Spośród wszystkich dużych imprez lotniczych na Starym Kontynencie najbardziej kapryśna jest ta w Kecskemécie. Teoretycznie powinna się odbywać co dwa lata, jednak po odwołaniu edycji 2015 wydawało się, że kolejnej nie doczekamy się już nigdy. Z pomocą, jak na ironię, przyszedł COVID-19 – odwoływanie pokazów w całej Europie przez dwa lata z rzędu sprawiło, że te nieliczne, które się odbywały, mogły liczyć na większe zainteresowanie. I w tym właśnie kontekście podjęto decyzję o reaktywacji Nemzetközi Repülőnap. Decyzję ze wszech miar słuszną.
Ze względu na realia, w których przyszło nam żyć, pokazy trzeba ocenić równolegle na dwa sposoby – w kontekście wydarzeń sprzed lat i w kontekście tego, co można wyczarować w roku pandemicznym. Jeśli porównać tegoroczne pokazy z edycją 2013 (z której szczegółowe sprawozdanie można przeczytać tutaj), ocena może być co najwyżej dobra. Zabrakło przede wszystkim tego, co po węgiersku nazywałoby się keleti nagyvasak – wschodnie duże żelazo, czyli maszyny takie jak Su-27, MiG-29 czy Su-22, których w 2013 roku było na pęczki.
Żelaza z Zachodu też zresztą było niewiele. W powietrzu nie zaprezentował się ani jeden Fighting Falcon, Hornet czy Lightning II. Chociaż kierunki rozwoju europejskich sił powietrznych każą się obawiać, że niedługo wszystkie te myśliwce będą nam wychodzić uszami, kiedy ich nie ma, jest to zauważalny brak. Europę Zachodnią reprezentował w powietrzu wyłącznie pojedynczy brytyjski Typhoon.
Przybyło za to sporo żelaza z Południa – i to właśnie ono stanowiło clou programu. Największymi gwiazdami były dwa zespoły akrobacyjne: Türk Yıldızları, czyli Tureckie Gwiazdy, i As‑Sukur as‑Su’udijja, czyli Saudyjskie Sokoły (czujnych Czytelników pragnących alarmować, że hawk to po polsku jastrząb, proszę o chwilę cierpliwości). Ich występy, jak zawsze, zasługują na najwyższą możliwą ocenę.
Wystąpiły także dwa mniejsze zespoły akrobacyjne: Krila Oluje vel Wings of Storm i nasz rodzimy zespół Orlik. Na tle legendarnej już ekipy z Chorwacji, od lat plasującej się na szczycie swojej kategorii „wagowej” w Europie, nasi wypadli poprawnie, ale tylko poprawnie – nie mieli się czego wstydzić, ale w ich choreografii pojawiły się zgrzyty. Doszlifowania wymaga jednak przede wszystkim komentarz. W pierwszej kolejności trzeba zrezygnować z ustawicznego podkreślania stopni pilotów, zwłaszcza w pełnej ich postaci (kapitan pilot to, porucznik pilot tamto). A do tego komentator powinien dać sobie spokój z ciągłym proszeniem o oklaski.
Gospodarze zorganizowali kilka solidnych pokazów, zarówno występów w powietrzu sensu stricte, jak i tak zwanych demonstracji taktycznych – przechwycenia samolotu-naruszyciela, atak na cele lądowe i wsparcie oddziałów specjalnych.
Co się tyczy palników, czyli myśliwców odrzutowych, nad bazą imienia Dezső Szentgyörgyiego pojawiły się oprócz Gripenów również rumuński MiG-21 oraz włoski i brytyjski Typhoon, a także dwa zabytkowe myśliwce ze Szwecji przysłane przez Saaba do swojego wiernego klienta – Viggen i Draken.
A skoro o wiernych klientach mowa, z tej samej okazji w Kecskemécie pojawił się także samolot transportowy KC-390 Millenium. Pod koniec ubiegłego roku rząd węgierski i Embraer podpisały kontrakt na dostawę dwóch samolotów tego typu dla węgierskich sił powietrznych.
Było też sporo ciekawych śmigłowców oraz samolotów z grupy tych mniejszych – czeski L-159 i L-39NG, słoweński Pilatus PC-9, węgierski (prywatny) L-29 Delfin, szwedzki Sk 60 czy włoski T-346.
A Turcy i Saudyjczycy? Trudno się dziwić, że każdego dnia to właśnie jeden z tych zespołów zamykał pokazy. Ci pierwsi, występujący na arenie międzynarodowej pod nazwą Turkish Stars, śmiało korzystają z większości możliwości dawanych przez myśliwce Canadair NF-5 (oczywiście z wyjątkiem rozwijania prędkości naddźwiękowej). Są głośni, dynamiczni i energiczni.
W ostatecznym rozrachunku lepsze wrażenie wywarł jednak zespół z Arabii Saudyjskiej. W ich choreografii widać ślad ich dawnych brytyjskich nauczycieli, ale obłożony warstwą ich miejscowej tradycji i kultury. I o ile Türk Yıldızları chętnie mówią, że utrwalają chwalebne tradycje Atatürka, o tyle As‑Sukur as‑Su’udijja naprawdę starają się uwzględniać w układach pokazowych elementy graficzne nawiązujące do ich ojczyzny.
Lekko zawstydzającą ciekawostką w historii grupy znanej światu zachodniemu jako Saudi Hawks jest błąd w tłumaczeniu jej nazwy. Kiedy w 1998 roku powoływano grupę do życia, nadano jej nazwę As‑Sukur as‑Su’udijja – Saudyjskie Sokoły. Jastrząb (czy też ogólniej: jastrzębiowate) jest tam ptakiem praktycznie nieznanym; oczywiście Arabowie wiedzą, że istnieje, ale nie funkcjonuje on w ich codziennej świadomości. Tymczasem polowania z sokołami to dla majętnych Saudyjczyków bez mała druga religia po islamie. I dlatego taką właśnie nazwę wybrano dla nowo powstałego zespołu. Kiedy zaś As-Sukur as-Su’udijja mieli być zaprezentowani publiczności międzynarodowej, nazwę Saudi Hawks wybrano, sugerując się nazwą samolotów, na których latają. A później było już za późno, aby to odkręcić.
Podsumowując, należy podkreślić, że pod jednym względem edycja 2021 przewyższyła tę sprzed ośmiu lat. Pokazy w Kecskemécie to nie tylko Nemzetközi Repülőnap, czyli międzynarodowy dzień lotnictwa, ale także Haditechnikai Bemutató, czyli pokaz techniki wojskowej. Ta część sama w sobie miała sporą wartość (chociaż może nie aż taką, żeby jechać z północnej Polski), głównie dzięki Saabowi i Rheinmetallowi. Oba koncerny dostarczają Węgrom uzbrojenia (Saab – Gripeny, Rheinmetall zaś – bwp Lynx KF41) i wyraźnie starają się podkreślić, jak im na Węgrach zależy. Trudno sobie wyobrazić taką aktywność Lockheeda w Polsce.
W hangarach (i przed nimi) zaprezentowano czołgi, bewupy, różne pomniejsze pojazdy lądowe, bezzałogowe statki powietrzne i elementy wyposażenia wozów bojowych (w tym wieże systemu Skyshield). Do tego dochodziły jeszcze liczne pokazy dynamiczne na czołgowisku. W praktyce mieliśmy do czynienia z minitargami zbrojeniowymi, co zresztą tłumaczy wyjątkowo ścisłą kontrolę bezpieczeństwa przy wejściu na teren lotniska. Czołg na poniższym zdjęciu to pierwszy Leopard 2A7+ dla węgierskich wojsk lądowych (który docelowo powinien nosić oznaczenie 2A7HU).
Organizacyjnie Węgrzy stanęli na wysokości zadania. Na plus należy zaliczyć dopuszczanie wyłącznie osób mogących wykazać odporność na COVID-19 na podstawie dowodu szczepienia lub UCC. Ale autorzy niniejszego sprawozdania mieli ułatwione życie jako dumni posiadacze akredytacji dziennikarskich. Pozwoliło nam to uniknąć zamieszania z wadliwym systemem dystrybucji e-biletów dla ogółu publiczności. Jeśli wierzyć komentarzom samych Węgrów, wadliwy był też sposób zakomunikowania, że w przeciwieństwie do wcześniejszych edycji nie będzie możliwości kupienia biletów przy bramkach. Jako że informacja ta istniała de facto tylko w internecie, dla osób wykluczonych cyfrowo (a ich odsetek na Węgrzech jest niepokojąco wysoki) oznaczało to bolesne rozczarowanie, kiedy mimo wszystko przyjechały na miejsce i zostały odprawione z kwitkiem.
I to by było na tyle. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że oba dni pokazów oglądało łącznie 120 tysięcy widzów. Pozostaje tylko się zastanawiać, ile znowu będziemy musieli czekać na kolejną edycję. Oby nie do 2029 roku. Nemzetközi Repülőnap ma bowiem ogromny potencjał, którego szkoda byłoby nie wykorzystać. Pogoda na Węgrzech w tym okresie roku jest zazwyczaj dobra (weekend był trochę deszczowy, ale nie na tyle, żeby udaremnić pokazy), centralne położenie kraju umożliwia przylot zespołom z całej Europy, w tym z Bałkanów, a spoufalanie się Viktora Orbána z Rosją daje przynajmniej ten skutek uboczny, że do Kecskemétu, mimo że to terytorium kraju NATO‑wskiego, mogą zawitać rosyjskie zespoły pokazowe.