Wreszcie się udało. Po dwóch poprzednich, bardzo nieudanych, zakończonych śmiertelnymi wypadkami edycjach z lat 2007 i 2009, tym razem pokazy lotnicze w Radomiu były wspaniałe. Nie tylko dlatego, że wszystko przebiegło bezpiecznie, ale też dzięki wyśmienitej pogodzie, interesującej liście uczestników i niezłej organizacji. Oczywiście było kilka rzeczy, do których można się przyczepić – i wspomnimy o nich dalej – ale ogólnie trzeba powiedzieć, że tegoroczny Air Show wypadł porównywalnie do bardziej znanych imprez tego typu w Europie.
Radomskie pokazy organizowane są w takim terminie, że stanowią jednocześnie element obchodów święta lotnictwa, które przypada na 28 sierpnia każdego roku. I chociaż samo lotnictwo jest terminem bardzo pojemnym, od zawsze impreza ta kładła nacisk na lotnictwo wojskowe, do którego dodatkiem był blok aeroklubowy. Podobnie ma to miejsce na innych pokazach, gdzie lekkie samoloty akrobacyjne czy zabytkowe stanowią dla publiczności przystawkę przed daniem głównym, jakim są współczesne samoloty bojowe i zespoły akrobacyjne. Nie inaczej było tym razem i wkrótce po otwarciu bram lotniska można było oglądać takie maszyny jak Piper Cub, replikę RWD-5, dwie Extry 300, Skybolta i wiele innych. Nie mogło zabraknąć wszechobecnych i mocno promujących się ostatnio wiatrakowców, a ciekawostkę stanowił motoszybowiec. Był też często spotykany na mniejszych imprezach zespół 3AT3, który niedawno rozrósł się do czterech samolotów. W tej części programu największe wrażenie wywarł Artur Kielak na Extrze 300, który dał niesamowity pokaz. Niektórzy z obecnych w sobotę przyszli też na drugi dzień specjalnie, aby zobaczyć go jeszcze raz.
Łącznikiem między blokiem aeroklubowym a wojskowym był odrestaurowany SB Lim-2, czyli licencyjna wersja radzieckiego MiG-a-15UTI. Ta maszyna jest jedynym w Europie zdolnym do lotu samolotem tego typu. Był jeszcze jeden na Węgrzech, ale ten niedawno uległ wypadkowi. Nasz Lim zyskuje już sławę za granicą i pokazuje się na tamtejszych pokazach. Na początku lipca prezentował się w Austrii. Fajnie by było zobaczyć go kiedyś we wspólnym locie z amerykańskim F-86 Sabre, tak jak to się dzieje w przypadku samolotów z II wojny światowej.
Wreszcie zaczęło się to, na co czekała większość z tych kilkudziesięciu tysięcy widzów, którzy zdecydowali się przybyć na lotnisko Sadków. Zaczęło się od powietrznej defilady w wykonaniu polskich SW-4, F-16, MiGów-29, Su-22 i transportowców. Zaprezentowały się wszystkie najważniejsze typy statków powietrznych używanych przez nasze lotnictwo. Nie zabrakło także Biało-Czerwonych Iskier i Orlików.
Zgodnie z zasadą, że na początku powinno być trzęsienie ziemi a potem napięcie musi rosnąć, dalej było jeszcze lepiej. Mieliśmy okazję zobaczyć w powietrzu aż trzy solowe występy F-16. Niektórzy uważali, że to za dużo i zbyt jednorodnie, jednak nie mogę się z tym zgodzić. Jak dla mnie mogłoby ich być jeszcze więcej, czekam też, kiedy Polacy osiągną taki poziom wyszkolenia na tych samolotach, aby prezentować możliwości naszych F-16 na pokazach. W Radomiu musieliśmy zadowolić się ekipami z Grecji, Belgii i Holandii. Każdy pokaz był inny, ale wszystkie były wspaniałe. Grek latał szybko i bardzo głośno, Belg doskonale technicznie, a Holender jak zwykle zachwycał malowaniem i obfitym użyciem flar.
W oczekiwaniu na pojawienie się polskiego solo na F-16 musieliśmy zadowolić się pokazem na MiG-u-29. Chociaż „zadowolić się” to nie najlepsze określenie, bo sugeruje, jakby było to coś gorszego. Szkoda tylko, że samolot dolatywał z Mińska Mazowieckiego, a nie startował z Radomia. Z innych polskich akcentów nie można nie wspomnieć o symulowanej walce powietrznej pary MiG-ów-29 z parą F-16. W oba dni Jastrzębie były się górą, choć ich piloci musieli wycisnąć z maszyn wszystko, co najlepsze. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów na pokazach zaprezentowały się także uderzeniowe Su-22, które nie powalają zwrotnością, ale w powietrzu prezentują się bardzo ładnie. W ramach ciekawostki dodam, że swego czasu na tych samolotach akrobacje wykonywał czechosłowacki jeszcze zespół akrobacyjny. Szkoda, że Su pokazały jedynie kilka manewrów i nie zdecydowano się na inscenizację prawdziwych ataków na cele naziemne z wykorzystaniem pirotechniki, jak to robią inne siły powietrzne. Nie można także nie wspomnieć o polskich śmigłowcach, czyli Sokole-salonce ze sławnego od pewnego czasu 36. Pułku, ratowniczej Anakondzie, szturmowym Mi-24 i szkolnym SW-4. Polski, przynajmniej w części, był też Blackhawk, którego produkcja ruszyła w Mielcu.
Wróćmy do gości ze świata. Tradycyjnie, jak chyba na wszystkich pokazach w naszej części Europy, w powietrzu zaprezentowały się czeskie L-159 ALCA, JAS 39 i Mi-24. Z powodu toczącego się przetargu na samolot LIFT do Radomia przybył też włoski M 346, a dodatkowo z tego samego kraju pokazał się AMX. Szkoda, że nie było koreańskiego T-50, który jest głównym konkurentem M 346 w polskim przetargu. No chyba, że Koreańczycy są pewni swego zwycięstwa i uznali, że wystarczy im namiot ze skromną ekspozycją. Mam nadzieję, że zwycięzca tego przetargu nie jest tak oczywisty jak to się przedstawia w niektórych mediach. Wystąpił też austriacki PC-7 lecz, niczego mu nie ujmując, był bardziej zapychaczem. W sobotę ciekawostką był low pass należącego do NATO AWACS-a w efektownym, okolicznościowym malowaniu. W niedzielę za to taką dodatkową atrakcją był start ukraińskich Ana-26 i Su-25, które w sobotę były tylko na wystawie statycznej.
Wreszcie to, co było najmocniejszą stroną radomskich pokazów – zespoły akrobacyjne. Polskie Orliki i Iskry, chorwacki Wings of Storm, szwajcarski Patrouille Suisse, francuski Patrouille de France i włoski Frecce Tricolori. Oj, było na co patrzeć. Teoretycznie największą gwiazdą byli Włosi, jednak z zasłyszanych tu i ówdzie rozmów wiem, że każdy miał swego faworyta i nawet latający na turbośmigłowych Pilatusach Chorwaci wzbudzili zachwyt publiczności. Całkowicie uzasadniony, trzeba dodać, bo pokazują, że aby latać szalenie efektownie, nie trzeba odrzutowców. O Patrouille de France i Frecce Tricolori nie ma co się rozpisywać, bo to najwyższa klasa światowa i moje zachwyty nad nimi z pewnością czytaliście już we wcześniejszych relacjach z innych pokazów.
No dobra, tylko słówko o jednych i drugich. Francuzi podbili serca publiczności rozpoczynając pokaz od namalowania na niebie biało-czerwonej flagi, co dotychczas było specjalnością tylko naszych Biało-Czerwonych Iskier. Genialnym akcentem u Włochów był ich komentator, który ze wszystkich sił starał się opisywać to, co działo się na niebie w naszym języku. Było to bardzo śmieszne, ale nad wyraz sympatyczne. Za resztę opisu ich popisów niech posłużą zamieszczone obok zdjęcia. Pozostałe zespoły zaprezentowały się co najmniej bardzo przyzwoicie, a szczególny szacunek zyskali Szwajcarzy ze formację shadow, w której cztery samoloty lecą tak ustawione, że wyglądają, jakby był tylko jeden.
Na koniec zostawiłem wystawę statyczną, na której zobaczyliśmy prawie wszystkie typy samolotów i śmigłowców używanych przez nasze wojsko, włącznie z przybyłymi znad Bałtyku Mi-14 i SH-2. Na statyce pokazali się także zagraniczni goście, na przykład amerykańskie A-10, niemiecki Typhoon, węgierski Gripen czy słowacki i chorwacki Mi-17. Osobno ustawiono transportowce, z których część udostępniano do zwiedzania. Szczególną popularnością cieszył się belgijski Hercules z bardzo rozrywkową załogą. Wokół samolotu rozbrzmiewała muzyka serwowana przez jednego z załogantów C-130, który rozstawił sprzęt i wcielił się w didżeja. Po zwiedzaniu można było nabyć belgijskie wino i inne gadżety. Oprócz nich wystawiali się także Niemcy i Turcy na C-160 Transall oraz oczywiście Polacy z C-295 i C-130. Na samym końcu ustawieni byli wspomniani Ukraińcy, jednak ich miejscówka właściwie uniemożliwiała zrobienie porządnego zdjęcia, a szkoda, bo ich wizyta była nie lada gratką.
Teraz trochę ponarzekajmy. Nie dla samego krytykanctwa, ale by kolejne edycje pokazów były jeszcze lepsze. Jak zwykle średnio działali policjanci i inne osoby odpowiedzialne za kierowanie ruchem pojazdów. Nie do końca wiedzieli, kto i na podstawie jakich dokumentów może podjechać w samo pobliże lotniska, co tworzyło niepotrzebne zatory. Także ochrona nie do końca spełniła zadanie, bo na lotnisku można było spotkać osoby ze szklanymi butelkami piwa, którego na terenie pokazów nie sprzedawano i którego wnoszenie było zakazane. Wreszcie najwięksi pasjonaci lotnictwa – spotterzy – którzy zapłacili 500 zł za możliwość wstępu na lotnisko w czwartek i piątek – dni przylotów i treningów – mogli czuć się zawiedzeni poziomem serwowanej obsługi jak na tak dużą kwotę. Dostali co prawda trochę gadżetów, jednak to nie dla nich zdecydowano się wydać duże pieniądze, a to co się działo na lotnisku, zdecydowanie odbiegało od ich oczekiwań. Pod względem przyjazności organizatorów w stosunku do spotterów i w ogóle wszystkich odwiedzających mamy jeszcze dużo do nadrobienia względem Zachodu. Zabrakło także kilku samolotów do pełnego wypełnienia dnia pokazami, przez co samoloty aeroklubowe musiały występować dwa razy.
Ogólnie należy jednak uznać Radom Air Show 2011 za ze wszech miar udane. Na pewno pewien wpływ na to miał fakt, że ostatni weekend sierpnia był chyba najcieplejszym i najpogodniejszym okresem tego lata. Drobne niedociągnięcia nie zepsuły obrazu całości. Co bardzo rzadkie w naszym narodzie, nie znalazłem chyba nikogo, kto narzekałby na tegoroczne pokazy. Pozostaje mieć nadzieje, że kolejna edycja, jeśli nie lepsza, będzie co najmniej tak samo dobra.