Krótki polski sezon lotniczy w pełni, więc trzeba korzystać z każdej okazji, by obcować ze wspaniałymi maszynami, które prezentują się nam w powietrzu na wszelkich imprezach dla miłośników aeronautyki. Do największych w tym roku – radomskich – pokazów jeszcze trochę czasu, więc odwiedzamy dla Was inne imprezy, na których można miło spędzić czas. Tym razem wybraliśmy się do niewielkiej miejscowości Gryźliny, położonej na Warmii, około dwudziestu pięciu kilometrów od Olsztyna.
Zgodnie z profilem naszego portalu największe zainteresowanie wzbudzały zapowiadane samoloty uderzeniowe Su-22, śmigłowce Marynarki Wojennej Anakonda i SH-2 oraz kilka latających zabytków, jak: TS-8 Bies, Taylorcraft Auster czy Curtiss Jenny. Niestety już na dzień przed pokazami było wiadomo, że żadnych „suszarek” na warmińskim niebie nie zobaczymy. Wielka szkoda, bo ogólnie wiadomo, że nic tak nie zwraca uwagi publiczności jak ryk potężnego silnika odrzutowego, nawet jeśli samolot nie wykonuje niezwykłych akrobacji. Wielu widzów – z autorem tego tekstu na czele – było tą nieobecnością zawiedzionych. Cóż jednak zrobić, Siły Powietrzne nie raz zachowywały się podobnie, choćby w tym roku Su-22 nie przyleciały na pokazy w Ostrowie, a w Płocku były tylko w sobotę. Pozostało cieszyć się z tego, co było.
Niewątpliwą atrakcją był jeden z trzech na świecie latających samolotów szkolnych TS-8 Bies. Był to pierwszy polski samolot powojenny produkowany w dużych ilościach, służył do szkolenia pilotów wojskowych. Jego dużą zaletą jest podwozie z przednim kółkiem, co zapobiegało kapotażowi i bardziej realistycznie przygotowywało do służby na współczesnych myśliwcach, które miały taki sam układ podwozia. Prezentowany egzemplarz pochodzi z 1959 roku, jego renowacja trwała cztery lata, począwszy od 2006 roku. Ze względu na wiek maszyny i zaliczenie jej do kategorii „specjalnych” wykonywanie bardziej skomplikowanych akrobacji jest na Biesie zabronione, ale i tak prezentuje się w powietrzu bardzo ładnie. Samolot może osiągać do 300 km/h, a jego cechą charakterystyczną jest to, że silnik nie od razu reaguje na ruchy przepustnicą, co odwzorowuje zachowanie silnika odrzutowego, do którego użytkowania szkolili się ówcześni piloci wojskowi.
Innym wartym uwagi samolotem był Taylorcraft Auster IV należący do elitarnej grupy warbirdów, czyli samolotów, które brały udział w prawdziwej wojnie. Ten konkretny egzemplarz został wyprodukowany w 1944 roku i aż do kapitulacji Niemiec służył jako samolot rozpoznania artyleryjskiego i kierowania ogniem. Takimi samolotami dysponował między innymi polski 663. Dywizjon wchodzący w skład II Korpusu generała Andersa we Włoszech; właśnie w barwach tej jednostki lata Auster sprowadzony do Polski w 2011 roku.
Replika Curtissa JN-4 Jenny jest częstym bywalcem na pokazach w całym kraju, lecz nieodmiennie wzbudza zainteresowanie archaiczną sylwetką. Samoloty tego typu produkowano w czasie pierwszej wojny światowej jako maszyny szkolne i bojowe. Powstało ich ponad sześć tysięcy, po wojnie znalazły szerokie zastosowanie w lotnictwie cywilnym.
Wreszcie śmigłowce Marynarki Wojennej. Na początku czerwca można je było zobaczyć w Płocku w powietrzu, a teraz z bliska na ziemi. Szkoda, że nie dały chociaż krótkiego pokazu, bo jak wielkie było zainteresowanie tymi maszynami, okazało się popołudniu, gdy przyszła pora odlotu do Gdyni i niemal cała licznie przybyła publiczność zgromadziła się przy barierkach, oglądając podrywające się wiropłaty. Trochę szkoda, że nie było jak w ubiegłym roku w Elblągu, gdzie można było ich dotknąć czy nawet usiąść za sterami, ale i tak przyciągały uwagę ludzi.
Pozostałymi zabytkami były dobrze znane fanom lotnictwa repliki RWD-5, na którym Stanisław Skarżyński w 1933 roku przeleciał Atlantyk, i RWD-13 w barwach fabryki słodyczy Wedel. W 1937 roku firma Wedel kupiła taki samolot, który ze względu na właściciela został pomalowany na kolor niebieski i otrzymał znaki rejestracyjne SP-WDL. Służył on do transportu czekolady na polskie transatlantyki, do sklepów Wedla w Paryżu i Kopenhadze oraz do celów reklamowych.
Tyle jeśli chodzi o spojrzenie historyczno-militarne. Jednak trzeba uczciwie powiedzieć, że to nie wymienione wcześniej maszyny były największymi gwiazdami tej imprezy. Najjaśniejszymi punktami programu były występy trzech arcymistrzów akrobacji samolotowej: Jurgisa Kairysa, Artura Kielaka i Swietłany Kapaniny. Litwin, Polak i Rosjanka – każdy pilot solo – dali sześć zapierających dech w piersiach pokazów na samolotach Su-26 i Extra 330. Największe zainteresowanie mediów i publiczności budziła Rosjanka – siedmiokrotna mistrzyni świata – dla której był to pierwszy występ w Polsce. Pozostali dwaj piloci często występują w naszym kraju. Trudno ocenić, który pokaz był najlepszy, opinie wśród publiczności były podzielone, jednak większość na najwyższym stopniu podium stawiała doświadczonego Litwina.
Pozostałymi lotniczymi atrakcjami pikniku była akrobacja szybowcowa, pokaz gaszenia pożaru samolotem Dromader, skoki spadochronowe, demonstracja konkurencji odbywanych na zawodach śmigłowcowych czy pokazy wiatrakowców i mniej spektakularnych maszyn, na przykład Jaka-12. Poza tym na terenie lotniska rozlokowano stoiska handlowe, gastronomiczne oraz informacyjne. Były też loty widokowe, przejażdżki kucykami i wystawa sprzętu Straży Granicznej, a także koncerty i pokazy sztuk walk.
Pochwalić należy organizacyjną stronę imprezy. Chociaż pokazy odbywały się w naprawdę niewielkiej miejscowości, cały ruch zorganizowano bardzo sprawnie, poza krótkimi odcinkami czasu nie trzeba było stać w korkach ani na wjedzie, ani przy wyjeździe z pikniku. Nad całością panowali lokalni strażacy ochotnicy.
Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony piknikiem w Gryźlinach. Nie wiem, czy to zasługa nowego otoczenia, pogody czy programu, ale podobało mi się bardziej niż w Płocku na początku miesiąca. Jest to bardzo ciekawa propozycja spędzenia dnia poza domem, a dla takich akrobatów, jakich mogliśmy oglądać w tym roku, nie żal było przejechać nawet kilkuset kilometrów. Mam nadzieję, że kolejna edycja będzie co najmniej równie udana.