Zapowiedzi polskiego rządu sugerowały, że ogłoszenie przez Światową Organizację Zdrowia pandemii choroby COVID-19 oraz lawinowe odwoływanie imprez w Europie i na świecie przyczynią się do wzrostu znaczenia Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego. Wiadomości te ślepo podchwyciły niektóre media, osoby związane z przemysłem obronnym lub zajmujące się nim na co dzień. Sztuczną bańkę pompowano długo.
Sprawą honoru stałą się walka o uczestnictwo Polskiej Grupy Zbrojeniowej, bez której salon miał się one nie odbyć. Początkowo PGZ ogłosiła, że z powodu pandemii nie ma mowy, aby wzięła udział w tegorocznej edycji. Koncern jednak ugruntował swoją pozycję jako partner strategiczny i stał się największym wystawcą na kieleckich targach, toteż w batalię o jego udział w MSPO 2020 zaangażowała się dyrekcja Targów Kielce i prezydent miasta, a sprawa zawędrowała do Rady Ministrów. W obliczu tego, co zaprezentowano podczas kieleckiego salonu, nasuwa się pytanie: po co to wszystko?
Wystawa PGZ – w przeciwieństwie do asortymentu kraju wiodącego (Wielkiej Brytanii) – miała być spektakularna, a zakończyła się spektakularną porażką. Nie dość, że mało, to na dodatek odgrzewane kotlety. Czy jednak organizatorzy i przedsiębiorcy zasługują na srogą krytykę? Czego można było się spodziewać w roku, w którym niemal cała zbrojeniówka złapała zadyszkę. Przed nami dość krótka wycieczka po szumnie zapowiadanej wystawie sprzętu polskich przedsiębiorstw.
20. Brygada Zmechanizowana pokazała zmodyfikowaną wersję T-72M1R. Czołgi te trafiły również do 19. Lubelskiej Brygady Zmechanizowanej. Dostawy rozpoczęły się pod koniec ubiegłego roku. Modernizacja objęła częściowo system kierowania ogniem, a także system łączności. Z tyłu pojazdu znajduje się kosz, w którym zapewniono miejsce dla wyposażenia załogi. W tym roku w ręce żołnierzy ma trafić 46 czołgów, a ogółem – do 2025 roku – 230. W przypadku aneksowania umowy polskie wojsko może liczyć na kolejne 88 sztuk. Modernizacja T-72M1 jest rozwiązaniem pomostowym w oczekiwaniu na polski czołg przyszłości, który ma zostać pozyskany w ramach programu Wilk.
Leopard 2PL – jeden z pięciu, którymi dysponuje 10. Brygada Kawalerii Pancernej 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. „Czarna Dywizja” ze Świętoszowa otrzymała wozy z dodatkowym modułowym opancerzeniem wieży i nowymi przyrządami celowniczymi. Działonowego i dowódcę wyposażono w kamery termowizyjne III generacji KLW-1 Asteria, które dostarczyło polskie przedsiębiorstwo PCO. Głowicę PERI R17A1 zmodyfikowano do wersji z najnowszych Leopardów 2A7. Podstawę modernizacji stanowi umowa z grudnia 2015 roku między Inspektoratem Uzbrojenia a PGZ. Wstępnie zakładano unowocześnienie 128 czołgów, później umowę aneksowano i zdecydowano o modernizacji kolejnych czternastu do końca lipca 2023 roku. Wartość umowy wynosi obecnie 3,29 miliarda dolarów.
Ciężki kołowy pojazd ewakuacji i ratownictwa technicznego (CKPEiRT) Hardun trafił do rąk żołnierzy. Część z dwudziestu siedmiu wozów dostarczono już w ubiegłym roku. Prowadzi akcje ewakuacyjno-ratownicze oraz pozwala na holowanie pojazdów, przyczep i naczep o dopuszczalnej masie całkowitej do 26 ton. Zadaniem Harduna jest głównie ewakuacja w warunkach bojowych pojazdów na podwoziu Rosomaka.
Do stawienia zasłony dymnej w przypadku ewakuacji transporterów opancerzonych z pola bitwy służą dwa gniazda wyrzutni granatów dymnych kalibru 81 milimetrów. Harduna wyposażono też w generator o mocy 8 kilowatów, który zapewnia źródło energii nie tylko dla załogi, ale również dla innych służb biorących udział w akcji ratowniczej.
Podstawowym elementem jest żuraw hydrauliczny o maksymalnym wysięgu 10,25 metra i minimalnym 1,7 metra. Udźwig maksymalny na wysięgu minimalnym to 16 ton, na maksymalnym – 3,9 tony. Hardun otrzymał też wiele elementów wyposażenia przeznaczonego do prowadzenia typowych akcji ratowniczych, są więc piły spalinowe, sprzęt do cięcia szyb w samochodach, rozpieraki hydrauliczne, przewody i maszty oświetleniowe.
W bieżącym roku na poważnie ruszył proces modyfikacji armatohaubic Dana wzór 1977 kalibru 152 milimetry. Obecnie w Wojsku Polskim stanowią uzbrojenie pięciu liniowych dywizjonów artylerii samobieżnej oraz pododdziałów szkolnych Wojsk Rakietowych i Artylerii Wojsk Lądowych. Wszystko zaczęło się od przeprowadzonej przez Wojskowe Zakłady Uzbrojenia naprawy głównej i modyfikacji pierwszego egzemplarza. Pod koniec 2019 roku z Dana-M przeszła pomyśle testy. Modyfikacja sprzętu tego typu nie jest jednak nowością, dobrym przykładem jest montaż zautomatyzowanego zestawu kierowania ogniem Topaz. Aktualna modyfikacja wprowadziła nową przeszkloną kabinę, zastępując dwa okna z pancernymi pokrywami i szczeliny w ścianach bocznych czterema dużymi oknami z szybami ze szkła pancernego. Zamysłem było poprawienie pola obserwacji członków załogi.
Pojazd dalekiego rozpoznania Żmija wybrano dla polskich sił zbrojnych w 2017 roku. Umowę podpisali przedstawiciele Inspektoratu Uzbrojenia, Polskiego Holdingu Obronnego i spółki Concept z Bielska-Białej. Masa pojazdu to 1700 kilogramów, zaś dopuszczalna masa całkowita – 2700 kilogramów. Silnik zapewnia moc 190 koni mechanicznych i moment obrotowy 430 niutonometrów. Po drogach może poruszać się z prędkością do 140 kilometrów na godzinę, zapas paliwa wystarczy do pokonania 600 kilometrów.
Przyczepa PTŁ z łodzią saperską ŁS-76. Przyczepa o masie 2160 kilogramów dysponuje wciągarką służącą do załadunku i rozładunku łodzi. Można w niej przewozić łodzie saperskie (pięć sztuk) i desantowe (dwie sztuki). Łodzie saperskie dzielą się na desantowe i rozpoznawcze. Służą do przepraw i ratowania ludzi w czasie klęsk żywiołowych.
AMZ Kutno również prezentowało się jak cień samego siebie. W ubiegłym roku na wystawie zaprezentowano trzy wozy, a teraz w Kielcach znalazł się jeden: lekki transporter opancerzony Tur VI. Pojazd zamówiła Komenda Główna Policji dla Biura Operacji Antyterrorystycznych. Do odbiorcy trafiło już pięć takich wozów, w tym dwa z platformą szturmową. We wrześniu funkcjonariusze otrzymają jeszcze trzy Tury VI.
Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia po raz pierwszy pokazał makietę przeciwpancernego pocisku krótkiego zasięgu Moskit SR, który powstał ze środków własnych we współpracy z PCO. Pocisk będzie mieć zasięg od 100 do 2500 metrów i masę 10 kilogramów. Wraz z przyrządem obserwacyjnym i pojemnikiem transportowym waży 18 kilogramów. Producent zapewnia, że pocisk będzie mógł niszczyć cele każdego typu, w tym śmigłowce w zawisie. Będzie mógł atakować z górnej półsfery i na wprost, będzie działał w trybach: wystrzel i zapomnij oraz wystrzel i koryguj. Pocisk wyposażono w tandemową głowicę kumulacyjną o przebijalności 700–800 milimetrów stali za pancerzem reaktywnym. Obok zaprezentowano – pojawiający się już wcześniej – Moskit LR o maksymalnym zasięgu 5000 metrów i masie 12 kilogramów. Masa całego zestawu wynosi 20 kilogramów.
Mesko ze Skarżyska-Kamiennej zaprezentowała swoje osiągnięcia rakietowe: przenośne zestawy przeciwlotnicze Grom i Piorun oraz lekki przeciwpancerny zestaw rakietowy Pirat. Ostatni z nich w lipcu na poligonie w Nowej Dębie przeszedł próby działania polskich silników marszowych i startowych oraz ocenę dokładności naprowadzania rakiety w czasie lotu na dystansie 500 i 2400 metrów.
Amunicja krążąca StingFly o długości lotu 30 minut waży maksymalnie sześć kilogramów i wyposażona jest w głowice bojowe z rodziny GX-1. Może osiągnąć pułap 1200 metrów, zaś wysokość, z której wykonuje ataki to 300 metrów. Prędkość przelotowa wynosi 100 kilometrów na godzinę, maksymalna – 180 kilometrów na godzinę. Charakteryzuje się pełną autonomią lotu, odpalany jest z zasobnika trzymanego przez żołnierza. StingFly’a wyposażono w VideoTracker, który odpowiada za śledzenie i korygowanie lotu. Istnieje możliwość odzyskania drona na spadochronie.