realne znaczenie zmian sprowadza się do pokazania absolutnej władzy Putina, podczas gdy zachodni przywódcy są skrępowani przepisami i jeszcze muszą martwić się o wybory.

Andrew Michta zaobserwował jeszcze jeden problem po amerykańskiej stronie. Administracja Bidena obsesyjnie koncentruje się nie na zwycięstwie, lecz na zarządzaniu konfliktem. W Waszyngtonie strach przed rozlaniem się konfliktu i klęską Rosji zwyciężył nad przemyśleniem, co i jakimi środkami USA chciałyby osiągnąć. Tym sposobem Moskwie łatwiej było przechwycić inicjatywę i kontrolę nad drabiną eskalacyjną. Tu można wskazać chociażby rosyjskie działania w Afryce. Kolejne konflikty pączkują, a Amerykanie nie bardzo wiedzą jak temu zaradzić. Przyszła administracja Trumpa pozostaje wielką niewiadomą. Rozwiąże choć część problemów, czy spotęguje chaos?

Co przyniesie przyszłość

Ostatnie osiem lat dowiodło w sposób aż nadto dobitny, że jasnowidzów nie ma. Nie będziemy więc bawić się tutaj w przewidywanie przyszłości. Ale jedno możemy stwierdzić z przekonaniem: los Ukrainy w ostatecznym rozrachunku rozstrzygnie się w Waszyngtonie. Decyzje, które tam zapadną, albo pozwolą Ukrainie walczyć dalej, albo też zmuszą ją do bolesnych ustępstw. Joe Biden stara się przed opuszczeniem Gabinetu Owalnego wykonać jeszcze ostatnie ruchy, które poprawią sytuację Ukraińców. Stąd zgoda na użycie ATACMS-ów. Ale Za dwa miesiące i jeden dzień Stany Zjednoczone będą już miały nowego – choć starego, i to w obu znaczeniach – prezydenta.

Zwycięstwo Trumpa nad Kamalą Harris wzbudziło ogromny entuzjazm na Kremlu i w jego organach propagandowych. Trudno się zresztą dziwić, skoro ci drudzy zainwestowali w zwycięstwo Trumpa ogrom sił i środków. Teraz przyjdzie pora uiszczenia należności. Były szef FSB i jeden z najważniejszych kamratów Putina – Nikołaj Patruszew – otwarcie zakomunikował, że „Donald Trump korzystał z pewnych sił, z którymi powiązane były określone zobowiązania”.

Trump oczywiście może zakończyć wsparcie wojskowe dla Ukrainy, bez którego Europa nie zdoła sama udźwignąć ciężaru. Z takiego rozstrzygnięcia ucieszyliby się nie tylko Rosjanie, ale też wielu politycznych sojuszników Trumpa. Dwie rzeczy można wszakże powiedzieć o Trumpie bez cienia wątpliwości: jest nieprzewidywalny i łasy na pochlebstwa. Te dwie cechy razem wzięte sprawiają, że wstrzymanie pomocy dla Ukrainy nie jest wcale przesądzone. W końcu to Trump zatwierdził dostarczenie Ukrainie śmiercionośnego uzbrojenia, w tym ppk Javelin. Ale też Trump zagroził prezydentowi Zełenskiemu wstrzymaniem pomocy, jeśli ten nie pomoże mu znaleźć – czy raczej stworzyć – haków na Joe Bidena i jego syna, Huntera. Nie przeszkodziło mu to stwierdzić we wrześniu tego roku, że ma świetne stosunki z Zełenskim.

Tyle że Moskwa wcale nie potrzebuje natychmiastowego wyzerowania amerykań­skiej pomocy dla Ukrainy (choć oczywiście bardzo by się z tego ucieszyła). Trwa bowiem większa gra: o przetrwanie bądź rozkład instytucji państwo­wych w Stanach Zjednoczonych. Jeśli Rosja wygra tutaj, przyszłość Ukrainy będzie przesądzona tak czy inaczej, nawet z zachodnią bronią. Bo tej Kijów nigdy nie otrzyma dość, aby walczyć z Moskalami samodzielnie.

Trzeba też mieć na uwadze, że chociaż czasami to Europej­czycy musieli wiercić Amerykanom dziurę w brzuchu (tak było choćby z ATACMS-ami), w innych sytuacjach to amerykańscy dyplo­maci odbijali się od muru stawianego przez zachod­nio­euro­pej­skich polityków (tak było z Olafem Scholzem, który długo blokował dostarczenie Ukrainie czołgów podstawowych Leopard 2). Ludzie Bidena twórczo rozwiązywali te problemy – pomysł dostarczenia Ukrainie Abramsów zrodził się początkowo jako sposób na przekonanie Scholza, że nie ma się czego bać. Dyplomaci Trumpa w takiej sytuacji po prostu wzruszyliby ramionami i nie byłoby ani Leopardów, ani Abramsów.

Wróćmy do Patruszewa. To właśnie on jest wielkim orędownikiem hipotezy, wedle której Stany Zjednoczone są już na ostatnim etapie swojej mocarstwowości i dążą ku rozpadowi, a znaczna część terytorium na południu kraju ma prędzej czy później wrócić do macierzy – czyli Meksyku. Sensowność tej hipotezy nie jest istotna. Istotne jest to, że Patruszew najwyraźniej w nią wierzy, a skoro tak, to pewnie wierzy w nią i Putin. Jeśli zaś obaj wierzą, że USA mogą się rozpaść, to będą starali się do tego doprowadzić.

Jak można doprowadzić do rozpadu takiego państwa jak USA? Napędzając polaryzację w społeczeństwie, pobudzając tendencje odśrodkowe w poszczególnych stanach i erodując zaufanie do rządu federalnego. Dlatego też trudno sobie wyobrazić nominacje, które byłyby bardziej po myśli Putina niż te zgłaszane przez Trumpa. Przyszłego sekretarza obrony Pete’a Hegsetha już opisywaliśmy (i niebawem znów mu się przyjrzymy). Znana z prorosyjskich (i proasadowskich) poglądów Tulsi Gabbard ma być szefową służb wywiadowczych. A stanowisko prokuratora generalnego ma zająć Matt Gaetz, oskarżany o gwałty na małoletnich. Dla twardego elektoratu nie będzie w tych nominacjach niczego zdrożnego, ale dla bardziej myślącej części społeczeństwa każda z nich sama z sobie będzie nie do przełknięcia.

Będzie to też miało dodatkowy efekt: pogłębianie apatii w społeczeństwie. Dokładniej tej samej apatii, którą Putinowi udało się zaszczepić we własnym społeczeństwie, choć oczywiście na razie na dużo mniejszą skalę. Ale nie widząc nadziei na poprawę sytuacji w skali makro, Amerykanie i Amerykanki skupią się na skali mikro, tak że nawet osoby dotąd zaangażowane w politykę będą coraz częściej kwitowały ją tylko wzruszeniem ramion. To z kolei sprawia, że społeczeństwo staje się bardziej podatne na oficjalny przekaz propagandowy.

Nie chcemy w tym miejscu sugerować, że Patruszew ma rację i że USA niebawem się rozpadną. Ale zakrojone na bezprecedensową skalę działania propagandowe mogą sprawić, że Ukraina stanie się politycznym gorącym kartoflem może już za dwa lata (kiedy odbędą się następne wybory – do Izby Reprezentantów i jednej trzeciej senatu) i udzielanie jej wsparcia wojskowego nie będzie politycznie dopuszczalne. A może będzie, ale zdegradowane nieudolnym (lub gorzej) zarządzaniem departamenty rządu federalnego będą się skupiały na problemach wewnętrznych i zabraknie im zasobów, aby interesować się Ukrainą. Albo może nawet sojusznikami z NATO. Nie bez powodu w Rosji zaczęto nazywać Trumpa amerykańskim Gorbaczowem. Nie jest to bynajmniej komplement. Z perspektywy Putina, który uważa rozpad ZSRR za katastrofę geopolityczną, Gorbaczow to bez mała zbrodniarz, a w najlepszym razie – zadufany w sobie idiota i sabotażysta.

56-ta okrema motopichotna Mariupolśka bryhada