18 lutego 2012 roku miała miejsce kolejna już rekonstrukcja bitwy o Tczew, którą w 1807 roku stoczyły nacierające na Gdańsk wojska napoleońskie – w skład których wchodzili też liczący na odzyskanie dla Polski niepodległości żołnierze z Legionów Dąbrowskiego – i broniące miasta oddziały pruskie. Tczew, będący dziś ważnym węzłem kolejowym i drogowym, już w XIX był punktem strategicznym, który należało brać pod uwagę, chcąc panować nad Gdańskiem. Z tego powodu walki o miasto były zacięte i obfitowały w wiele zwrotów akcji, o których możecie przeczytać w opublikowanym w naszym portalu artykule autorstwa Przemysława Zielińskiego: „Pierwsza polska bitwa”.
Można powiedzieć, że tczewska inscenizacja niejako otwiera sezon na tego typu imprezy w naszym, zmrożonym jeszcze wtedy zimą, kraju. Organizatorami były: Centrum Wystawienniczo-Regionalne Dolnej Wisły Fabryka Sztuk i Grupa Rekonstrukcji Historycznej Pułk 12. Piechoty Xięstwa Warszawskiego. Jednak w role żołnierzy obu stron wcielili się pasjonaci pochodzący z całego kraju.
Impreza podzielona była na dwie części. Już od rana na miejskim rynku w Tczewie zorganizowano obóz wojskowy z epoki, gdzie mieszkańcy mogli na spokojnie przyjrzeć się żołnierzom, ich oporządzeniu i zwyczajom. Z rekonstruktorami, którzy naprawdę znają się na tym, co odtwarzają, można było porozmawiać i dowiedzieć się wielu ciekawostek. Najwięcej chętnych było jednak jak zwykle do robienia sobie zdjęć w towarzystwie rekonstruktorów przyodzianych w mundury, które większość z widzów ma okazję zobaczyć tylko w książkach czy telewizji. Dodatkową atrakcją był pokaz musztry w wykonaniu żołnierzy, a ponieważ temperatura ciągle była poniżej zera, na zmarzniętych mieszkańców i przybyłych na tę okazję do Tczewa turystów czekała gorąca grochówka.
W tym czasie przy fragmentach zabytkowych murów obronnych Tczewa trwały ostatnie przygotowania do inscenizacji i około godziny czternastej rozpoczęła się bitwa. Żadna ze stron się nie oszczędzała i atakowała przeciwnika całym arsenałem, jaki znalazł się w zasięgu ręki. Była artyleryjska wymiana ognia, formacje piechoty oddawały salwy z karabinów, a w zwarciu w ruch poszła broń biała. Odpowiednio wcześniej przygotowano materiały pirotechniczne, dzięki czemu na polu bitwy było dużo huku i dymu, czyli tego, co widzowie lubią najbardziej. W czasie kolejnych epizodów trup ścielił się gęsto, lecz nie brakowało i akcentów humorystycznych, gdy wybuchy i podmuchy armat zrywały żołnierzom czapki z głów. Zgodnie z tym, co miało miejsce ponad dwieście lat temu, ostatecznie miasto zdobyły wojska napoleońskie, które zajęły się następnie grabieżami i mordami. Tego na szczęście (poza egzekucją jeńców) widzowie oglądać nie musieli. Zamiast tego już po wszystkim żołnierze przeszli pod miejscową Farę, gdzie nastąpiło kolejne bratanie się z cywilami.
Aby widzowie nie oglądali zwykłej sieczki, o wszystkich aspektach bitwy opowiadał im doktor z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika Andrzej Nieuważny. A miał komu opowiadać, bo na inscenizacje przybyło kilkuset widzów, wielu całymi rodzinami. Żałować można jedynie, że miejsce inscenizacji właściwie nie pozwala na większą ich liczbę, bo miejsc dobrych do obserwacji pola walki nie ma dużo, a ludzie stojący nieco z tyłu mają szansę właściwie jedynie na słuchanie odgłosów walk. W tym zakresie nie ma jednak wielkiego pola manewru, bo zabudowa miasta jest taka, a nie inna, a trudno sobie wyobrazić, by walki o miasto odgrywać gdzieś w szczerym polu, gdzie byłoby więcej miejsca.
Rekonstrukcję należy uznać za ze wszech miar udaną. Mimo lekkiego mrozu pogoda dopisała, a kilkudziesięciu rekonstruktorów zadbało o dobrą zabawę widzów, którzy przy okazji mieli okazję dowiedzieć się czegoś o historii miasta i regionu. Z pewnością jest to doskonały pomysł na spędzenie na świeżym powietrzu kilku godzin, więc jeśli następnym razem będziecie gdzieś w okolicy, warto wybrać się na bitwę do grodu Sambora.