Był sierpień 1912 roku, kiedy niemiecki pilot Franz Stiefvater uczestniczył w zawodach lotniczych polegających na jak najszybszym przebyciu odcinka pomiędzy dwoma wielkimi, pruskimi miastami: Berlinem i Królewcem. Na nieszczęście pilota w czasie lotu w maszynie skończyło się paliwo i zmuszony był lądować w terenie przygodnym, a los chciał, że były nim przedmieścia Elbląga. Lądowanie wzbudziło w mieście sensację, ale też pobudziło ludzi do pomocy i już po godzinie lotnikowi dostarczono paliwo niezbędne do dalszego lotu. Tak rozpoczęła się przygoda Elbląga z lotnictwem, a z okazji setnej rocznicy pierwszego lądowania Aeroklub Elbląski wraz z władzami samorządowymi zorganizował na swoim lotnisku okolicznościową imprezę.
Plany organizatorów były huczne i według zapowiedzi miała to być jedna z największych imprez lotniczych w tym roku w Polsce. Niestety życie zweryfikowało te zamierzenia i z różnych, głownie finansowych, przyczyn wyszedł tego kameralny piknik lotniczy z niezbyt rozbudowanym programem pokazów w powietrzu. Jednak dwa jego punkty były tak mocne, że nie powstydziłyby się ich najlepsze krajowe pokazy lotnicze.
Pierwszym był dwukrotny solowy występ należącego do grupy akrobacyjnej Żelazny Wojciecha Krupy na samolocie Extra 330. Żelazny to najlepsza w kraju prywatna grupa akrobacyjna i było to widać w fantastycznym, dynamicznym pokazie, w czasie którego pilot wyciskał ze swojej Extry siódme poty. Pętle, beczki, korkociągi i inne wywijasy, jakie wyczyniał na niebie czerwony samolot, skutecznie przyciągały uwagę licznie przybyłych gości.
Jednak gwoździem programu był występ wojskowego zespołu Biało-Czerwone Iskry, które wystąpiły w składzie sześciu maszyn TS-11. Można zachwycać się różnymi rzeczami, ale jak przychodzi co do czego, nic nie fascynuje tak jak szybkie i głośne samoloty odrzutowe. Na elbląskim niebie Iskry zaprezentowały pokaz zarówno grupowy, jak i solowy, w takim zakresie, na jaki pozwalały niskie chmury, z których padać zaczęło na szczęście dopiero po zakończeniu lotniczej części pikniku. Oglądaliśmy więc flagę, łabędzia, diament, strzałę, mijanki solistów i trójek zakończone efektownym rozpuszczeniem. Pokaz może nie dorównuje wykonywanym przez najlepsze zespoły na świecie (głownie z powodu leciwych już Iskier, które nie mogą doczekać się następcy), ale z pewnością może się podobać.
Pokaz w powietrzu uzupełniał wiatrakowiec i spadochroniarze. Od czasu do czasu ciszę na niebie przerywały przylatujące i odlatujące samoloty lekkie i ultralekkie, których piloci postanowili przyłączyć się do elbląskiego świętowania.
Na ziemi zorganizowano niewielką wystawę statyczną, na którą składały się samoloty będące na wyposażeniu Aeroklubu Elbląskiego oraz dwa, budzące największe zainteresowanie, śmigłowce: SH-2 Seasprite Marynarki Wojennej i W-3 Sokół Straży Granicznej. Załogi obu maszyn chętnie opowiadały o swojej pracy i helikopterach, a nawet pozwalały zasiąść z kokpicie czy na stanowisku operatora walki podwodnej, co nie zdarza się na większych pokazach lotniczych. Dla mnie możliwość podejścia tak blisko do obu tych maszyn była największą zaletą pikniku. Stricte lotniczą część imprezy uzupełniała wystawa sprzętu wojskowego (wóz BRDM) i Straży Granicznej, turniej siatkówki, wystawa motocykli, pokazy modeli latających oraz liczne stoiska handlowe i gastronomiczne.
Organizację należy określić jako dobrą. Nie było żadnych problemów z dojazdem ani korków przy wyjeździe. Z tego miejsca chciałbym za okazaną pomoc i życzliwość podziękować Tadeuszowi „tawalowi” z forum lotnictwo.net.pl.
Pomimo pewnych problemów, które nie pozwoliły organizatorom na pełną realizację zamierzeń, obchody stulecia lotnictwa w Elblągu należy uznać za udane. Dobra, jak na tegoroczne standardy w północnej Polsce, pogoda, dwa mocne punkty programu w powietrzu oraz ciekawa, chociaż skromna wystawa statyczna i miła atmosfera każą tej imprezie wystawić wysoką ocenę.