Biednemu zawsze deszcz w oczy, można by rzec. Kryzys gospodarczy utrudnił organizację tegorocznego Air Show (co widać było choćby po tym, że wiele ciekawych samolotów, które przybyły w parach – A-10, Eurofighter Typhoon – prezentowano tylko na wystawie statycznej), a pierwszy dzień pokazów został praktycznie udaremniony przez oberwanie chmury. Jednak o ile finał pierwszego dnia wiązał się co najwyżej z irytacją co poniektórych gości, zwłaszcza tych z daleka, o tyle drugi przyniósł nam autentyczną tragedię. Krótko po godzinie 13 pokaz białoruskiego Su-27UB z dwuosobową załogą dobiegł niespodziewanego końca – piękna maszyna rozbiła się w pobliskim lesie. Wkrótce rozwiały się też nadzieje, iż skończy się li tylko na utracie samolotu. Załoga, dwóch lotników w stopniu pułkownika, poniosła śmierć. Na szczęście można dodać, że choć katastrofa nastąpiła w pobliżu zabudowań cywilnych, żadna osoba postronna nie odniosła obrażeń.
Sprawdzenie się najczarniejszego scenariusza oznacza, że już drugi raz z rzędu radomski Air Show został przerwany śmiercią jego uczestników. W takiej sytuacji trudno powiedzieć cokolwiek mądrego. Oczywiście szkoda, że tak wspaniale zapowiadające się pokazy (Red Arrows, Rafale, Hornet, symulowana walka powietrzna polskich myśliwców) nie mogły ani pierwszego, ani drugiego dnia zostać w pełni zrealizowane, ale przede wszystkim żałować należy tragedii białoruskich lotników i ich rodzin, a także całego białoruskiego lotnictwa – nasi wschodni sąsiedzi przysłali bowiem do Radomia załogę z absolutnie najwyższej półki.
Nawet jeśliby zaprezentowane punkty programu z pierwszego i drugiego dnia połączyć w jeden dzień, nie można by mówić o nawet udanych pokazach. Pierwszego dnia nie udało się bowiem praktycznie nic – odbyła się jedynie część oficjalna i aeroklubowa (tu ciekawostką była ucywilniona Iskra), natomiast otwierający część wojskową Finowie z Midnight Hawks musieli przerwać pokaz już po jednym przelocie i chociaż przez jakiś czas dawano widzom nadzieję, że loty zostaną wznowione, ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Drugi dzień zapowiadał się zgoła odmiennie. Przede wszystkim cudowna pogoda pozwalała spodziewać się, iż dojdą do skutku . Z konieczności już w trakcie bloku cywilnego odbył się imponujący pokaz Brytyjczyków z Red Arrows, lepszy niż występ Patrouille de France, który miałem okazję obejrzeć dwa lata temu na Węgrzech. Atrakcyjny był również program Midnight Hawks, latający na (jak sama nazwa wskazuje) Hawkach, a więc tych samych maszynach co Red Arrows, tyle że czterech, a nie dziewięciu.
Gdy przyszła wreszcie pora na Białorusinów, absolutnie nic nie zapowiadało tragedii. Suchoj wystartował dynamicznie i ogłuszająco, podobnie wyglądały (i brzmiały) jego pierwsze manewry. Nagle zdryfował nad las, jednak nawet wtedy chyba mało kto orientował się, że coś nie gra. Stało się to boleśnie jasne dopiero wtedy, gdy nad drzewami pojawiła się chmura przygnębiająco czarnego dymu.
Wstępne, nawet bardzo wstępne, ustalenia mówią o błędzie pilota, jednakże na konkretne informacje przyjdzie nam jeszcze długo poczekać. Do tego czasu wypadałoby wstrzymać się z jednoznacznymi sądami, które już zaczęli wygłaszać tak zwani „eksperci” – po tym właśnie można poznać prawdziwego eksperta, że swoją opinię poprzedzi słowami „prawdopodobnie” czy „być może”.